AKTORSKIE PORTRETY:
Ryan Gosling

Kaja Klimek

Gosling bez wysiłku podbija serca. Wszystkie serca. Trawestując najsłodszą ze słodkich ballad Minnie Ripperton: „Kochać go łatwo, bo jest piękny”

Jeszcze 3 minuty czytania

To zdecydowanie nie będzie wyważony tekst o Ryanie Goslingu. To będzie tekst w zgodzie z duchem czasu, który swobodnie można określić jako „Czas Ryana”. Jego wyznaczniki to powszechna aprobata, oklaski i wysyłanie serduszek w stronę aktora. A jego osoba – to temat wielce wdzięczny. O Ryanie aż chce się pisać. Aż chce się go oglądać: na ekranie, na scenie, na zdjęciach, w wywiadach. Ba! Aż chce się go poznać i się z nim (co najmniej) zaprzyjaźnić. Chwilowo, najbardziej marzy się o tym, by pojechać z nim na wycieczkę samochodem w stronę zachodzącego słońca przy dźwiękach fajnej elektronicznej muzyki. Takie czasy.
 

„Blue Valentine”, reż. Derek Cianfrance, USA 2009

Ryan Gosling bez wysiłku podbija serca. Wszystkie serca. Trawestując najsłodszą ze słodkich ballad, „Loving you”Minnie Ripperton:Kochać go łatwo, bo jest piękny”. Choć to tylko początek. Dziewczęta piszczą i się czerwienią, babcie marzą o takim miłym młodym człowieku dla swych wnuczek, matki i ojcowie o takim zięciu. Dzieci pokazują mu swoje ukochane zabawki i chcą z nim oglądać kreskówki, psy merdają radośnie ogonami na jego widok. Reżyserzy (Nicolas Winding Refn) i aktorzy (Steve Carell) publicznie wyznają mu miłość, aktorkom zapalają się iskierki w oczach, a dziennikarze z wypiekami na twarzy wypatrują wywiadów, bo w nich zawsze jest dowcipny i zabawny, zdystansowany do siebie i rozbrajający. Nowojorczycy są wdzięczni, bo skutecznie zapobiega awanturom na ulicy, a Kanadyjczycy dumni z rodaka, bo jest z kogo. Twórcy blogów składają mu hołdy (proponuję wpisać w Google frazę „Hey Girl Ryan Gosling” – odsyła ona ku prawdziwie krotochwilnej zawartości, z której sam Gosling uśmiał się do łez w jednym z wywiadów). Hollywood już organizuje mu świetlaną karierę.

On sam, gdy nie gra w filmach (zarówno niezależnych, jak i mainstreamowych), to śpiewa, gra na kilku instrumentach, komponuje. Ma swój zespół (Dead Man's Bones), ma też zdolności plastyczne. Kiedyś razem z Britney Spears, Justinem Timberlakiem i Christiną Aguilerą tańczył, śpiewał i zabawiał dzieciaki w „Klubie Myszki Mickey”. Dziś jest świetnym kierowcą, nie potrzebuje dublera. Uwielbia słodycze, a najbardziej kocha żelki Haribo. Potrafi odtworzyć TĘ scenę z „Dirty Dancing”, w której Patrick Swayze podnosi Jennifer Grey, a w tle rozbrzmiewa „I Have the Time of My Life”. Dobrze prezentuje się w kurtce niemal każdego kroju, choć najlepiej w srebrzystej ze złotym skorpionem na plecach. Ale dobrze mu też w swetrach w norweskie wzory. Z brodą i bez. Jeśli kiedyś w Sèvres umieszczony zostanie wzorzec bezpretensjonalności – będzie to kopia uśmiechającego się Ryana Goslinga.


A na ekranie? Bawi, wzrusza i rozczula, ale potrafi też nie na żarty przerazić. Bo
Ryan Gosling jest każdym dla każdego i wszystkim dla wszystkich.
Do tańca i do różańca, chciałoby się rzec. I jedno, i drugie wychodzi mu, rzecz jasna, doskonale. Jedni mówią o nim Baby Goose (ang. Gosling/Baby Goose – gąsiątko), inni nazywają Chuckiem Norrisem XXI wieku. Te przydomki mogą być definiujące, jeśli przyjrzeć się jego rolom. Większość z nich zamyka się bowiem w dwóch zasadniczych zbiorach: zbiorze R jak role Romantyczne oraz M/P – czyli Mordercy/Psychopaci, którym nieobca jest przemoc. Czas na działania na tych zbiorach. Gdy emocje rosną, a porządek rozumu przesłaniają różowe serduszka, warto sięgnąć po matematykę.


