Okulary do patrzenia w niebo

Rozmowa z Jarosławem Suchanem

Nie lekceważymy ani klientów Manufaktury, ani mieszkańców biednych robotniczych famuł – mówi dyrektor Muzeum Sztuki w Łodzi

Jeszcze 5 minut czytania

 

ADAM MAZUR: W ciągu ostatnich trzech lat, czyli od momentu otwarcia nowego gmachu Muzeum, ekspozycja stałej kolekcji zmieniała się wielokrotnie. Dlaczego? 
JAROSŁAW SUCHAN: Likwidacja dotychczasowej stałej ekspozycji była jedną z pierwszych decyzji merytorycznych, jakie podjąłem po przyjściu do Muzeum Sztuki. W jej miejsce, jeszcze w starej siedzibie Muzeum, pojawiła się seria wystaw, które nazwaliśmy „szkicami do kolekcji”, pokazywały dzieła z naszych zbiorów, za każdym razem ujmując je z innej perspektywy metodologicznej. Najpełniejszy wyraz nasze myślenie o kolekcji znalazło jednak w konstrukcji stałej ekspozycji w ms2, a także w tym, jak z nią pracujemy. Chodzi o zapraszanie artystów do wchodzenia w dialog z naszą kolekcją, ale także o różnego rodzaju działania edukacyjne, których zasadniczym celem nie jest uczenie historii sztuki, ale zapewnianie warunków do tworzenia własnych wyobrażeń o sztuce. Wszystko to ma służyć oduczaniu konwencjonalnego odbioru dzieła, podważaniu przekonania, że istnieje jeden właściwy sposób jego rozumienia. Kolejna kwestia to odrzucenie założenia, że to historia sztuki jest narracją, w którą muzeum musi koniecznie wpisywać swoje zbiory. Historia sztuki w muzeum istnieje w sposób nieuchronny, nie ma jednak sensu zamieniać dzieł jedynie w ilustracje jej konceptów.

Miedzynarodowa Kolekcja Sztuki Nowoczesnej grupy a.r.
stała ekspozycja w ms2, fot. P. Tomczyk

Przesunięcia i interwencje w przestrzeni kolekcji ms2 zdarzają się dosyć często, ale poważna zmiana była na razie jedna i zdarzyła się rok po otwarciu nowego gmachu. Wymieniliśmy wtedy ponad 80 procent dzieł, przy czym zarówno struktura architektoniczna, jak i ideowa, wystawy została zachowana. Założyliśmy, że zasadnicze przekształcanie ekspozycji będzie następowało w rytmie rocznym, a całą koncepcję i architekturę zamierzamy zmienić w 2013 roku.

JAROSŁAW SUCHAN

Historyk sztuki, krytyk i kurator. Absolwent historii sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od 2006 r. dyrektor Muzeum Sztuki w Łodzi. Wcześniej zastępca dyrektora i główny kurator CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie (2002-2006) oraz dyrektor Galerii Bunkier Sztuki w Krakowie (1999-2002). Kurator lub współkurator wielu wystaw sztuki współczesnej i nowoczesnej, m.in. Polak, Żyd, artysta. Tożsamość i awangarda (Muzeum Sztuki w Łodzi 2009), Performer (Galeria Zachęta, Warszawa 2009), Katarzyna Kobro/Lygia Clark (Muzeum Sztuki w Łodzi 2008), So ist es und anders (Abteiberg Museum Moenchengladbach 2008), cyklu wystaw W samym centrum uwagi (CSW Zamek Ujazdowski 2005-2006). Dyrektor Festiwalu Młodej Sztuki novart.pl (Kraków 2002). Autor licznych tekstów poświęconych sztuce nowoczesnej i współczesnej, publikowanych w kraju i za granicą.

