Burzliwe życie  madame Curie
www.operabaltycka.pl

Burzliwe życie
madame Curie

Rozmowa z Elżbietą Sikorą i Markiem Weissem

Jej historia to prawdziwie operowy scenariusz. Oczywiście nie opowiadamy życiorysu, tylko stawiamy problem, którego Maria Curie może sama nie miała – przed prapremierą opery „Madame Curie” w Operze Bałtyckiej mówią kompozytorka Elżbieta Sikora i reżyser Marek Weiss

Jeszcze 5 minut czytania

KLAUDIA BARANOWSKA: Skąd pomysł na napisanie opery o Marii Skłodowskiej-Curie?
ELŻBIETA SIKORA:
Z wyborem tej bohaterki wiąże się pewna historia. Jakieś sześć lat temu, gdy wybierałam się na emeryturę jako pedagog postanowiłam, że moim następnym utworem będzie właśnie opera. Wiedziałam też, że będę szukać bohaterki, która będzie współczesną kobietą o bardzo silnej osobowości i charakterze. I się zaczęło szukanie – w literaturze, historii itd. Któregoś dnia w rozmowie z moją przyjaciółką Krystyną Szuminin,  naukowcem, zaczęłyśmy wymieniać takie kobiety – padło hasło „Maria Skłodowska Curie”. Powiedziałam wtedy: „to jest właśnie to”.
Ale tak naprawdę był to wybór intuicyjny. Po pierwsze była Polką, po drugie wyjechała w nieznany sobie świat i osiągnęła bardzo wiele i wszyscy wiemy, że była tą silna kobietą i takiej szukałam.

Elżbieta Sikora / www.culture.plNie jest to Pani pierwsze spotkanie z operą, ale od ostatniej („L'Arrache-coeur” wg prozy Borisa Viana) minęło prawie 20 lat. To szmat czasu. Dlaczego tak długo zwlekała Pani z napisaniem kolejnego dzieła scenicznego?
ES:
Na pewno nie wynikło to z mojej niechęci do opery, którą przezwyciężyłam już pisząc „Ariadnę”. Tak się po prostu złożyło. Opera „Madame Curie” powstała z prawdziwej konieczności napisania takiego właśnie dzieła.

Dlaczego to właśnie „Madame Curie” otwiera nowy cykl Opery Bałtyckiej „Opera Gedanensis”?
MAREK WEISS:
Kiedy byłem młodym chłopcem, chciałem zostać naukowcem, byłem dobry z chemii. Maria Skłodowska-Curie była całe życie moją idolką – przykładem nie tylko wspaniałego naukowca, ale również fantastycznego człowieka i wielkiej kobiety. Wychowywała mnie matka, była dla mnie wielkim autorytetem, i w pewnym sensie podobnie traktowałem Marię Curie – była dla mnie jakimś rodzajem matki. Ten kult był oczywiście lekko przesadzony, ale bardzo ważny.
Bardzo się cieszę, że właśnie ta opera inicjuje nowy cykl Opery Bałtyckiej „Opera Gedanensis”. Chociaż muszę przyznać, że postać Marii Curie była jedną z wielu, nad którymi zastanawialiśmy się razem z Elżbieta Sikorą. Aż tu nagle ogłoszono, że rok 2011 jest Rokiem Marii Curie. Wszystko ułożyło się więc naturalnie.

W jaki sposób przygotowywała się Pani do pisania „Madame Curie”? Jak wnikała Pani w świat tej bohaterki?
ES:
To było czytanie bardzo wielu bardzo różnych książek. Zarówno dokumentalnych, jak i fikcyjnych, których istnieje wiele, często bardzo daleko odchodzących od rzeczywistości. Spotykałam się też z ludźmi, którzy znali Marię Skłodowską-Curie. Rozmawiałam z jej wnuczką – Hélène Langevin-Joliot, która przyjęła mnie w Muzeum Marii Curie, którym się opiekuje. Sama jest profesorem fizyki, nić naukowa przędzie się w tej rodzinie dalej. Oczywiście jak tylko powiedziałam, że zamierzam skomponować operę o Marie Curie, powiedziała: „Na pewno będzie chciała Pani pisać o tej historii z Paulem Langevinem”. Zapadła cisza. Po chwili odpowiedziałam: „Naturalnie”. Znowu cisza. I wtedy ona powiedziała: „Dlaczego nie?”. Na to ja: „Właśnie. Dlaczego nie?”.
Maria Curie przeżyła wielką, wspaniałą historię miłosną. Miłość z mężem, Piotrem Curie, skończyła się tragicznie. Kolejna przyniosła jej drugą młodość. I mimo iż jej związek z Paulem Langevinem nie trwał długo, wydawał się bardzo silny i dlatego chciałam pokazać go w tej operze.

