Jacek Dehnel, „Rubryki strat i zysków”

Maciej Boenisch

Z lektury „Rubryk” wyłania się sylwetka poety osobnego, który nieustannie mocując się z wykreowanym wizerunkiem staroświeckiego pisarza, robi wszystko, aby nie powielać w nieskończoność raz napisanego tomu

Jeszcze 2 minuty czytania

„Rubryki strat i zysków. Zebrane poematy i cykle poetyckie z lat 1999-2010” Jacka Dehnela zostały wydane trochę na przekór obranej ostatnio przez Biuro Literackie strategii publikowania wierszy zebranych poetów na dorobku. W miejsce kolejnego zbioru rozproszonych utworów w ręce czytelnika trafia retrospektywa poetyckiej twórczości z autorskim kluczem. W „Rubrykach” – obok kilku niepublikowanych dotąd cykli i poematów – znajdziemy wprawdzie utwory znane z wcześniejszych tomów poety, ale Dehnel ułożył je w cykle i poematy, rezygnując z przypominania pojedynczych, samodzielnych utworów. Znane z „Pochwały przemijania” czy „Wyprawy na południe” utwory wzbogacone zostały tym samym o nowy kontekst większych poetyckich całości, a same „Rubryki” – lepiej być może niż w przypadku wydanych wcześniej przez „Lampę” „Wierszy” – o spójność, która pozwala uważniej niż dotąd przyjrzeć się ewolucji twórczości Dehnela.

Jacek Dehnel, „Rubryki strat i zysków.
Zebrane poematy i cykle poetyckie z lat
1999-2010”
. Biuro Literackie, Wrocław, 140 stron,
w księgarniach od października 2011
Otwierające tomik „Na szyję świętej Katarzyny egipskiej malowanej przez malarza Van Eycka” oraz „Venezia albo Zuzanna i starcy” – jakby na przekór współczesnym gustom – od razu ciasno sznurują wysoko-kulturowy gorset, narzucając czytelnikowi ton wyrafinowanej dystynkcji. To jednak nie zarzut. To raczej poetycka marka Dehnela, który pisząc swobodnie, korzysta z kanonu. Szczególnie w przypadku „Venezii” lista nawiązań jest długa – „Damy weneckie” Carpaccia, „Zuzanna i starcy” Tintoretta, utwory Vivaldiego czy Rilkego – lektura cyklu przypomina spacer po galerii dawnych mistrzów, w której zatrzymując się przed obrazami, dajemy się porwać kolejnym historiom, ale dopiero ogląd całości pozwala dostrzec pełniejszy zarys każdej z osobna, pozbierać rozproszone motywy i wątki. Subtelnie rozwijając tematy z płócien mistrzów renesansu, Dehnel przełamuje jednocześnie statykę poszczególnych impresji, wplatając w cykl historię biblijnej Zuzanny. W Księdze Daniela dobre imię cnotliwej niewiasty fałszywie oskarżonej o cudzołóstwo ratuje prorok, u Dehnela „młodzieniec w dominie”, który pełną kiesą oskarżenie obraca w żart, tylko po to, by uwieść Zuzannę.

Rozwijając i modyfikując zakończenie biblijnego motywu, Dehnel odzyskuje jednocześnie – zagarniętą przez moralizatorską dydaktykę renesansowego malarstwa – przestrzeń dla swoistej poetyckiej kreacji. Wciąż narzuca czytelnikowi pozycję dystansu – w tej samej mierze, w jakiej doświadczenie poety jest zdystansowane i zapośredniczone przez artefakty kultury elitarnej i wysokiego stylu – ale równocześnie usiłuje ten dystans pokonać. Czasem w brawurowy i w pełen humoru sposób. Na przykład w „Żywotach równoległych”, pisząc alternatywne biografie literackich mistrzów, dopisuje własne zakończenia – jednocześnie pełne rezerwy i rewerencji. Miłosz o zmierzchu objeżdża tu swój majątek w Szetejnach, a żona Rilkego wierci się w fotelu, gdy ten odbiera nagrodę nobla z fizyki, marząc o słynnym niemieckim poecie Nielsie Bohrze, który z pewnością wyżej ceni poezję od ścisłej nauki.

W późniejszych cyklach wysoko-kulturowy gorset się zresztą nieco rozluźnia; nawiązania są bardziej subtelne, czynione na obrzeżach kartek z podróży („Niderlandy. Sześć pocztówek”), bądź wspomnień z dalekich wojaży („Konstantynopol/Istanbul”). Nawet, gdy na widok pejzażu mijanego w drodze do Brugii Dehnel pisze, że pragnie „pukać w niebo, żeby się przekonać / czy nie jest, pod błękitem, cedrową deseczką” – poświadczając tym samym, że to wciąż sztuka jest bardziej prawdziwa niż życie – jest to uwaga czyniona na marginesie osobistego doświadczenia.

Wolę Dehnela w tym późniejszym wydaniu. Dehnela, który tylko odpina górny guzik koszuli i pisze – wciąż elegancko wymykając się banałowi – o tęsknocie za kochankiem („Wyprawa na południe”), obawie przed bliskością, czy o conocnych, żmudnych ćwiczeniach z „bycia-dwojgiem-ludzi” („Powiślańska Szkoła Fortepianowa Czernego. Pięć łatwych utworów”). Nawet jeśli są to – jak głosi podtytuł – utwory łatwe, z pewnością są bliższe współczesnemu czytelnikowi, gdy obracają się w intymnym obszarze tematów miłości i śmierci. Ten ostatni zasługuje zresztą na osobną wzmiankę. W „Rubrykach” znalazły się bowiem „Zegar czyli mała liturgia godzin dla niepraktykujących” oraz „Ekran kontrolny”, utwory, w których Dehnel podchodzi do tematu śmierci w sposób niemal poufały, często z ciepłym humorem, unikając równocześnie sentymentalnej kliszy.

Lektura utworów zebranych pozwala zwykle wyciągnąć ogólne wnioski, postawić diagnozę. W tym przypadku jednak trudno wskazać tendencje rozwoju. Zamykające „Rubryki”, dotąd nie publikowane „Noc w Elizejskiej Pracowni Internetowej” oraz „Języki obce” są bowiem bardzo nie-dehnelowskie. Z jednej strony emocjonalne fragmenty prozy poetyckiej, które biorą na warsztat przeboje z youtube'a („Noc”), z drugiej utwory ascetyczne, nie stroniące od anegdoty („Języki”). Krytycy często wskazywali na klasycyzm poezji Dehnela, usiłując na siłę wepchnąć jego twórczość w szufladkę z etykietką „tradycja”. Choć zarówno twórczość Dehnela, jak i otoczka wokół osoby poety, skłaniają do takich wniosków, z lektury „Rubryk” wyłania się raczej sylwetka poety osobnego, który nieustannie mocując się z wykreowanym wizerunkiem staroświeckiego pisarza, robi wszystko, aby nie powielać w nieskończoność raz napisanego tomu.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.