„S.Z.T.U.K.A”
Sebastiana Cichockiego

Monika Krawiecka

Cichocki pokazuje, jak sztuka współczesna wychodzi z muzeów, szuka swego miejsca w przestrzeni codzienności, wśród ludzi, chce być odczytywana wciąż na nowo. Po takim przygotowaniu można już spokojnie ruszać z dzieckiem do muzeum

Jeszcze 2 minuty czytania

To karkołomne przedsięwzięcie opowiedzieć dzieciom o dziedzinie, którą mało kto rozumie. Takie zadanie postawił sobie kurator warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Sebastian Cichocki. Większość dorosłych w obliczu współczesnych dzieł sztuki zwykle zadaje sobie pytanie: o co w tym tak naprawdę chodzi? W swojej książce Cichocki stara się udowodnić, że odpowiedź nie jest wcale niemożliwa, a do zabawy w odkrywanie najnowszej sztuki zaprasza i dzieci, i rodziców.

W sposób całkowicie przystępny pokazuje, czym może być dla odbiorcy kontakt ze współczesną twórczością artystyczną: zachętą do myślenia, poszukiwaniem, przeżyciem estetycznym i intelektualnym. Dobrze, że to książka specjalnie dla dzieci. Bo one zazwyczaj świetnie rozumieją sens zabawy w odkrywanie znaczeń, nie mają jeszcze zbyt wielu uprzedzeń i nawyków, które utrudniają spontaniczny odbiór. Książkę warto czytać wspólnie z dzieckiem. Pod takim pretekstem samemu można się sporo dowiedzieć.

Sebastian Cichocki, „S.Z.T.U.K.A.”. Dwie Siostry,
Warszawa, 216 stron, w księgarniach od grudnia 2011

Można ją czytać już z 4-5 latkiem. Zarówno tekst, jak i ilustracje (które często przedstawiają intrygujące konstrukcje, co na pewno spodoba się i dziewczynom, i chłopakom) zainteresują w miarę wyrobionego czytelniczo przedszkolaka. Górnej granicy wieku nie ma.

Cichocki pokazuje, jak sztuka konceptualna, sztuka w ogóle, wychodzi z muzeów, szuka swego miejsca w przestrzeni codzienności, wśród ludzi, chce być odczytywana wciąż na nowo. Autor wprowadza w ten świat najmłodszych odbiorców, zachęca: „myślcie niezależnie, poszukujcie”. Wskazuje pewne scieżki interpretacyjne, daje drogowskazy, namawia do odchodzenia od schematyzmu w myśleniu, od słynnego, „co poeta miał na myśli?”. Czytelnicy mają szansę się przekonać, że sztuka jest obrazem, dźwiękiem (lub ciszą), ruchem, zapachem, fakturą i kolorem, odzwierciedleniem natury i surrealistycznym konceptem, czymś trwałym i czymś ulotnym. Że to nie tylko obraz czy rzeźba wystawione w muzeum.

Autor wciąga czytelnika do swojego projektu, pokazuje, jak stajemy się elementami dzieła, jak zacierają się granice między codziennością i kreacją. Możemy się poczuć trochę jak Alicja po drugiej stronie lustra, jak bohaterowie niesamowitej przygody. Bo także o to, jak przekonuje Cichocki, chodzi w sztuce współczesnej: o opowiadanie ciekawych historii.

Można, jak w labiryncie, wracać do poszczególnych rozdziałów, przypominać sobie na podstawie ilustracji, o czym przy danym twórcy była mowa. Rozdziałów i artystów jest tylu, że na długo książka pozostanie szkatułką z niespodziankami. Po takim przygotowaniu można już spokojnie ruszać z dzieckiem do muzeów.

Joseph Beuys, „Ja lubię Amerykę, Ameryka lubi mnie”
1974,
rys. Aleksandra i Daniel Mizielińscy

Podczas lektury rodzi się jednak pytanie: czy tylko taka jest współczesna sztuka? Oczywiście nie, to tylko jej wycinek. Zgodnie z założeniem autora nie ma tu tradycyjnych mediów, jak malarstwo, rzeźba, fotografia. Książka pokazuje nowe, często efemeryczne formy i środki artystycznego wyrazu: perfomens, sztukę ziemi, instalację, sztukę konceptualną.