ELŻBIETA SIKORA

Ur. 1943 we Lwowie, kompozytorka polska od 30 lat mieszkająca w Paryżu. Ukończyła studia na Wydziale Reżyserii Muzycznej, następnie muzykę elektroakustyczną w paryskiej Groupe de Recherches Musicales – pod kierunkiem Pierre'a Schaeffera i François Bayle'a, wreszcie studia kompozytorskie – w klasie Tadeusza Bairda i Zbigniewa Rudzińskiego na Akademii Muzycznej w Warszawie. Jej utwory są wykonywane w większości krajów Europy, a także na innych kontynentach, m.in. na Festiwalu w Awinionie, Festival Estival de Paris, Dresdner Musikfestspiele, festiwalach „Fylkingen” w Sztokholmie, w Bath, Festival „Synthèse” w Bourges oraz na „Warszawskiej Jesieni”.

Rzeczywiście Maria Curie miała burzliwe życie uczuciowe, które było jednak negatywnie oceniane przez jej współczesnych...
ES:
Jej historia to prawdziwie operowy scenariusz, więc nie trzeba było długo szukać i wiele dodawać, a właściwie nic nie trzeba dodawać, tylko należało odpowiednio zinterpretować fakty z jej życia. I tak właśnie się stało z librettem tej opery. Oczywiście nie opowiadamy życiorysu Marii Curie, tylko stawiamy problem, którego może ona sama nie miała. Pytanie bowiem brzmi, czy wszystkie odkrycia, do których dążymy kończą się dobrze, czy przynoszą nam tylko dobre efekty w naszym życiu i postępie wszechświata, czy przynoszą również złe strony. Wszyscy wiemy, że mają one zarówno dobre, jak i złe skutki – to dotyczy również lekarstw, które są odkrywane. Te wątpliwości Marii Curie są naczelną nicią tej opery.

Czy taka bohaterka, jak Maria Curie może stać się magnesem i przyciągnąć szerszą publiczność? Czy sposób, w jaki Maria Curie została przedstawiona w tej operze pozwoli ją odmitologizować? Jaki był pomysł na tę postać?
MW: Ona jest tak naprawdę mało znana w Polsce. Maria Curie kojarzy się nam z panią profesor od chemii, siwą, nobliwą, szlachetną i nudną. Ten wizerunek nie ma nic wspólnego z prawdziwą Marią Skłodowską-Curie, której życie było niezwykle burzliwe, a ona sama była osobą szalenie skomplikowaną, dynamiczną, która całe życie spędziła w stanie głębokiej depresji. Ona podobno nie znosiła sławy, blichtru, nie lubiła kontaktu z ludźmi. Była bardzo zawikłana psychologicznie, a jednocześnie miała cudowny dar walki z przeciwnościami. W momencie, kiedy los uderzał w nią, lub ktoś stawał na jej drodze, ona się mobilizowała i z takiego żółwia, skorupiaka schowanego wewnątrz, wychodził prawdziwy wojownik. Bardzo jej to pomagało w życiu.
Magnes w postaci Marii Skłodowskiej-Curie być może też zadziała, ale nie chciałbym, aby działał w sposób niewłaściwy, żeby była to ta Pani ze stereotypu. Może dzięki temu, że jest rok Marii Skłodowskiej-Curie, i dużo się o niej pisze i mówi, przybliżymy jej postać ludziom.

ES:
Chciałam by, Maria Curie nie była tą osoba, którą wszyscy znamy z podręczników – naukowcem, który tylko pracował od rana do nocy i szukał nowych odkryć, tylko człowiekiem chodzącym także po ziemi, mającym własne intensywne życie emocjonalne i naukowe, życie we wszystkich jego odmianach. Pragnęłam pokazać ją tak, by była w pelni żyjacym człowiekiem, a przy tym by była kobietą.
Ta opera jest właściwie rozbudowanym monodramem. Maria nie schodzi ze sceny. Tak jest też w partyturze. Poza wejściami chórów, i może jeszcze kilkoma fragmentami orkiestrowymi, jest cały czas na scenie i stale musi coś śpiewać. W związku z tym szukaliśmy z Markiem Weissem... Właściwie nie szukaliśmy, tak naprawdę od razu wiedzieliśmy, kto będzię tę rolę śpiewać. Anna Mikołajczyk to był nasz pierwszy i ostatni wybór, i bardzo się cieszę, że to właśnie ona jest odtwórczynią głównej partii.

