Jeszcze 2 minuty czytania

Mirosław Filiciak

KULTURA 2.0:
Foto-jesień

Mirosław Filiciak

Mirosław Filiciak

Jesień nie należy do najweselszych pór roku. Nawet „złota polska”. Pierwsze ochłodzenie przyniosło tęsknotę za latem, wobec czego znajomi z Facebooka (podejrzewam, że nie tylko moi) nadrabiają zaległości i wrzucają do sieci zdjęcia z wakacji. Wrzucają je pewnie także dlatego, że spadające z drzew liście sprzyjają wspominaniu. Profile FB zmieniają się w zbiory zasuszonych wspomnień. Zaskakująco, a może właśnie zupełnie niezaskakująco do siebie podobnych.

O zdjęciach traktuje artykuł zamieszczony w serwisie firmy 1000memories. To próba oszacowania liczby fotografii, które wykonała ludzkość – a przy okazji okazja do wygenerowania zgrabnego wykresu, który dowodzi, jak bardzo w erze cyfrowej przyspieszyła produkcja obrazów. Można zobaczyć, jak niewiele, nawet w indywidualnej perspektywie, znaczy dziś pojedyncze zdjęcie.

Autorzy przyjmują, że przed wprowadzeniem na rynek w 1901 roku pierwszego popularnego aparatu dla amatorów – Kodaka Brownie – powstało nie więcej niż kilka milionów zdjęć. Bazując na danych z zakładów Kodaka (to zabawa, więc nie czepiajmy się metodologii) i informacjach gromadzonych przez Silver Institute oraz PMIA przyjmują, że później liczba wykonywanych zdjęć analogowych stale rosła, osiągając w szczytowym momencie – roku 2000 – tempo 2,5 tysiąca zdjęć na sekundę. 86 miliardów zdjęć rocznie! Potem, za sprawą aparatów cyfrowych nastąpiło spowolnienie produkcji tradycyjnych zdjęć, a fotografia okazała się być technologią idealnie wpisującą się w wyznaczanie symbolicznych granic między stuleciami. Między rokiem 1901 a 2000 krzywa zdjęcia na rok stale rosła, ale w XXI wieku załamała się – obecnie co roku na świecie powstają już tylko 4 miliardy tradycyjnych zdjęć. Przyczyną jest oczywiście boom cyfrowy. Tu szacunki są jeszcze bardziej uproszczone, ale przyjmijmy na wiarę założenia autorów i uznajmy, że za sprawą przyspieszenia cyfrowego co roku powstaje jakieś 380 miliardów zdjęć. To i tak ostrożne wyliczenia, skoro w styczniu 2011 na samego Facebooka trafiało 200 milionów zdjęć dziennie.

Całkowita liczba zdjęć zrobionych w historii to według 1000memories ponad 3,5 biliona. Z czego większość powstała niedawno: „Dziś w ciągu każdych dwóch minut robimy więcej zdjęć, niż cała ludzkość wykonała w XIX wieku. A 10% wszystkich zdjęć, które zrobiliśmy, powstało w ciągu ostatnich 12 miesięcy”. Jaki z tego wniosek? Nasza pamięć skraca się – bo stare materiały zostają przytłoczone przez nowe. Jak z tym walczyć?

Najbardziej oczywista odpowiedź, eksponowana namiętnie w różnych projektach, nie tylko artystycznych: nie ma sensu fotografować, bo przecież ktoś już zrobił zdjęcie, które chcesz wykonać (i zapewne umieścił je na Facebooku albo Naszej Kasie). Lepiej w tym czasie tagować fotografie innych, bo obrazy są kolejną sferą, gdzie problemem nie jest zasób, a jego filtrowanie. Ale z drugiej strony – przecież nigdy nie wiadomo. Zmieniają się formaty. Nie robimy kopii zapasowych. Nie przerzucamy plików. Cyfrowo zapominamy. Firmy upadają. Zmienia się prawo. Może z tego fotograficznego oceanu wspomnień mimo wszystko przetrwają tylko nieliczne obrazy? Albo nastąpi jakiś odwrót, ludzie uznają, że nadmiar przytłacza, i zaczną nakładać sobie ograniczenia?

