Człowiek prawdziwy

Andrzej Brzeziecki

Giedroyc z biografii Magdaleny Grochowskiej jest człowiekiem prawdziwszym niż Giedroyc „zaklęty w brąz”, bohater polityków i niektórych publicystów

Jeszcze 2 minuty czytania

„«Kultura» Jerzego Giedroycia to budowla wielopiętrowa. Wchodzisz, Czytelniku – i wędrujesz w czasie i przestrzeni: od międzywojnia w wiek XXI, poprzez literaturę i koncepcje polityczne, pomiędzy wschodnią Europą a Zachodem. Nie zdołasz zwiedzić wszystkich korytarzy. Losy Jerzego Giedroycia i ludzi kręgu «Kultury» to tajemniczy labirynt. Zapuszczasz się – i każda droga kusi: sploty przyjaźni i gorycze opuszczenia, rozbłyski szczęścia i pułapki cierpień. Jeśli nawet nie pobłądzisz, nie rozwikłasz zagadek ich życia” – pisze w książce o Jerzym Giedroyciu Magdalena Grochowska.

Z tych słów przebija skromność i, w pewnym sensie, asekuracja. Poczucie, że na sześciuset z okładem stronach autorka nie zdołała w pełni opisać Giedroycia i ludzi, którzy towarzyszyli mu przez długie życie, rozwikłać „zagadek ich życia”. Ale ta skromność jest zupełnie niepotrzebna. Pomimo licznych publikacji na temat „Kultury” i jej twórcy, pomimo wydawanych systematycznie zbiorów korespondencji Giedroycia, pomimo podyktowanej Krzysztofowi Pomianowi „Autobiografii na cztery ręce”, pomimo… ale też dzięki tym publikacjom Grochowska stworzyła nową jakość. Z epickim rozmachem opowiedziała jeszcze raz, ale na nowo, dzieje grupki ludzi, którzy z porywania się z motyką na słońce uczynili codzienną praktykę – w myśl słów Stanisława Brzozowskiego: „Skakanie przez kij. Skacz. Nie rezonuj!”.

Magdalena Grochowska, „Jerzy Giedroyc.
Do Polski ze snu”. Świat Książki, Warszawa,
688 stron, w księgarniach od maja 2009
Ciekawe, jak często sama autorka powtarzała te słowa przy pracy nad książką? Trwała trzy lata, wymagała przeczytania wszystkiego, co jest dostępne na temat „Kultury” (a jest tego dużo), i to chyba wielokrotnego, narzuconego przez kompozycję książki. „Jerzy Giedroyc” Magdaleny Grochowskiej nie jest typową biografią. Nie jest, tym bardziej, wypracowaniem na temat publicystyki „Buntu Młodych”, „Polityki” i „Kultury”. To książka, która opisuje przede wszystkim relacje międzyludzkie. Giedroyc, jego brat Henryk, Zofia i Zygmunt Hertzowie, Józef Czapski, Gustaw Herling-Grudziński, Juliusz Mieroszewski, Witold Gombrowicz, Konstanty Jeleński, Czesław Miłosz – wszyscy oni, i wielu innych, pokazani są w powikłaniu swych wzajemnych stosunków. Bo, jak pisał Gombrowicz, człowiek „staje się” w relacjach z innymi. Relacje te nieraz były trudne i przykre. Giedroyc mówił o tym niechętnie. Zasługą Grochowskiej jest opisanie wszystkich „awantur” nad wyraz spokojnie, zaprezentowanie wszystkich racji. Istotne jest to choćby w przypadku Herlinga-Grudzińskiego, którego rozstanie się z „Kulturą” obrosło legendą, czy też zwykłą plotką.

Dlatego, wbrew tytułowi, bohaterem tej książki nie jest sam Jerzy Giedroyc, znikający z narracji nawet na wiele stron. Bohaterem nie jest też krąg „Kultury”, ale wiele kręgów, obejmujących również ludzi, którzy z „Kulturą” mieli sporadyczny kontakt, czasem tylko przez całe dziesięciolecia jednostronny – jako czytelnicy w kraju. Czytając o dziejach ludzi, którzy nie mieli bezpośredniego związku z domem w Maisons-Laffitte, można mieć poczucie nadmiernej dygresyjności – „zapuszczania się” w labirynt ze stratą dla chronologii. Ale te opowieści są niezbędne – dopełniają obraz Maisons-Laffitte. Pokazują, dla kogo to pismo było robione.

Spośród ludzi „Kultury” Grochowska oddaje wszystkim należne miejsce. Podziw budzi portret Konstantego Jeleńskiego, zaś opis sylwetki Juliusza Mieroszewskiego, wraz z przejmującym listem jego żony do Giedroycia, wręcz chwyta za serce – choć sam Mieroszewski żachnąłby się zapewne na taki sentymentalizm. Podobnie z Józefem Czapskim. Wędrówki w czasie i przestrzeni pozwalają ujrzeć wiele zjawisk i postaci w pełnych wymiarach. Mieroszewski, choć umarł w 1976 roku, jest obecny na łamach książki niemal do ostatniej strony.

Zaletą biografii jest również to, że nie została napisana na kolanach. Grochowska jest zbyt rasową dziennikarką, by dać się uwieść nawet najbardziej zacnemu bohaterowi. W tej książce jest sporo krytyki – czasem wyrażanej przez autorkę, czasem przez któregoś z jej licznych rozmówców. Pokazane są przykre rysy charakteru Księcia – chłód i instrumentalny stosunek do ludzi. Opisane są jego pomyłki polityczne – niedostrzeżenie fenomenu „Solidarności”, przesadnie zła o opinia o transformacji w Polsce po 1989 roku. Ale przy tym ani trochę nie cierpi obraz Giedroycia – męża stanu, człowieka zawsze gotowego pomóc ludziom potrzebującym. Giedroyc Grochowskiej jest człowiekiem prawdziwszym niż Giedroyc „zaklęty w brąz”, bohater polityków i niektórych publicystów.

„Totalnych zwycięstw nie ma. (…) Nie znajdzie się u niego odpowiedzi na wszystkie pytania współczesności. Jego przesłanie nie jest ani dogmatem, ani sztywnym zadaniem matematycznym. Bo świat jest płynny”. Książka jest wierna temu poglądowi. Pokazuje, że rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana, niż byśmy chcieli. Gdy niektórzy próbują zawłaszczyć sobie „linię Giedroycia”, Grochowska przypomina, że był zdeklarowanym przeciwnikiem lustracji, że czynił wiele na rzecz pojednania z Rosjanami i zwalczał tępą rusofobię, że dostrzegł w formacji Aleksandra Kwaśniewskiego więcej niż tylko postkomunę, że nawet Herling-Grudziński, pod którego podpięła się polska prawica, był człowiekiem o lewicowych poglądach.

Zapewne można by w książce Grochowskiej znaleźć jakieś słabe punkty, to i owo wytknąć z recenzenckiego poczucia obowiązku, zapolemizować. Pytanie tylko – po co? I tak wszystkim krytykom i recenzentom pozostanie gorzkie uczucie zazdrości, że sami takiej książki nie napisali.