MAREK WEISS

Reżyser teatralny i operowy, od 2008 roku dyrektor naczelny i artystyczny Państwowej Opery Bałtyckiej, od 2006 roku etatowy reżyser Warszawskiej Opery Kameralnej. Wcześniej: dyrektor Teatru Muzycznego w Słupsku (1978-81), główny reżyser Teatru Wielkiego w Warszawie (1982-88 i 1992-95), Teatru Północnego w Warszawie (1989-1991), dyrektor artystyczny Teatru Wielkiego w Poznaniu (1995-2001). Autor powieści „Boskie Życie”.

Na samym początku opery pada pytanie postawione przez Einsteina: „Po co to wszystko?”. Jakie jest tego przesłanie?
MW:
Od dłuższego czasu realizuję niemal obsesyjnie temat wielkich kobiet, które powinny być naszymi autorytetami, ideałami człowieka, charakteru, moralności, bo uważam, że taki jest czas. Powoli świat przechodzi w ręce kobiet. My, mężczyźni, wszystko tak naprawdę zepsuliśmy, urządziliśmy to okropnie. Nasz świat jest zły, pełen przemocy, wojen, morderstw, a kobiety, jako osoby mądrzejsze, bardziej skupione na budowaniu rzeczywistości, mogą odwrócić zły los ludzkości. Bardzo w to wierzę. Maria Curie jest właśnie jedną z takich kobiet.

A dlaczego – mimo trzech aktów i zmiany miejsc – wszystko zamyka się w jednej odsłonie, z jedną scenografią i orkiestrą na scenie?
MW:
Uważam, że nikt nie wymyślił lepszego teatru niż Grecy. Ich poczucie jedności miejsca, czasu, akcji to coś, czego nie przeskoczymy. Wszystkie inne elementy w teatrze są pośledniejszego gatunku. Najpiękniejsza rzecz w teatrze to właśnie ta jedność – że to jest tu i teraz, że jest żywy człowiek na scenie i ten czas, w którym go oglądamy jest realnym czasem jego życia, również jako postaci.

Kto narzucił tę koncepcje teatru greckiego? Dużą rolę mają tu chóry komentujące akcję. Czyj to był pomysł?
ES:
Autorka libretta, Agata Miklaszewska napisała ciekawe teksty dla chórów, usytuowała je w pewnej epoce. Chóry śpiewają o futuryzmie, zapowiadają nadejście wojny, i to było dla mnie bardzo zapładniające. W związku z tym uznałam, że chór będzie miał dużą rolę w tej operze. Podobnie jak w „Wyrywaczu serc” – mojej poprzedniej operze. Chór nie tylko dopowiada, komentuje akcje, ale też bierze w niej udział. Marek Weiss również entuzjastycznie odniósł się do tej koncepcji.

MW: W oryginale libretta, w oryginale dzieła są różne sceny, które dzieją się w różnych miejscach. Chór stanowią raz goście kawiarni paryskiej, raz ludzie na Sorbonie, innym razem tłum uliczny itd. A ta formuła greckiego chóru, który jest obecny na scenie cały czas i komentuje wszystko, gra z głównym bohaterem i odnosi się do tego, co się dzieje – to konwencja spektaklu, pewien rodzaj gwałtu na dziele oryginalnym.

Marek Weiss / www.operabaltycka.pl

W całej operze podczas tej jednej trudnej dla Marii Curie nocy są jakby dwa miejsca akcji jawa i sen...
ES:
Właściwie to wszystko tu może być snem i wszystko może byc jawą. Nie jest to do końca powiedziane. Pobliczność sama sobie dopowie, gdzie widzi te poszczególne fragmenty akcji – na jawie lub we śnie.

Istotną rolę w tej prapremierowej inscenizacji „Madame Curie” ma choreografia, taniec...
ES:
Maria Curie przyjaźniła się z bardzo znaną wówczas tancerką, Loïe Fuller, która wymyśliła taniec-rzeźbę. W taki sposób potrafiła skonstruować kostium, że w ruchu stanowił swoiste mobile. Bardzo nam się to wszystkim spodobało. Zresztą ta francuska tancerka również była jedną z ofiar promieniowania. Chciała bowiem używać radu do malowania swoich kostiumów. Wszyscy wiemy, jak bardzo szkodliwy był rad stosowany na początku nieświadomie w zbyt wielkich dawkach.

