Opowieść o luju Polaku

Opowieść o luju Polaku

Kinga Dunin

Gdybym była wydawcą, namawiałabym Witkowskiego, żeby pisał romanse. Z sobą w roli głównej

Jeszcze 2 minuty czytania

Michał Witkowski to bez wątpienia pisarz uzdolniony. Zna mnóstwo słów i nie waha się z nich skorzystać, może nawet czasem z nadmiarem, ale zawsze przecież można czytać co drugie. Poza tym ma to swój stylistyczny wdzięk. Potrafi zręcznie, na granicy parafrazy, używać języka potocznego w jego rozmaitych niższych wariantach. Bywa też autentycznie dowcipny, a także autoironiczny. Zetknięcie z literacką materią jego powieści jest doznaniem przyjemnym, choć niekiedy na dłuższą metę nużącym, bo zakres stosowanych przez niego środków nie jest zbyt bogaty. Pozostaje jeszcze pytanie, o czym opowiada? No i jak skonstruowana jest powieść? W jego najnowszej książce, „Drwalu”, znajdujemy trzy splecione ze sobą nici.

Michał Witkowski, Witkoski


Michał Witkowski, „Drwal”. Świat Książki,
Warszawa, 440 stron, w księgarniach od
listopada 2011
Pierwsza, autotematyczna i metatekstowa, to opowieść o Michale Witkowskim, Witkoskim, modnej, medialnej ciocie, która chce napisać powieść kryminalną, a może raczej przygodową. Świetnie zdaje sobie sprawę z konwencji, które zamierza wykorzystać, oraz z rynkowych zalet tego projektu. Jest tu satyra na literaturę komercyjną, bożka nakładu, taniość własnych chwytów. Na autorów marzących o sławie i pieniądzach. Gdyby Witkowski zamiar taki zrealizował, osiągnąłby może nakłady zbliżone do Kalicińskiej, jednocześnie podsuwając bardziej snobistycznym czytelnikom usprawiedliwienie dla lektury, puszczając do nich oko, manifestując autorski dystans. Nie jest to jednak przypadek „Drwala”.

Parodia śledztwa


Druga nitka to właśnie warstwa przygodowo-detektywistyczna. Można się nią bawić, ale fani literatury kryminalnej niewiele tu dla siebie znajdą.

Bohater – Witkowski – przyjeżdża do wiejskiego domku poznanego przez internet tajemniczego mężczyzny. Jest listopad, mimo że okolica turystyczna, znana z Lubiewa, to zdecydowanie po sezonie. Szuka czegoś, co mogłoby „przydać się do prozy”, tym razem kryminalnej, tropi więc tajemnice. Próbuje rozgryźć swego gospodarza, wpadają mu w ucho plotki o dziwnym zaginięciu czy też zgonie sprzed lat. Pojawia się zły miejscowy mafiozo. Historia tajemniczej blondynki, jak się później okazuje zamordowanej z tajemniczych powodów.

Prowadzone przez bohatera śledztwo jest jego parodią, rozwiązanie zagadki, zresztą niepełne, parodią rozwiązania. Po drodze sporo przypadków, nieprawdopodobnych sytuacji, literackiej zabawy. Zamiast zapowiedzianego kryminału otrzymujemy podszytą nostalgią podróbkę młodzieżowej powieści przygodowej, raczej dla chłopców. I jest to zabieg świadomy. Autor przywołuje Nienackiego i Bahdaja, ja przypomniałabym jeszcze Niziurskiego. Chłopcy szukają przygód, ulegają czarom ruin i opowieści o duchach, by w końcu wpaść na trop prawdziwych przestępców, a gdzieś w tle kręcą się jeszcze ponętni harcerze. „Drwal” najwięcej czerpie z tych wzorów. Chłopcy Witkowskiego, choć już nie tacy młodzi, też lubią pokopać na cmentarzu, powałęsać się po ruinach i lochach. Albo śledzić tajemniczego blondyna przez dziurę w gazecie. Najstarsi z nich dorzucają jeszcze jeden stylistyczny trop: lekturę „Pitavalu warszawskiego” czy klasyki romansu, która jest już campem. Motywy zbrodni też są klasyczne: seks, miłość, pieniądze. A autorowi chodzi po głowie historia Wisnowskiej, znanej przedwojennej aktorki zamordowanej przez kochanka.