Żaden ze szkiców do kolekcji, żadna z ekspozycji nie ma nawet katalogu. Można odnieść wrażenie, że sami nie jesteście w stanie skonsumować efektów własnej pracy.
Nigdy nie zakładaliśmy wydania katalogu do szkiców. Inna sprawa to katalog zbiorów, którego muzeum od osiemdziesięciu lat nie ma, a pewnie powinno mieć. Pytanie tylko, czy w formie książkowej? Czy dzisiaj nie ważniejsze jest raczej tworzenie cyfrowych katalogów, ze względu na zmieniające się formy obiegu i korzystania z informacji? Do tej pory brakowało nam środków na digitalizację, w tym roku dostaliśmy poważny grant ministerialny, więc bardzo mocno ruszyliśmy z tymi działaniami. Poza tym nie jest tak, że wystawom kolekcji nie towarzyszą żadne publikacje. Wydaliśmy już dwa przewodniki po ekspozycji w ms2, a w zeszłym roku ukazało się „Abecadło Muzeum Sztuki”, swego rodzaju leksykon, który o kolekcji opowiada za pomocą haseł odnoszących się do najważniejszych dzieł, ale także najważniejszych idei, faktów, zjawisk i postaci – nie tylko artystów – z nimi związanych.

Edward Krasiński, „Atelier Puzzle”, 1992
stała ekspozycja w ms2, fot. P. Tomczyk

Czym w tym kontekście jest wystawa „Oczy szukają głowy do zamieszkania”?
W idei tej wystawy jak w soczewce skupiają się tematy, które nas interesują i które przepracowujemy również w innych naszych projektach. Najważniejszy to kwestia aktualizowania potencjału awangardy poprzez konfrontowanie jej ze współczesnymi praktykami artystycznymi. Rzecz w tym, żeby przy pomocy narzędzi, jakich dostarczają nam artyści współcześni, ale też artyści neoawangardowi, spróbować zanalizować, na ile istotne dzisiaj mogą być „prototypy” urządzania świata proponowane przez awangardę modernistyczną.

Wierzy Pan w to, że awangarda w sztuce współczesnej istnieje?
Inaczej – wierzę w to, że awangardowa postawa wciąż zachowuje swoją ważność. Wierzę, że zachowuje ważność myślenie o sztuce jako przestrzeni, w której przy pomocy środków dla niej właściwych można formułować idee służące zmianie rzeczywistości. Nie znaczy to, że do wszystkiego, co się z awangardą wiąże, trzeba podchodzić bezkrytycznie. I wystawa „Oczy szukają głowy do zamieszkania” taki krytyczny dystans prezentuje. Określa ją z jednej strony pozytywny stosunek do społecznej misji awangardy, z drugiej świadomość niebezpieczeństw, jakie się wiążą z awangardowym pragnieniem porządkowania świata według jednego totalizującego wzorca.

Wystawa była przygotowywana przez cztery kuratorki.
Tak, za wystawę odpowiedzialne są: Magda Ziółkowska, Katarzyna Swoboda, Aleksandra Jach i Joanna Sokołowska, czyli najmłodsza siła Muzeum. To, że pracę z pamięcią instytucji podejmuje młode pokolenie, jest bardzo ważne. Cieszę się, że udaje się znaleźć młodych artystów, ale także kuratorów, badaczy, krytyków, którzy są zainteresowani historyczną awangardą. To też świadczy o jej aktualności.

„Oczy szukają głowy do zamieszkania”, widok wystawy
typografia Agnieszki Piksy

Jakby Pan skomentował sam tytuł wystawy, dość przewrotny, wręcz frywolnie surrealizujący?
Tytuł jest, o ile wiem, trochę dziełem przypadku, ale u początków wystawy leżało zainteresowanie kuratorek ambiwalencją, jaka ujawnia się w twórczości Strzemińskiego, a dotyczy jego stosunku do surrealizmu. Strzemiński z jednej strony krytycznie się do niego odnosił, widząc w nim odbicie chaosu i wewnętrznego rozedrgania współczesnej jednostki, z drugiej sam w swojej sztuce posługiwał się płynną, organiczną linią silnie kojarzącą się z surrealizmem.

Czy to znaczy, że modny w sztuce współczesnej surrealizm dotarł do Łodzi i Strzemiński jest wpisywany w tę tradycję?
Nie, to byłoby totalne naciąganie. Nie ma żadnych przesłanek, by wpisać Strzemińskiego w tę tradycję. Ale myślę, że warto czasami zwrócić uwagę na marginalia twórczości istotnych artystów i przez nie próbować ją czytać.