Znając Pani twórczość i wykształcenie (
m.in. studia w paryskiej Groupe de Recherches Musicales – pod kierunkiem Pierre'a Schaeffera i François Bayle'a) można było się spodziewać, że wykorzysta Pani również w swojej muzyce warstwę elektroniczną. Jaką jest jej rola w tej operze?
ES:
Warstwa elektroniczna była przewidziana od początku, nie ukrywam, że to jeden z rodzajów muzyki, który bardzo lubię i praktykuję już od wielu lat. Nie chciałam jednak, by miała tu dominującą rolę i takiej nie ma. Podkreśla pewne szczegóły dźwiękowe, czy też sygnalizuje sytuacje nadzwyczajne, takie, które można by szczególnie wiązać ze snem. Niektóre efekty są quasi filmowe, jak choćby efekty wojny. Elektronika odgrywa w „Madame Curie” ważną rolę – dopełnia orkiestrę. Nie zawsze słyszymy, że w ogóle jest. Starałam się zakomponować ją w taki sposób, by była tylko częścią brzmień orkiestrowych.

„Madame Curie”
w Operze Bałtyckiej

Prapremiera opery Elżbiety Sikory „Madame Curie” (wg libretta Agaty Miklaszewskiej) odbyła się 15 listopada w sali UNESCO w Paryżu, polska premiera odbędzie się 25 listopada w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Kierownictwo muzyczne: Wojciech Michniewski, reżyseria: Marek Weiss. Występują m.in.: Anna Mikołajczyk (Marie Skłodowska-Curie), Paweł Skałuba (Pierre Curie), Tomasz Rak (Paul Langevin), Leszek Skrla (Einstein).

dwutygodnik.com jest patronem medialnym spektaklu.

Podstawowe instrumentarium wzbogaciła Pani o akordeon i gitarę elektryczną – domyślam się, że te instrumenty coś sybolizują, podkreślają...
ES:
Gitara wprowadza dla mnie element dzisiejszy, współczesny. Jest to brzmienie, którego Maria Curie na pewno nie słyszała, ale znamy je my i to my, dzisiaj, opowiadamy o Marii Curie. Akordeon niesie ze sobą zazwyczaj wręcz odwrotny efekt brzmieniowy, tworzy inną atmosferę. Przypuszczalnie Mar ia Curie słuchała jego dźwięków chociażby na ulicach Paryża. Nie dość, że z akordeonu można wydobyć dosyć skomplikowane akordy i dopełnić harmonię orkiestry, to jeszcze instrument ten wprowadza nutę nostalgiczną, liryczną, bardzo istotną w tym dziele.

A co Pana zaskoczyło w warstwie muzycznej „Madame Curie
”?
MW:
To dla mnie bardzo trudne doświadczenie. Oprócz tego, że jest to dzieło szalenie skomplikowane muzycznie, bardzo bogate fakturalnie, to jeszcze po raz pierwszy przyszedłem na próbę nie znając utworu. Jestem przyzwyczajony do tego, że kiedy już zaczynam pracę z zespołem, mam całą operę w głowie. W przypadku „Madame Curie” nie było takiej możliwości.

Niewątpliwie ogromnym atutem przy wystawianiu oper współczesnych jest możliwość pracy z kompozytorem dzieła...
MW:
To jest cudowne. Takie doświadczenie jest nie do przecenienia. Wiele rzeczy można zmieniać, dostosowywać, rozwijać. Oczywiście, żeby doszło do porozumienia, musi zaistnieć rodzaj partnerstwa. Kompozytorzy są ludźmi ucha i bardzo rzadko mają jakiś stosunek do tego, co dzieje się na scenie. Kompozytor oprócz tego, że słyszy, wyobraża sobie pewne rzeczy w trakcie komponowania dźwięków, to jednocześnie powinien mieć pewną tolerancję i rozumieć, że w teatrze wszystko wygląda zupełnie inaczej.

A jak jest w przypadku współpracy z Elżbietą Sikorą?
MW:
Przyjaźnimy się od dawna i to nam bardzo pomaga. Elżbieta czasami nie była w stanie zrozumieć moich pomysłów, ja z kolei nie mogłem pojąć tego, że bardziej zależy jej na trylu trąbek niż na tym, do czego to miało służyć w sensie wizualnym. Bardzo się kłóciliśmy, ale między przyjaciółmi jest to możliwe.

Kiedy obserwowałam próbę widziałam, że to dzieło tak naprawdę cały czas jeszcze się kształtuje, powstaje właśnie na scenie...

