Wystawa fotografii Stefanii Gurdowej

Dariusz Czaja

Patrząc na fotografie Stefanii Gurdowej, spoglądamy na odpryski minionego świata, fragmenty zatopionej przedwojennej Atlantydy

Jeszcze 1 minuta czytania

Stefania Gurdowa, „Czas niewinności”, Galeria Camelot i Imago Mundi, Kraków, kurator: Andrzej Kramarz, współpraca: E.Lasota, W.Łodzińska, B.Bieńkowska.

1.
Spokój jakiś nieziemski i nieludzka powaga. Czarno-biały chłód przenika te fotografie. Cienia uśmiechu czy najlżejszej nawet emocji. Ciała wyprężone, a w twarzach stężała surowość. Jeszcze nic się nie stało. Jeszcze nic. Stoimy przed wami tacy mali i tacy dostojni. W niepokalanej jasności. Jak białe owady zatrzymane na mgnienie trzaskiem migawki. Dziewczynki trzymają w rękach lilie. W swojej kruchości dzieci i rośliny upodobniają się do siebie. Chłopcy dzierżą w dłoniach potężne gromnice – białą broń przeciw złemu. Świece przypominają halabardy.

fot. dzięki uprzejmości Galerii CamelotPrzestrzeń jest dosyć sterylna. Wytarty dywan, w tle jakieś szarości, które być może imitują pejzaż. Na podłodze roślina w doniczce, czasem kosz z kwiatami. W niektórych fotografiach pustkę obrazka wypełniają różnej wysokości stoliki. Na nich róże w wazonie, swobodnie położona lilia  (zapewne wielokrotnego użytku) albo gipsowa figurka Matki Boskiej. W innych jeszcze kompozycjach, oprócz świec i kwiatów, dzieci trzymają w ręku obrazki z Jezusem.

Występują pojedynczo – jak ten ogolony na zero chłopiec z książeczką i różańcem w ręku. We dwójkę – jak ów chłopiec przycięty na pazia obok dziewczynki o dorosłej całkiem twarzy; wyglądają jakby lada chwila mieli pójść do ślubu. Albo we trójkę – jak te dziewczynki w długich sukienkach i przepisowych wiankach, ciasno przylegające do siebie, żeby nie wypaść z kadru.

2.
Kolejna świetna wystawa fotografii Stefanii Gurdowej – jeszcze rok temu szerzej nieznanej prowincjonalnej fotografki. Zjawiskowej kobiety. Artystki. Przypomnijmy: zaprezentowane ledwie rok temu szerszej publiczności przedwojenne szklane negatywy jej autorstwa znalazły żarliwych entuzjastów, a sama wystawa okazała się nadzwyczajnym wydarzeniem. Dzięki uporowi Andrzeja Kramarza, który w tych zakurzonych i nikomu nie potrzebnych szkłach, zobaczył kiedyś materiał na miarę solidnego archeologicznego odkrycia, w krakowskiej Synagodze Kupa pokazano ponad setkę portretów.

fot. dzięki uprzejmości Galerii CamelotZ tych podwójnych fotografii, które los połączył na jednym negatywie, spoglądały na nas twarze z czasu przeszłego. Martwe, a przecież dojmująco żywe. Świetnie pomyślana i oryginalnie zakomponowana wystawa odsłoniła ledwie część z przypadkiem odkrytego znaleziska – ponad tysiąca szklanych negatywów zalegających latami na strychu jednej z dębickich kamienic.
Dobrze się stało, że Andrzej Kramarz – kustosz tej kolekcji – nie spoczął na laurach. Jest ona zbyt cenna, by jej prezentację ograniczyć tylko do jednej wystawy. Tym razem, w przestronnych wystawowo salach Galerii Camelot, oglądamy solidnie powiększone fotografie zdjęć komunijnych autorstwa Gurdowej.

Spoglądamy na odpryski minionego świata, fragmenty zatopionej przedwojennej Atlantydy. Te dzieci oddalone są od nas o lata świetlne, a przecież – po dłuższym przypatrywaniu się im – zdają się jakoś nam bliskie. Białe figurki, ze świetlistej materii uczynione, defilują przed nami w różnych układach. Budzą zdziwienie i czułość. Czasem lęk.

3.
Dawno, dawno temu, w zamierzchłych czasach realnego komunizmu, rutynowym prezentem komunijnym był rower. Albo zegarek. Rower jednak znaczył więcej. Jechał. Zegarek tylko chodził. Jest początek lat siedemdziesiątych, słoneczny maj, mam na sobie białe ubranko, twarz nadludzko poważną, a w ręku gromnicę. Na fotografii brak roweru, bo krwiście czerwony Karat nie należy do liturgicznych utensyliów. Pierwszy w życiu rower, przepustka w dorosłość. Obiekt na zdjęciu przyobleka solenna jasność.

„Żabka.
Kaczuszka.
Kajecik.
Ślizgawka.

Gojonczka.
Ziułtaczka.
Jowejek.
Jowejek”.

Tak to zwykle się zaczyna. Świetlicki ma rację. Później jest już trochę gorzej:

„A potem bryła ciała
Wypchnięta w przestworza”.

Dzieci z fotografii Stefanii Gurdowej jeszcze o tym nie wiedzą. W oczach mają zdumienie i niepewność. I trochę strachu, jak to u fotografa. Przytulone do lilijek i gromnic, nucą cicho swoją piosenkę o niewinności. Ale kiedyś trzeba wyjść z atelier, zdjąć białe ubranka. A wtedy się zacznie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.