Coś takiego proponował m.in. Andrzej Turowski w „Awangardowych marginesach”, czy w „Powtórce z teorii widzenia”...
To prawda. W przypadku Strzemińskiego ciekawie jest spojrzeć na tę surrealizującą linię jako na swego rodzaju granicę arbitralnie ustanawianych porządków. O tym zresztą jest trochę ta wystawa: o granicach w projektowaniu rzeczywistości. Z jednej strony pokazuje dzieła będące wyrazem anarchistycznego optymizmu i wiary w możliwość zniszczenia starego świata i zbudowania na jego gruzach nowego; o tym opowiada na przykład „Triumf nad słońcem”, opera stworzona przez Malewicza, Chlebnikowa i Kruczonycha w 1913 roku. Z drugiej – pokazuje też prace, które, tak jak „Kompozycje architektoniczne” Strzemińskiego, przenika wiara w możliwość przeniesienia w przestrzeń ludzkich działań reguł wcześniej wypracowanych w sztuce.

Do tego zestawienia Malewicza i Strzemińskiego należy dodać eksponowane tuż obok „Okulary do patrzenia w niebo SW-1E” Łukasza Skąpskiego.
No właśnie – wystawa pokazuje wreszcie takie prace, jak instrument Skąpskiego, który może być widziany jako ironiczny komentarz do awangardowego wysiłku przekraczania horyzontu teraźniejszości.

„Oczy szukają głowy do zamieszkania”, widok wystawy
rysunki Agnieszki Piksy, w tle praca Nevin Aladag


Czy zderzenie okularów Skąpskiego i obrazów Strzemińskiego nie jest próbą podważania, czy wręcz obśmiania dorobku historycznej awangardy?
Nie chodzi o obśmianie, tylko o problematyzowanie dorobku awangardy i pytanie, co z tym dorobkiem zrobiły późniejsze pokolenia. „Okulary do patrzenia w niebo” tego właśnie dotyczą: estetyzacji i komercjalizacji czegoś, co kiedyś było wielkim i głębokim doświadczeniem. Wystawa „Oczy szukają głowy do zamieszkania” mówi o przechwytywaniu awangardy przez rynek, mówi o jej umuzealnieniu, mówi o niepokojącym totalizmie awangardowych konceptów. Ale to nie znaczy, że dewaluuje wartość awangardy. Raczej pyta o to, w jaki sposób jej dziedzictwo nadal istnieje i w jaki sposób może istnieć.

Mówimy o pracy z tradycją awangardy, a co z istotnym dla Muzeum Sztuki trzymaniem ręki na pulsie współczesności?
Na ogół myśli się o naszym muzeum jako muzeum sztuki nowoczesnej, ze względu na znaczenie, jakie dla jego historii miało ulokowanie w nim kolekcji grupy a.r. Jednak gdy Strzemiński i jego współpracownicy tworzyli tę kolekcję, nie chodziło im o fundowanie pomnika modernistycznej awangardzie, tylko o stworzenie miejsca, w którym publiczność mogłaby się zaznajamiać z jak najbardziej aktualnymi koncepcjami artystycznymi. Dlatego też, jeżeli chcemy dochować wierności naszej tradycji, musimy być otwarci na współczesność sztuki. I jesteśmy.

Jak do spuścizny awangardy odnoszą się zaproszeni na wystawę artyści współcześni, jak Artur Malewski, Anna Orlikowska czy Monika Zawadzki, których działania skontrastowane są z pracami klasyków?
Najmocniejsze niewątpliwie są prace Anny Orlikowskiej, które dowodzą, że młodzi artyści nie utożsamiają się z awangardową potrzebą tworzenia projektów totalnych, obserwując wokół siebie raczej nad-organizację życia. Prace te równocześnie pokazują, że z awangardzistami łączy ich przekonanie, że sztuka powinna mieć sens społeczny. „Kompozycje przestrzenne” Orlikowskiej formalnie nawiązują do rzeźb Katarzyny Kobro, ale tak naprawdę  stanowią próbę zwizualizowania fantazji snutych przez media na temat piwnic, w których Fritzl przetrzymywał przez dwadzieścia kilka lat swoją córkę i spłodzone z nią potomstwo. Orlikowska zwraca uwagę na dwuznaczność dyscyplinującego potencjału architektury, którym historyczna awangarda tak bardzo była zafascynowana.