ES:
Opera to specyficzny gatunek. Po pierwsze, historia pisania opery zaczyna się od libretta – tak było też w tym przypadku. Oczywiście, z tym librettem zrobiłam to, co chciałam – taka jest też kolej rzeczy. Musiałam je zaadaptować do tego, co pragnęłam w tej operze pokazać muzycznie. Potem to dzieło muzyczne wziął w swoje ręce reżyser i stworzył z tego swoje dzieło. Czasami jego pomysły były dla mnie dziwne, ale teraz je doceniam. To naturalne, że przeżywamy niepokoje, ponieważ nagle coś zostaje wyrzucone, zmienione, ale potem okazuje się, że wszystko to służy naczelnej idei reżysera. Współpraca z dyrygentem Wojciechem Michniewskim nie wymaga komentarza. Znamy się i cenimy od tak dawna, że nie mamy większych problemów komunikacyjnych, świetnie się rozumiemy, chociaż nie brakuje sprzeczek – o skróty, o tempa, ale to są miłe spięcia.

„Madame Curie” wydaje się operą silnie osadzoną we współczesności – nie tylko muzycznie, także scenograficznie. A sama Maria Skłodowska-Curie może być traktowana jako odbicie współczesnej kobiety. Ona w jakiś sposób wyprzedziła swoją epokę – nazywano ja feministką, kobietą wyzwoloną...
ES:
Przekaz współczesny jest bardzo silny. Sama jestem osobą współczesną, piszę muzykę, którą nazywamy współczesną, bo inaczej nie potrafimy jej jeszcze nazwać. W sensie materiału dźwiękowego opera dzieje się dzisiaj. To mój osobisty język muzyczny, więc trudno mi go oceniać, sądzić o nim, nadawać mu jakieś epitety.
Problem kobiety natomiast nie był dla mnie pierwszoplanowy, bo założyłam, że Maria Curie jest kobietą silną i aktywną. Problem leży gdzie indziej, bardziej w jej niepokojach, które miała, mogła mieć, bo przecież do końca tego nie wiemy i takie niepokoje mogą towarzyszyć nam wszystkim w każdej epoce i w każdym momencie z różnych powodów.

A co oznacza napisać operę w czasach, gdy wciąż mówi się o zmierzchu opery?
ES
: Przyznam, że kiedy pisałam swoją pierwszą operę – kameralną „Ariadnę” – byłam dość młoda i mogłam o sobie powiedzieć, że nie lubię opery, że jej wręcz nienawidzę i uważam, że to gatunek, który nie ma miejsca bytu w nowoczesnej muzyce, czy nowoczesnej kulturze. Do jej skomponowania na dyplom zmusił mnie mój profesor Zbigniew Rudziński. Pisząc ją weszłam w to pełną parą. Między tamtą operą a „Madame Curie” skomponowałam jeszcze kilka utworów na głos, które są na granicy monodramu. Tutaj chciałam osiągnąć taki rodzaj emocji i intensywności, którymi emanuje główna bohaterka, więc poszłam za tym.

Jak ewoluował Pani język muzyczny od czasu „Ariadny
? Co odróżnia „Madame Curie od poprzednich Pani dzieł scenicznych czy wokalnych?
ES:
Kiedy w latach 60. zaczynałam komponować, to uważałam, że wszystko należy zacząć od nowa, że klucz do przeszłości trzeba wrzucić do głębokiej studni i zapomnieć, że trzeba tylko eksperymentować, że to jest kierunek, którego będziemy się przez najbliższe stulecia trzymać. I tak mi się wydawało przez pewien czas. Tym niemniej zawsze uważałam, że muzyka, mimo że nie przekazuje żadnych treści, to jednak ma w sobie dar przekazywania emocji. Może też kierować emocjami słuchacza. To jest jej niezwykła moc. W związku z tym mój język muzyczny też kształtował się według tego prawa. Powoli odchodziłam od czystego eksperymentu, zostawiając z niego to, co było mi potrzebne do wyrażania emocji, czy też intensywności muzycznej.

Na światowa premierę „Madame Curie
wybrano Paryż – drugi dom głównej bohaterki, polskiej, a może francuskiej noblistki (do tej pory są spory, czy była Polką, czy Francuzką). Pani również od 30 lat mieszka w Paryżu i chyba zadawane są Pani podobne pytania.
ES:
Teraz pojawiło się sformułowanie kompozytor polsko-francuski. To mi się bardzo podoba. Szkoda, że za czasów Marie Curie nie było tego terminu. Przez Francuzów uznana była za Francuzkę i kiedy rozmawiałam z wieloma osobami w Paryżu  informując, że będę pisała operę o Marii Skłodowskiej-Curie, która była polskim naukowcem, to wszyscy otwierali szeroko oczy niedowierzając, że była Polką. Choćby z tego powodu warto było zająć się tym tematem.




Rozmowa jest wersją materiału przygotowanego dla Polskiego Wydawnictwa Muzycznego.