W zbiorze pierwszym – stosunkowo nielicznym umieścić można tego Ryana i tych jego bohaterów, których z miłą chęcią przedstawilibyśmy (przedstawiłabym) swojej babci
: Noah z „Pamiętnika”, Dean (ten młodszy) z „Blue Valentine”, i puszczający do nich oko, cytujący ich wypowiedzi i zachowania Jacob z „Kocha, lubi, szanuje” – szczególnie z drugiej połowy!. Drugi zaś zbiór, zdecydowanie liczniejszy, jest pełen elementów, które balansują na granicy szaleństwa czy zbrodni, które przerażają, a jeśli na chwilę przyjmują formę „tego miłego Ryana, którego kochamy”, jest to jedynie maska i kamuflaż predatora i/lub szaleńca. Dla porządku, w zbiorze tym znaleźliby się Richard ze „Śmiertelnej wyliczanki”, Danny Balint z „Fanatyka”, David Marks z „Wszystko, co dobre”. Dla utrudnienia, by owe działania na zbiorach nie były zbyt proste, Gosling grywa też tak zwanych „chłopców na złej drodze”, którzy są gdzieś na trasie łączącej jeden zbiór z drugim. Dobrze im z oczu patrzy i chcemy wierzyć, że można ich jeszcze z tej drogi zawrócić i uratować (Leland w „United States of Leland” w Polsce pod przedziwnym tytułem „Odmienne stany moralności”,czy nauczycielw „Szkolnym chwycie”), chce się do nich wyciągnąć pomocną dłoń i dać im tyle czasu, ile trzeba, by doszli do siebie (Henry w „Zostań”,Lars w „Miłości Larsa”). Jeszcze innym kibicujemy, by zwycięsko wyszli z walki, która toczy się o ich duszę, bo wierzymy, że – jak to się mówi – wygrają w życie (Roy w „Slaughter Rule”, Willy Beachum w „Słabym punkcie”).
 

„Pamiętnik”, reż. Nick Cassavetes, USA 2004

Przed „Drive” Nicolasa Windinga Refna, który w Polsce promowany bywa jako „film, który kręci kobiety” (co doskonale wpisuje go w „Czas Ryana”), Gosling najszerzej znany był u nas jako Noah z melodramatycznego „Pamiętnika”. Tu ów gładkolicy, pracowity, aż szczerozłoty chłopak, do swej ukochanej Allie (Rachel McAdams w życiu łączyła ich równie burzliwa relacja) zwraca się tymi słowy: „Powiedz tylko, czego chcesz, a ja będę tym dla ciebie”. Wydaje się, że w przypadku tego zbioru ról słowa to symptomatyczne. Bohaterowie Ryana bywają bowiem, jak to się mówi – „do zgody jak ryba do wody”. Zazwyczaj na wszelkie propozycje, szczególnie te padające z ust ich ukochanych, odpowiadają: „Jasne”; „Nie ma sprawy”; „W porządku”; „Jak sobie życzysz, kochanie”. Uważnie słuchają, dają się przedstawić rodzinie, proponują wycieczki, pokazują gąski pływające w zalanym lesie, robią niespodzianki, otulają kurtką, noszą na rękach, śpiewają ballady, zapraszają do tańca, a i tańczą tak, jak ukochana im zagra. Tak zwana WNM (Wielka Nieskończona Miłość) jest sensem ich życia. Są zupełnie romantyczni i niezupełnie rozważni. Jak Noah albo Dean z „Blue Valentine” więdną bez uczucia, uwagi i obecności ukochanej kobiety. Zrobią, co tylko zechce. Świetnie, że są tacy zgodni i dostosowujący się, naprawdę świetnie. Ale. „Blue Valentine” i Dean „starszy” obnażają tę idealną zgodność i zaangażowanie w WNM, która ma za wszystko wystarczyć. Dean chce być wszystkim dla Cynthii (Michelle Williams), tak jak ona jest wszystkim dla niego. To ma wystarczyć, choć co to tak naprawdę znaczy i w czym się przejawia – nie wiadomo. Gdy po raz kolejny on pyta ją, co ma zrobić, by między nimi było lepiej, przydałoby się, by jednak sam to wiedział. Nie ma ideałów, nawet jeśli jest Ryan Gosling.


