Statyka szarej strefy

Statyka szarej strefy

Antoni Beksiak

W szarej strefie między sztuką wysoką a rozrywką Club Contemporary Classical (Berlin-Essen-Gdańsk) pokazał spotkania odległych sfer muzyki

Jeszcze 2 minuty czytania

„C3. Club Contemporary Classical”. Centrum św. Jana w Gdańsku, 1-3 grudnia 2011.

W „szarej strefie między sztuką wysoką a rozrywką, między akademizmem a alternatywą, pomiędzy muzyką klasyczną a elektroniką” Club Contemporary Classical (Berlin-Essen-Gdańsk) pokazał dokonania, w których dochodzi do spotkania odległych sfer muzyki. Spotkania prowadzącego do wykucia esencjonalnej hybrydy poprzez próbę przetrawienia wzajmenych odmiennych właściwości. Takiej twórczości jest niemało, ale niełatwo ją odnaleźć, bo często druga strona służy jedynie przyozdobieniu w pożądane rekwizyty: popkultura i muzyka poważna wciąż na siebie zerkają z mieszaniną zazdrości i pogardy.

Spójrzmy na trio Hauschki – pianisty, który wykorzystuje preparację. Kiedy gra solo, sączy boleśnie nudny, tonalny, neosentymentalny banał, popkulturowo trywialny. Idealny dla człowieka, który od muzyki nie oczekuje niczego. Kiedy dołącza dwóch perkusistów (zwłaszcza ten grający na instrumentach orkiestrowych) i kierują się w stronę groove'u, dodając rytmiczne pętle zsamplowanego fortepianu, banały łatwiej wybaczyć, narkotyczność rytmu wciąga. Tu jednak fortepian to tylko tapeta, a pretensje do pianistyki są całkiem nieuzasadnione.

Hauschka / fot. Mareike FoeckingFortepianu było na C3 zresztą sporo – jakby w roli emblematu muzyki poważnej. Francesco Tristano wystąpił w Essen, a w Warszawie był na początku września w Koperniku (Festiwal Przemiany organizowany przez Centrum Nauki Kopernik). Kai Schumacher zagrał zestaw słabych utworów, wśród których szczególnie raziły kompozycje Amerykanina Keitha Kirchoffa, posiłkujące się banalnością brzmień midi i innymi frazesami elektroniki, o nerwowej narracji i wątpliwej spójności. Odmianą był zabawny, choć niezbyt głęboki „The Body of Your Dreams” JacobaTV (Ter Veldhuis) z Holandii, gdzie melodia głosu lektorów z obciachowej reklamówki sprzętu sportowego przepisywana była na partię fortepianu i kontrapunktowana. Całość kojarzyła się jednak z nieudanymi koncertami polskich festiwali muzyki współczesnej.

Moritz Eggert w roli śpiewaka – uhonorowany płytą w serii Niemieckiej Rady Muzycznej  – rozpoczął występ, nieudolnie próbując zastosować rozszerzone techniki wokalne. W kolejnym utworze fundamentalne problemy techniczne, śladowa muzykalność i manieryczna gra aktorska nie przeszkodziły mu napisać sobie koślawej partii o ogromnym ambitusie i karkołomnych skokach interwałowych. Zaś na koniec nastąpiło bodaj z pół godziny bełkotu na dwie gitary, odbębnionego przez instrumentalistów, o którym to bełkocie kompozytor skromnie rzekł: „zaczyna się Hendriksem, potem jest Bach, wreszcie powrót do współczesności i pójście dalej”. Niestety, nic z tego.

Nemezis / nemezis.org.pl

Niewątpliwą dominantą C3 był ambient. Formacja Nemezis zmierzyła się z utworami Pawła Mykietyna, z intencją ich remiksowania. W efekcie zamanifestowały się raczej statyczne, ambientowe przyzwyczajenia artystów z charakterystycznymi znakami rozpoznawczymi: delikatnym, konwencjonalnym bitem, głosami niby z radia krótkofalowego. Epizodycznie przezierały przezeń oznaki twórczości Mykietyna: przestrajająca się „pozytywka” harmoniczna jak w „Herbstmusik”, zwroty jak z „Sonaty wiolonczelowej”, schromatyzowane dźwięki akcydentalne. Inspiracją był, jak się okazało, „Nordheim Transformed” pochodzącego z Tromsø Biosphere (Geir Jenssen), o podobnym minimalistycznym nastawieniu.

Kwartludium z Sebastianem Meissnerem / C3

Program Kwartludium z Sebastianem Meissnerem był – obawiam się – jednym z mniej interesujących w dorobku kwartetu: złożyły się nań kolejne epizody, wszystkie repetycyjne, statyczne, neotonalne, wyraźnie zakorzenione w schematach minimalizmu. Przełamywał je improwizacjami Michał Górczyński, niestety w kościele św. Jana mało słyszalny. Ścieżka dźwiękowa Meissnera była mało charakterystyczna, oparta na konwencjonalnym już zasobie twórców laptopowego ambientu.

Michał Jacaszek / fot. Piotr TarnowskiMichał Jacaszek – pełniący także rolę kuratora gdańskiej odsłony – w najnowszych utworach z płyty „Glimmer” cyzelował swój idiom; szedł w kierunku sublimacji, wyrazowego wydelikacenia. Kreował bardzo specyficzną, zaszumioną aurę dźwiękową, z wykorzystaniem usterek i rozmaitych zjawisk „niepożądanych”, która nie była łatwa do nagłośnienia w warunkach sali kościoła (Jacaszek sam zresztą przyznał, że przyzwyczajony jest do pracy w studio).
Na koncercie wystąpił z zespołem muzyki barokowej Silva Rerum, przedstawiając między innymi neobarokowe opracowania utworów z „Trenów”. Dzięki oryginalnym rozwiązaniom proste, przewidywalne harmonie zostały pozbawione banalności „uklasycznienia” piosenki, a improwizowane continuo w zestawieniu z elegijnym pulsem muzyki Jacaszka stanowiło połączenie niby proste, a zachwycające.

Ukoronowaniem całości był występ Zeitkratzera w znanym już, znakomitym programie opracowań utworów ze Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia na amplifikowane instrumenty akustyczne („Dixi” Eugeniusza Rudnika, „Widok z okna” Elżbiety Sikory i „Epizody” Bohdana Mazurka), uzupełnionym dwoma utworami Terrego Thaemlitza. Obecność tego ostatniego jest charakterystyczna dla podobnych festiwali – łączy on bowiem w swojej twórczości „elektroakustyczną muzykę komputerową, klubowy głęboki house, cyfrowy jazz, ambient i komponowane przez komputer neoekspresjonistyczne utwory na fortepian solo” (za Wikipedią).
Opracowania tego rodzaju, jakie uprawia zespół Reinholda Friedla, były przecież przedmiotem archetypicznego „Warp Works and 20th Century Masters” Londyńskiej Sinfonietty, który zdefiniował skrzyżowanie twórczości kompozytorskiej i popkultury. Pułapką dla gdańskiej odsłony C3 okazało się jednak zbytnie zaufanie „nowej prostocie” i zupełnie przypadkowe występy Eggerta i Schumachera.