„Oczy szukają głowy do zamieszkania”
prace Katarzyny Kobro i Moniki Zawadzki

Czy na wystawie któryś z artystów podejmuje na poważnie wątek utopii i politycznych projektów awangardy?
Artyści współcześni nie podejmują projektów wielkiej zmiany, a jeśli się w coś angażują to raczej w działania w mikroskali, albo też widzą swoją rolę w zwracaniu uwagi na to, co przez dominujące dyskursy jest pomijane.
Utopijne myślenie, jeżeli już jest obecne w pokazanych dziełach, to nie tyle wiąże się z dążeniem do ustanowienia radykalnie nowego porządku opartego na jednej organizującej zasadzie, ile z pragnieniem stworzenia nowej, lepszej, mniej represyjnej wspólnoty. Można w ten sposób spojrzeć chociażby na zapis radosnej „Lekcji funku” przeprowadzonej przez Adrian Piper dla studentów University of California, czy też na film Wiktora Alimpieva, który pokazuje tłum młodych ludzi połączonych we wspólnotowym rytuale o nieznanym nam charakterze.

Którzy na zakończenie filmu wybuchają śmiechem...
Z pewnością wystawa nie jest manifestacją jednoznacznych postaw.

Jeśli jednak zestawimy tłum z filmu Alimpieva z tłumami z ostatnich filmów Żmijewskiego, czy przede wszystkim Bartany, to może się okazać, że są dziś artyści, którzy w sposób bynajmniej nieśmieszny używają sztuki do poszukiwań nowych rozwiązań dla przyszłości; rozwiązań, które zmuszają publiczność do zajęcia określonego stanowiska.
Nie wiem, co jest śmiesznego w pracach Anny Orlikowskiej, czy w dziełach innych obecnych na wystawie artystów: Gustava Metzgera, Jerzego Rosołowicza, Gordona Matty-Clarka, Valie Export, duetu Anetta Mona Chisa i Lucia Tkacova czy Nikity Kadana. Ale to prawda, nie ma na tej wystawie prac twórców, którzy tak jak Bartana czy Żmijewski sens sztuki widzą w jej bezpośrednim politycznym zaangażowaniu. Nie ukrywam, że nasze wyobrażenia na temat polityczności sztuki są odmienne. Bliżej nam jednak do Strzemińskiego niż do Szczuki.

Część wystawy „Oczy szukają głowy do zamieszkania” zorganizowano w przestrzeniach pierwszej siedziby Muzeum, czyli archiwum miejskiego. To pokazuje – jak zauważyła Dorota Jarecka – trudne początki lokalowe i organizacyjne instytucji. Jaka jest kondycja muzeum dziś? Gmach na Więckowskiego w modernizacji, billboardy reklamujące wystawę w ms2 są w całej Łodzi, ale też w metrze warszawskim, więc chyba nie jest źle?
Od trzech lat sytuacja jest taka sama – nasz budżet jest niezbilansowany. Za to, co otrzymujemy od naszych organizatorów, w zasadzie moglibyśmy zrobić maksymalnie jedną/dwie poważne wystawy rocznie. Robimy więcej, bo udaje nam się wygospodarować dodatkowe środki. Ale ciągle jest to jedna wielka improwizacja. Nie chce mi się już nawet o tym mówić.

Victor Alimpiev, „Sweet Nightingale”, 2005
Dzięki uprzejmości artysty i galerii Regina,  Londyn i Moskwa