W drugim zbiorze siedzą obdarzeni twarzą Ryana mordercy i psychopaci.
Niestroniący od przemocy, autentycznie przerażający jak David Marks z „Wszystko, co dobre”. Bezlitośni jak Danny Balint z „Fanatyka”, jednej z pierwszych ról Ryana, a przy okazji – jednej z najmocniejszych. Zaangażowanie Goslinga w kreowanie takich postaci nie jest bynajmniej słabsze. Zmywa z twarzy swój uroczy uśmiech, wygasza jasność spojrzenia. Wypracowuje odpowiednią mimikę (połączenie pogardy, obrzydzenia i zaciętości), repertuar gestów i sposób chodzenia. Zakłada odpowiednią kurtkę. Wsiąka w postać, zaskakuje i przeraża. Gdzieś tam jest miejsce na uczucia inne niż nienawiść, przestrzeń na niuans i niejednoznaczność. Są jakieś emocje, są kobiety, ale nie ma mowy o noszeniu na rękach i śniadaniach do łóżka. A nawet jeśli, to cena jest wysoka. Na pierwszym planie są inne sprawy. Nieodwracalne pęknięcie, którego żadna miłość nie zaszpachluje. Chłód, sporo przemocy, zero litości i szaleństwo w oczach. I nie ma żartów, nawet jeśli jest Ryan Gosling.
 

„Fanatyk”, reż. Henry Bean, USA 2001

Rozwiązaniem działania, skokiem na poziom wyższej matematyki, jest jednoelementowy zbiór na przecięciu powyższych: D jak „Drive”. Jest tu element R, jest element M/P, a jednocześnie postać Kierowcy podróżuje (niech żyją transportowe metafory!) po podobnej trajektorii, jak ci chłopcy, którzy wybrali nie ten zjazd co trzeba, na autostradzie życia.Refn przewrotnie obsadził akurat Goslinga w roli Kierowcy, i w ten sposób wywrócił kolejną z konwencji (bo w przypadku „Drive” jest takich wspaniałych konwencjonalnych wywrotek kilka), a Goslingowi dał najszersze chyba w jego karierze pole do popisu. Dał mu prawdziwą wielką kumulację. Kierowca działa, a każde jego działanie ma znaczenie. Kierowca jest miły, uprzejmy i uczynny, zdolny do poświęceń dla tej jedynej (Irene/Carey Mulligan), jak na element zbioru R przystało. Zabiera na przejażdżki, puszcza kaczki, naprawia auto, nosi zakupy, ogląda kreskówki z dzieckiem gdy trzeba, otula je swoją Kurtką – srebrzystą ze skorpionem. Pisaną wielką literą, gdyż ta Kurtka to kwintesencja wszystkich kurtek, to Kurtka Absolutna – idea Kurtki. Ale Kierowca jest też w zbiorze M/P. A z tym przychodzi całe dobrodziejstwo owego inwentarza. Gosling ze sprawnością i nieomylnością kaskadera przeskakuje między jednym zbiorem a drugim. Jest tym rekinem, którego przecież nie ma – dobrym rekinem, o którym rozmawia z Benicio, synkiem Irene. Do niej z uśmiechem mówi: „Oczywiście, jeśli tylko zechcesz”, a w kolejnej scenie bierze do ręki młotek i wyprany z emocji, by chronić ją i dziecko, robi coś, co robią tylko bardzo złe rekiny.


Refn zdobył za swój film reżyserską nagrodę w Cannes. Obydwaj z Goslingiem cieszyli się jak dzieci. A to dopiero początek zarówno pięknej przyjaźni reżysera i aktora
(wystarczy spojrzeć na wywiady z nim i Goslingiem), jak i długofalowej współpracy – najpierw jej efektem będzie remake „Ucieczki Logana”, później „Only God Forgives” (obydwa filmy na razie w fazie pre-produkcji). Zaś kariera Goslinga, i tak już całkiem nieźle rozpędzona, dzięki „Drive”
nabiera prawdziwego przyspieszenia.
 

„Drive”, reż. Nicolas Winding Refn, USA 2011

Refn przyznaje, że nie ma prawa jazdy, poddał się po ósmym egzaminie. Zatem to Ryan Gosling prowadzi. Byle do przodu i nie rozbić samochodu (to cytat z „Jedźmy gdzieś” rapera Tedego).


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.