Snobizm intelektualny. Numer 68

Jan Dwutygodnik

Bycie na marginesie, pozycja ofiary społecznej, historycznej czy kulturowej niesprawiedliwości, dziś staje się wartością samą w sobie, powodem do specyficznego rodzaju dumy; dumy, od której puchnie dyskurs

Jeszcze 1 minuta czytania

W „Cześć, mamo!”, filmowej satyrze Briana de Palmy z 1970 roku, jedną z najdziwniejszych (i ponuro zabawnych) scen jest performance „Be Black, Baby!” radykalnej grupy czarnych aktorów, dzięki którym nowojorska śmietanka artystyczna ma szansę odczuć na własnej skórze, jak to jest być „czarnuchem” w białym społeczeństwie. Widzowie, poniżani, bici, a w końcu gwałceni, po wyjściu z przedstawienia uznają swoje doświadczenie za „szalenie interesujące”. Nic, że są na wpół nadzy, zdrowo obici i ledwo idą – poza bywalca i wstyd przed posądzeniem o drobnomieszczańskie przesądy zwycięża w nich nawet w warunkach ekstremalnych. W tej niedopuszczalnej sytuacji dysponują dyskursem na tyle pustym, że mogą skryć się w nim wraz ze swoim wstydem i poniżeniem. Tym dyskursem jest język znawcy. Ich cierpienie zostaje przecież podniesione do rangi sztuki. Dla snoba nie ma nic wspanialszego! Z dzisiejszej perspektywy satyryczny gest de Palmy ma dodatkową, proroczą wartość: być „czarnuchem” to nie tylko w sensie medialnym, ale intelektualnym, pozycja ze wszech miar uprzywilejowana.

fot. Mikołaj DługoszTak samo jest w przypadku ofiar Zagłady oraz w przypadku homoseksualistów (tu nie ma chyba gestu bardziej snobistycznego niż poetycko-pornograficzna, ekskluzywna amoralność Jeana Geneta – pedała). Bycie na marginesie, pozycja ofiary społecznej (feminizm!), historycznej (polonizm!) czy kulturowej (postkolonializm) niesprawiedliwości, dziś staje się wartością samą w sobie, powodem do specyficznego rodzaju dumy, dumy, od której puchnie (dyskurs). I na tym polu można być hipsterem, przebierać się w coraz bardziej niezwykłe, coraz bardziej oryginalne stygmaty. Jeśli w wyniku niesprawiedliwości losu, społeczeństwo nie chce się nas wyrzec, zawsze możemy – jak u de Palmy – wczuć się w wykluczenie, doznać go, choćby otulając swą społeczną przeciętność w dyskurs pełen teoretycznych ran i policzków. Możemy wreszcie to wykluczenie odegrać lub – otrzeć się o TEN światek, w nadziei, że użyczy nam on coś z własnego splendoru.

W Brazylii czeka na nas rajd tematyczny „Be a Local in Favela” (50 $) zwieńczony potańcówką z zabijakami (mamy nadzieję) i analfabetami (wierzymy); w Europie możemy z gwiazdą Dawida na T-shircie (40$!) ruszyć wraz z jednym z Marszy Żywych lub, na pocieszenie, wtopić się w Gay Pride, by walczyć o równość w obliczu prawa, dzięki czemu choć na moment, choćby w kolorowym ulicznym fantomie, stajemy się pedałami, czarnuchami, żydkami, „ich cierpienie stroi nas jak girlanda złotych gwiazd” (Genet).

Współcześnie, na tym polega dziejowa wolta, to właśnie margines, niegdysiejsza hołota, zboczeńcy, gmin – nie arystokracja, artyści, mężowie stanu – stają się obiektem snobistycznych westchnień. Na tym polega wielki, intelektualny fantazmat współczesności.

dwutygodnik.com nr 68. Redaktor prowadzący: Paweł Soszyński. Okładka: Mikołaj Długosz. Data publikacji: 29 października 2011, godz. 12:00.