„Niebezpieczna metoda”, reż. David Cronenberg

Jakub Majmurek

Zastanawiam się, jak można by ocalić film przed werdyktem. Może jego banał i artystyczny konformizm jest celowy, może opowiada o tym, jak banalna i konformistyczna stała się w końcu psychoanaliza?

Jeszcze 2 minuty czytania


Oglądając „Niebezpieczną metodę” bez żadnej wcześniejszej informacji, trudno byłoby uwierzyć, że nakręcił ją David Cronenberg – próżno szukać tu wszystkich charakterystycznych dla jego stylu chwytów, figur, tropów, wizualnych motywów. Zamiast obrazów gnijących, podlegających mutacjom, wchodzących w intymne związki z innymi organizmami i maszynami ciał – zapięte pod szyję postacie w tużurkach i długich sukniach, rozmawiające w mieszczańskich wnętrzach z przełomu XIX i XX wieku. Ich interakcje kształtują dwa bardzo klasyczne schematy fabularne: małżeński trójkąt i pojedynek mistrza z jego najzdolniejszym uczniem.

Mistrzem i uczniem są Zygmunt Freud (Viggo Mortensen) i Carl Gustav Jung (Michael Fassbender), a polem, na którym toczy się ich spór – psychoanaliza. W filmie obserwujemy moment, gdy ten specyficzny dyskurs kształtuje się, tworzy metody, praktyki, wyłania się z i odcina od pola XIX-wiecznej, scjentystycznej, biologicznie, naturalistycznie zorientowanej psychiatrii. W początkowych latach kariery Freud pragnął sformułowania swojej teorii w dominującym w epoce naturalistycznym języku – świadectwem tego pragnienia jest przede wszystkim „Projekt naukowej psychologii” z 1895 roku. Poczucie zupełnej nieprzystawalności tego języka do opisu obserwowanych przez Freuda w praktyce klinicznej procesów, pchnęło go na zupełnie nowe tory i zmusiło do wypracowania charakterystycznego dla psychoanalizy słownika.

„Niebezpieczna metoda”, reż. David Cronenberg.
Francja, Kanada 2011. W kinach od 4 listopada
Obserwujemy konflikt Freuda z Jungiem wokół dalszego rozwoju metody psychoanalitycznej. Freud jest tu przedstawiony jako nieodrodne dziecko XIX wieku, które samo nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo jego teoretyczne odkrycie przekreśla XIX-wieczny światopogląd i za wszelką cenę pragnie nadać analizie status rozumianej na XIX-wieczny sposób „nauki”, zakorzenić ją w dominujących dyskursach epoki. Jung przeciwnie, wraz z rozwojem swojej teorii zupełnie porzuca pole „nauki” (opuszcza także naukowo usankcjonowaną praktykę lekarską w szpitalu i zakłada własną), oddala się ku mistycyzmowi, magii, religii, dostrzegając w nich istotne fenomeny psychiczne, których nie można zbywać i lekceważyć.

To ten medyczny kontekst łączy ostatni film Cronenberga z rdzeniem jego twórczości, której podstawową figurą jest infekcja burząca równowagę ciała, wytrącająca je ze stanu równowagi, zmuszająca je do walki o ocalenie własnej konsystencji przed rozpadem. Infekcja nie zawsze musiała mieć charakter biologiczny, ciało z zewnątrz mogła atakować rzeczywistość wirtualna („eXistenZ”), narkotyk („Nagi lunch”) czy penetrujące je fragmenty metalu roztrzaskujących się w ulicznych karambolach samochodów („Crash”). Tu rolę wirusa, czynnika burzącego równowagę odgrywa histeria.