To może się podobać, ale tylko jako gra ze schematami, więc jeśli taki był zamysł autora należy uznać, że zakończył się sukcesem. Jeśli jednak naprawdę chciał opowiedzieć historię, która wciąga, udało mu się to może w jednym czy dwóch momentach. Zresztą, pierwszy z nich to zwyczajna podpucha. Kiedy po stu stronach wolno rozkręcającej się powieści pojawia się coś, co przypomina nareszcie trupa, bohater odwraca się na pięcie i odchodzi, by nigdy do tego miejsca nie powrócić. Jakby dawał czytelnikowi znaki, że gdyby zechciał, to może by umiał napisać kryminał.

Uwieść luja


Wreszcie trzecia oś konstrukcji – czyli to, co autor nazywa „obyczajówką”. Ten wątek wzbudza we mnie najwięcej sympatii. Jest to historia fascynacji bohatera miejscowym lujem, młodym bezrobotnym prostaczkiem; próba wciągnięcia go w romans, omotania. To piękna i romantyczna w gruncie rzeczy ciotowska love story. Wiarygodna psychologicznie. Mimo całej dwuznaczności sytuacji uwodzenia prymitywnego hetero przez doświadczoną i zblazowaną ciotę, jest to obraz prawdziwego uczucia, choć może nie mieści się w kulturowej normie. Nawet to, że droga do luja ma prowadzić przez „nakupienie mu” albo oszołomienie go lekami, nie zmienia psychologicznej prawdy, która jest zaletą tej historii. Dotyczy to właściwie wszystkich utworów Witkowskiego: potrafi świetnie operować portretem psychologicznym, ale jedynie wtedy, kiedy to siebie samego czyni bohaterem.

Reszta „obyczajówki” to już tylko maski, miny i gęby. Tu trzeba wspomnieć o Gombrowiczu, wyraźnym patronie tej prozy. Komunikację między ludźmi przedstawia często Witkowski jako grę autoprezentacji, bliska jest mu też fascynacja młodością, parobkiem, niższością.
Niższość skojarzona zostaje z polskością. Oto luj, obiekt westchnień bohatera: „Oczy znów żadne niebieskie, zwykła, byle jaka, brudnawa polska rzeka. Jego włosy nie blond, tylko pastewny odcień, polskie ściernisko w niepogodę. Polak. Ziomek. Ziom. Krajan. Mój ziomek. Z ziomkiem w łóżku. Miłość do ziomka. Miłość do Polaka”.
Wyższość jest natomiast ponadnarodowa. Ma rozmytą tożsamość, zajęta jest „projektami” albo przekrętami. W tym wypadku polskość ujawnia się dopiero zagranicą, w zetknięciu z obcym, którego Polak nienawidzi i brzydzi się nim.

Postacie u Witkowskiego charakteryzowane są głównie przez swoje upodobania konsumpcyjne, marki lub ich brak, ulubione produkty, gadżety. Albo style życia i konsumpcję kultury, niższej albo wyższej. Pokaż mi, jak się ubierasz, czym się perfumujesz, od kogo masz torebkę, a może podróbkę,  czego słuchasz, co oglądasz – a powiem ci, kim jesteś. Może to robić wrażenie bystrej obserwacji socjologicznej, w istocie jest reprodukcją stereotypów. Kurwa, mafiozo, dresiarz, taksówkarz – wszyscy oni są jak z teatrzyku marionetek. To realizm, dla którego materią nie jest rzeczywistość, ale publicystyczne kalki. Gdybym była wydawcą, namawiałabym Witkowskiego, żeby pisał romanse z sobą w roli głównej.