Myślę jednak, że jesteśmy skazani na szperanie w chmurach cudzych zdjęć. Że skończył się czas indywidualnych narracji – w najlepszym wypadku pozostały nam indywidualne ścieżki we wspólnych bazach danych. Zamiast próbować odnajdywać swoje zdjęcia w chaosie domowych zbiorów, będziemy zapewne przeglądać w sieci wszystkie obrazy, na których ktoś nas oznaczył. Ale sentyment „cyfrowego imigranta”, a także przekonanie, że wciąż potrzebujemy wspólnych przeżyć – także wizualnych – każą mi wierzyć, że może jednak przetrwają ikoniczne obrazy. Pojedyncze, ważne klatki, o których w przyszłości ktoś napisze, że autor nie miał świadomości, że naciskając migawkę (albo po prostu przycisk na telefonie), przechodzi do historii. Może jedno z kilku miliardów zdjęć z Facebooka będzie dla przyszłych pokoleń jakimś symbolem początków XXI wieku? Wydaje się to mało prawdopodobne. Ale przecież nasze możliwości wyobrażenia sobie przyszłości są mocno ograniczone.

Kiedy ostatni raz zbierałem liście – zarówno zielone, jak i te jesienne – Telewizja Polska w sobotnie poranki emitowała czechosłowacki serial „Goście”. Była to historia o przybyłych z XXV wieku naukowcach, poszukujących dokumentów pozostawionych przez wielkiego matematyka Adama Bernaua. Notatki Bernaua – w teraźniejszości ucznia podstawówki – miały pomóc w uniknięciu kolizji Ziemi z pędzącym na nią kosmicznym obiektem, która doprowadzi do śmierci 60% populacji planety. Było to w połowie lat 80., chodziłem do podstawówki i oglądałem ten film z zapartym tchem nie tylko ze względu na rozbudzający wyobraźnię rys science-fiction. Bardziej może dlatego, że miał też krzepiący przekaz: Bernau był bardzo słabym uczniem – a jednak kiedyś miał okazać się geniuszem! Przede wszystkim jednak ja i moi koledzy oglądaliśmy „Gości” ze względu na Dagmar Patrasovą, młodocianym koneserom kobiecej urody znaną także z „Rumburaka”, gdzie grała elektryzującą siostrę mdłej księżniczki Arabelli.

Twórcy filmu też mieli świadomość, jaki jest główny atut produkcji. Dlatego wymyślili, że ludzie z przyszłości, choć poruszali się znaną także z polskich ulic Ładą Nivą, mają dość specyficzne poczucie wstydu. Desperacko skrywają swoje łyse głowy, ale obnażanie innych części ciała ich nie krępuje. Dzięki temu sobotnie poranki schyłkowego PRL-u rozświetlał rówieśnikom Adama Bernaua widoki nagich piersi kobiety z przyszłości. W epoce przed internetem rzecz bezcenna.

Dziś widok kobiecych piersi nie ma szans, by tak wstrząsnąć uczniami podstawówki. Nadprodukcja obrazów tu także zrobiła swoje. Ale „Goście” – może już nie na poziomie scenariusza, ale historii tego filmu – przypominają o pokorze wobec przyszłości. Państwa, w którym nakręcono ten serial, już nie ma – zniknęło z map w sześć lat po premierze. Zastąpiły je Słowacja i Czechy. Pierwszym prezydentem Czech został człowiek, który w trakcie kręcenia „Gości” siedział w więzieniu – Vaclav Havel. A jego żoną została Dagmar Veškrnová – serialowa matka Adama Bernaua. To dopiero jest science fiction.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.