W tle konfliktu Freuda i Junga śledzimy historię Sabiny Spielerein (Keira Knightley) – rosyjskiej Żydówki cierpiącej na klasyczną histerię kobiecą, która dzięki prowadzonej przez Junga terapii wychodzi z choroby, kończy studia medyczne i sama zostaje uznaną analityczką. Odnosi sukcesy jako klinicystka, teoretyczka (w filmie mamy scenę, która sugeruje, że to ona jako pierwsza wpadła na pomysł popędu śmierci – być może najważniejszego odkrycia psychoanalizy – i zainspirowała Freuda do sformułowania tego pojęcia w takiej formie, w jakiej znamy je z pracy „Poza zasadą przyjemności”) i nauczycielka kolejnych pokoleń analityków. W międzyczasie Spielerein ma romans z Jungiem; analiza nie tylko pozwala jej poradzić sobie z „własnymi demonami”, ale i wejść w pierwszą udaną relację seksualną z mężczyzną, choć ciągle naznaczoną sadomasochistycznym charakterem. Ostatecznie analiza zmienia Spielerein z histeryczki w nowoczesną kobietę, która robi karierę w nauce, a spełnia się także jako żona i matka. Fabularna linia filmu wydaje się iść w kierunku wyznaczanym przez słynne słowa Freuda, które określają program psychoanalizy: „wo es war soll ich werden” – tam, gdzie było „to” (kłębowisko sprzecznych, destrukcyjnych pragnień), powinno zapanować racjonalne, uformowane przez kulturę „ja”.

Czy jednak takie rozumienie psychoanalizy nie jest pewnym banałem, któremu w dodatku przeczyło całe dotychczasowe kino Cronenberga, pokazujące klęskę kartezjańskiego podmiotu w starciu z jego biologiczną, cielesną podstawą? Poczucie, że obcujemy z jakąś banalną pocztówką, brykiem z początków psychoanalizy nie opuszcza widza w trakcie seansu. Z banałem myślowym współgra banał formy filmu kostiumowego, banał konstrukcji roli Spielerein, w której historia histerii opiera się na odgrywaniu ciągle jednego tiku. Krytyka uwielbia znęcać się (nie tylko przy okazji tego filmu) nad słabym warsztatem Knightley, moim zdaniem niesłusznie. Dobry warsztat ma wiele aktorek, siła tej gwiazdy nie tkwi w warsztacie (rzeczywiście ograniczonym), ale niezwykłej, zjawiskowej obecności, aurze, jaką za każdym razem stwarza na ekranie – jej odcieleśniona, w nierzeczywisty sposób doskonała uroda idealnie predestynowałaby ją do roli pięknej, fascynującej, autodestrukcyjnej histeryczki. Jej rola jest jednak tak skonstruowana przez Cronenberga (w kluczu realistycznego odgrywania histerii w wielkich planach), że każda aktorka musiała się na niej wywrócić.

A zatem jednak klęska jednego z ciekawszych twórców współczesnego kina, smutny wypadek przy pracy? Zastanawiam się, jak można by ocalić film przed tym werdyktem. A może jego banał i artystyczny konformizm jest celowy, może jest formą opowiedzenia tego, jak banalna i konformistyczna stała się w końcu psychoanaliza? Wbrew temu, co mówi w filmie Freud, wpływając do Nowego Jorku, jego metoda nie przyniosła mieszczańskiemu światu zarazy, ale bardzo dobrze się w nim odnalazła, okazała się kolejną techniką, przy pomocy której XX-wieczny mieszczanin dostosowywał swoją „duszę” do wymogów otaczającego go świata. Freud, Jung i Spielerein nie opuszczają mieszczańskich ram, psychoanaliza pozwala odnaleźć się im w jego strukturach, nawet jej uderzający w XIX-wieczny purytanizm dyskurs na temat seksualności koniec końców produkuje w filmie tylko stary, dobry małżeński trójkąt z nudną, tracącą już seksualną atrakcyjność żoną (pani Jung), młodą, fascynującą kochanką (Spielerein) i rozdartym między nimi mieszczuchem (Jung).

Być może Cronenberg, kręcąc tak ugrzeczniony film o psychoanalizie, mówi nam przewrotnie, że tytułowa metoda wcale nie jest niebezpieczna. Jak wiemy od samego Freuda, nieświadome nie zna zaprzeczenia.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.