Na rzecz poprawy sytuacji zaangażował się Pan w inicjatywę Obywateli Kultury?
Zaangażowałem się w to na rzecz poprawy stanu kultury w Polsce, i oczywiście, gdyby stan ten się poprawił, to i Muzeum Sztuki pewnie by na tym zyskało. Obywatelom Kultury nie chodzi jednak o doraźne działania. Celem jest doprowadzenie do tego, żeby rozwój kultury stał się jednym z priorytetów polityki państwowej i żeby to znalazło swoje odzwierciedlenie w odpowiednim finansowaniu kultury.
Osobiście chciałbym, żeby oprócz kwestii finansowych Obywatele Kultury zajęli się także staraniami o poprawę fatalnego otoczenia prawnego, w jakim kultura zmuszona jest funkcjonować. To wydaje mi się ważniejsze niż problem braku pieniędzy. Zresztą, obserwując wielkie imprezy w rodzaju Europejskiego Kongresu Kultury, dochodzę do wniosku, że jesteśmy bardzo bogatym krajem, który na kulturę wydaje krocie. Bo pieniądze są, problem tylko w ich dystrybucji. Wiąże się to z dającą się zauważyć ostatnimi laty istotną zmianą w nastawieniu świata polityki do kultury. W latach 90. władza publiczna generalnie nie miała pomysłu na kulturę, w związku z tym wspierała ją w takim stopniu, który nie pozwalał jej upaść, ale też nie pozwalał się rozwijać. Dzisiaj coraz częściej politycy i samorządowcy zaczynają dostrzegać znaczenie kultury i chętniej niż do tej pory ją wspierać. Ale równocześnie dokonują jej instrumentalizacji, sprowadzają do narzędzia marketingu politycznego lub też do środka mającego służyć osiąganiu celów ekonomicznych, takich jak np. rozwój ruchu turystycznego. I nie dotyczy to tylko kultury mainstreamu, ale także zjawisk do tej pory kojarzonych z eksperymentem, alternatywą, offem. Ponieważ zmieniają się preferencje kulturowe części społeczeństwa, mam tu na myśli zwłaszcza inteligencję wielkomiejską, politykom, chcącym trafić do tej grupy, coraz bardziej opłaca się stowarzyszanie z inicjatywami, które pozwalają na zaprezentowanie swojej otwartości, nowoczesności itd. Dochodzi do paradoksalnych sytuacji, gdy oficjalne, hojnie wspierane przez różne władze imprezy o festiwalowym charakterze odbywają się pod hasłami do niedawna kojarzonymi z kulturą radykalną i biorą w nich udział artyści czy kuratorzy także z tą kulturą związani.

Stając się częścią oficjalnych obchodów.
Nie chcę moralizować, chcę tylko zwrócić uwagę na sprytny mechanizm rekuperacji.

Czy Muzeum Sztuki również wykorzystuje ten mechanizm?
W minimalnym stopniu, ale nie zamierzam udawać niewinnego. Chociażby billboardy, o których Pan wspominał, mogły się pojawić wyłącznie dzięki temu, że nasza wystawa została włączona w kalendarz obchodów Polskiej Prezydencji w naszym regionie. Nie wymyślamy jednak żadnych projektów tylko po to, żeby się wpisać w jakąś oficjalną celebrę. Na czym, oczywiście, finansowo cierpimy, bo coraz więcej środków publicznych jest lokowanych w programach, które służą obsłudze tego typu celebr.

Artur Malewski, „Łajka”, 2008
dzięki uprzejmości artysty
W ostatnim czasie nie tylko zdynamizował Pan kolekcję, ale również rozruszał kadry. Nieprzypadkowo mówiliśmy o młodych kuratorkach wystawy „Oczy szukają głowy...”. W środowisku komentarze budzą transfery ekspertów: z Zamku Ujazdowskiego ściągnął Pan Pawła Polita, z Torunia Daniela Muzyczuka. Jaki jest kierunek tych zmian?
Zespół zaczął się zmieniać wraz z moim przyjściem do muzeum pięć lat temu i obecne ruchy kadrowe stanowią kontynuację tych zmian. Są one związane ze zmieniającą się funkcją naszej instytucji. Większość muzeów w Polsce to instytucje skupione na pracy ze zbiorami i struktura zespołu merytorycznego jest temu podporządkowana. Podobnie było w Muzeum Sztuki. Dla mnie praca ze zbiorami też jest niezwykle istotna, ale widzę w nich nie tylko coś, co wymaga obsługi, ale przede wszystkim pewien zasób, który można użyć do realizacji przedsięwzięć artystycznych, edukacyjnych i naukowych. To wymaga jednak nieco inaczej skonstruowanego zespołu merytorycznego. Stąd obecność osób, które mają zacięcie w mniejszym stopniu muzealnicze, a bardziej kuratorskie. Zależy mi na tym, żeby z jednej strony wnosiły nowy sposób myślenia i nowe niekonwencjonalne formy działania, z drugiej nie traciły jednak z pola widzenia tego, że naszą tożsamość określa kolekcja i jej historia – że nie jesteśmy „kunsthalle”, nie jesteśmy centrum sztuki, tylko jesteśmy muzeum, czyli instytucją, która gromadzi zbiory. Synergia tych dwóch momentów w nastawieniu pracownika merytorycznego jest dla mnie bardzo ważna.