Czasami koncepty są całkiem niebywałe, lepsze od najwymyślniejszych zabawek („Bieg rzeczy” Fischli&Weiss, zjeżdżalnia Carstena Hollera, czy maszyna produkująca kupę Wima Delvoye'a), a każdy może je sobie tłumaczyć na własny sposób (przekrojone domy Gordona Mattę Clarka czy zmniejszone samochody Gabriela Orozco). Sztuką bywa pomysł na oswojenie kawałka nieprzyjaznego miasta („Dotleniacz” Joanny Rajkowskiej), na zintegrowanie lokalnej społeczności (działania z sąsiadami Pawła Althamera), a czasem opowieść o kondycji człowieka i świata („Wydeptana linia” Richarda Longa, „Album” Anety Grzeszykowskiej), lub nawiązanie do dawnych kultur, przypominanie, skąd przyszliśmy („Krzyż południa” Cildo Meirelesa), czy wreszcie autorefleksja twórcy („Zamknięta galeria” Roberta Barry'ego, „Dąb” Michaela Craiga-Martina). Sztuka to także lekcja odpowiedzialności: przyciąganie uwagi do traktowania zwierząt na wielkich fermach („Acorn pig” Insy Winkler), budowanie społeczeństwa obywatelskiego i sprzeciw wobec konfliktów zbrojnych („Szkalarnia” Avitala Gevy), oraz działanie w służbie biedniejszym i słabszym (projekty Rirkrita Tiravanii). A czasem sztuka ma po prostu zachwycać (sztuczne słońce Olafura Eliassona). Już samo odkrycie, jak wieloma drogami podąża współczesna kultura i sztuka, jest dla dziecka ważne.

John Cage, „4'33”, 1954, rys. Aleksandra i Daniel Mizielińscy

Po kilku-kilkunastu rozdziałach „S.Z.T.U.K.A.” staje się jednak dość nużąca. Brakuje już pomysłu na zaprezentowanie różnych prac i artystów, autor w kolejnych rozdziałach po prostu powiela przyjęty schemat: na każdego twórcę cztery strony, dwie opisu, dwie ilustracji, która przedstawia jedną pracę i jej autora, a wokół zadziwionych niezwykłym dziełem maluczkich z otwartymi z wrażenia buziami. Lektura staje się monotonna. A oglądanie samych ilustracji bez tekstu niewiele wyjaśnia, choć szata graficzna, autorstwa Aleksandry i Daniela Mizielińskich, jest naprawdę zabawna i oryginalna. Być może, korzystając z jednego schematu, autor próbuje pozostać przezroczysty.

Nie należy więc czytać „S.Z.T.U.K.I” ciurkiem, ale raczej niedużymi dawkami, na deser. Zresztą młodzi ludzie sami potrafią znaleźć klucz do książki. Moja 9-letnia córka po przeczytaniu 7 rozdziałów stwierdziła, że ma dość i będzie czytała po 1-2 raz na kilka dni.

Pewien niedosyt pozostawia również język. Jest miejscami zbyt wysilony, nadmiernie stara się przypodobać dzieciom. Wszystko jest tam „bardzo”: bardzo niezwykłe, bardzo niecodzienne, bardzo pomysłowe. Za dużo wykrzykników, wielokropków, znaków zapytania, za wiele egzaltacji. Mizdrzenie się do czytelnika jest skazą dość powszechną we współczesnej literaturze dla dzieci.

Christo i Jeanne Claude, Surrounded Islands, 1980-83
rys. Aleksnadra i Daniel Mizielińscy

To chyba najpoważniejsza do tej pory i najobszerniejsza pozycja z edukacyjnej serii wydawnictwa Dwie Siostry. Dobrze, że się ukazała, zwłaszcza po rozczarowującej poprzedniej pozycji, zatytułowanej „M.O.D.A.” (pozostałe to „D.E.S.I.G.N” i „D.O.M.E.K.”). Jestem autorowi wdzięczna, że nie oddał czytelnikom do rąk pozycji, w której – jak to dzisiaj z nową literaturą dla dzieci bywa – jest parę słów na krzyż, parę wyrwanych z kontekstu zdań, jeden żart, dwa kalambury i jeszcze trzeba się zachwycać ponurymi ilustracjami. Najnowsza publikacja Dwóch Sióstr poważnie traktuje zarówno małego, jak i dorosłego czytelnika.