Jadwiga Sawicka, „Zwycięstwo”, 2011, dzięki uprzejmości artystki

W sąsiedniej galerii handlowej tłumy, w ms2 niewielu zwiedzających. Kiedyś mówiło się, że ci ludzie będą tu przychodzić. Wystawa, o której mówimy, jest dość hermetyczna. Muzeum zawsze bardzo mocno sytuowało się wobec publiczności eksperckiej, a co z szeroką publicznością muzeum?
Nigdy nie łudziłem się, że klienci Manufaktury zaraz po zakupach masowo będą odwiedzać ms2. Natomiast liczyłem na to, że dzięki tej nowej lokalizacji Muzeum Sztuki będzie bardziej widzialne w mieście i bardziej rozpoznawalne. I tak się stało. W Muzeum nie ma tłumów, ale proszę mi pokazać w Polsce instytucję, która zajmuje się sztuką nowoczesną czy współczesną i która jest tłumnie odwiedzana. Poza tym nie uważam, żeby frekwencja na poziomie sześciesieciu pięciu, siedemdziesięciu tysięcy rocznie była słaba. Zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę specyfikę miasta, w którym się Muzeum znajduje. Łódź jest miastem prawie trzy razy mniejszym od Warszawy, a jeżeli chodzi o wyrobioną publiczność różnica ta jest jeszcze bardziej znacząca. W Warszawie działa Zachęta, CSW, MSN i kilkanaście mniejszych galerii, których istnienie oswaja ze sztuką współczesną, przez co grono jej odbiorców z roku na rok się powiększa. W Łodzi istnieje Muzeum i dwie-trzy galerie. I prawie nie ma turystów. To, że w takich warunkach udało nam się w ciągu paru lat powiększyć publiczność prawie czterokrotnie, uważam za sukces. Nie sądzę, by się to udało, gdyby nasze wystawy były, jak Pan twierdzi, hermetyczne.

Uważa Pan, że muzeum nie może być bardziej przyjazne i otwarte na potrzeby lokalnej publiczności?
Oczywiście, bez trudu jestem w stanie sobie wyobrazić program, dzięki, któremu Muzeum zaczęłoby przyciągać tłumy. Wiemy, czego szeroka publiczność oczekuje. Jednak nie uważamy, żeby nasza misja polegała na zaspokajaniu tych oczekiwań. Byłoby to nie tyle przejawem szacunku dla takiej publiczności, ile tak naprawdę działaniem wzmacniającym i tak już dominującą rolę mediów masowych w kształtowaniu ludzkich potrzeb i upodobań. To jest romantyczne złudzenie, że potrzeby estetyczne niewyrobionego odbiorcy są czymś absolutnie jego własnym, a przez to bardziej „prawdziwym”, niż to, co my chcielibyśmy mu zaoferować. Nie lekceważymy ani klientów Manufaktury, ani też sąsiadów z drugiej strony, czyli mieszkańców biednych robotniczych famuł.
Ale zamiast dostarczania im łatwej rozrywki, staramy się raczej różnymi sposobami przekonać ich do tego, co jest największym kapitałem tego muzeum, czyli do sztuki awangardowej, do artystycznego eksperymentu. We współpracy z organizacjami pozarządowymi realizujemy różne projekty społecznościowe i edukacyjne, za pomocą których staramy się docierać do najróżniejszych środowisk, także tych kulturowo zaniedbanych. Skłamałbym, mówiąc, że przynosi to natychmiastowe i oszałamiające efekty, ale jednak ciągle pojawiają się w Muzeum nowe osoby. I, co ważniejsze, coraz więcej jest tych, którzy zostają stałymi uczestnikami organizowanych przez nas wydarzeń.