Jeszcze 2 minuty czytania

Alek Tarkowski

KULTURA 2.0: Spotkajmy się w domenie publicznej

Alek Tarkowski

Alek Tarkowski

Minutę po północy 1 stycznia 2012, gdy ściskaliśmy najbliższych, wysyłaliśmy esemesy z życzeniami, słuchaliśmy orędzia lub „Final Countdown”, niepostrzeżenie wydarzył się mały kulturowy cud. Wygasły bowiem prawa autorskie do dzieł setek twórców – w tym Tadeusza Boya-Żeleńskiego, Virginii Woolf, Ignacego Paderewskiego i Mariny Cwietajewej. Trafiły do domeny publicznej. Przestrzeni kulturowej, w której twórczość nie jest objęta ograniczeniami systemu własności intelektualnej.

Pierwszego dnia każdego roku wygasają prawa autorskie do utworów tych twórców, którzy zmarli 70 lat wcześniej. Jest coś dziwnie arbitralnego w założeniu, że 70 lat po śmierci to najlepszy moment na wygaśnięcie tych praw – niezależnie od woli twórcy, wielkości jego dzieła czy popularności. Ale tak – mechanicznie – działa prawo.

Od kilku lat 1 stycznia przypada międzynarodowy Dzień Domeny Publicznej. W Polsce dzień ten był z inicjatywy Jarosława Lipszyca i Piotra Waglowskiego pierwszy raz obchodzony w 2007 roku – i od tej pory jest co roku organizowany przez Koalicję Otwartej Edukacji. Świętowanie rocznicy śmierci dziesiątek twórców bywa, na pozór, nieco dziwne.  Ale bohaterami Dnia Domeny Publicznej tak naprawdę nie są twórcy – to święto ich twórczości, która z dnia na dzień z przedmiotu kontroli praw autorskich staje się prawdziwym, wspólnym dla nas wszystkich dziedzictwem.

Bazując na potocznym, intuicyjnym rozumieniu prawa autorskiego, można uznać domenę publiczną za ideę dziwną – a świętowanie jej rozrostu za niemal tożsame z negowaniem prawa autorskiego. Oto bowiem świętuje się fakt, że autor traci kontrolę nad wykorzystaniem swojej twórczości, w tym możliwość czerpania z tego zysku. Jednak domena publiczna jest pełnoprawnym elementem systemu prawa autorskiego niemal od jego początków w XVIII wieku. Dzień Domeny Publicznej jest ważny, bo przypomina nam, że system prawa autorskiego to zrównoważony układ, w którym oprócz zasad indywidualnej kontroli nad dziełami są też mechanizmy wspólnego i swobodnego z nich korzystania. Zresztą twórcy wchodzący do domeny od 70 lat nie żyją i nie czerpią już żadnych korzyści – materialnych lub moralnych – ze swojej twórczości, więc po co trzymać ją zamkniętą na prawną kłódkę?

To także okazja by zastanowić się, czy 70 lat to dużo, czy mało. Jak wyglądałaby nasza kultura, gdyby dobrem wspólnym była twórczość Andrzeja Wajdy, Doroty Masłowskiej czy DJ Kwazara? Wiele osób uważa, że bez systemu praw autorskich twórczość by uschła, a artyści poumierali z głodu. Uznając zasadność systemu praw autorskich, warto pamiętać, że całe połacie kultury rządzą się innymi zasadami – kultura ludowa, ale też muzyka disco polo. Dzień Domeny Publicznej pomaga zrozumieć, że „pełne prawa zastrzeżone” to tylko jeden z równoprawnych modeli zarządzania kulturą; że, jak to ujął Paul Torremans, prawo autorskie jest „niewielką rafą koralową prywatnej własności pośród oceanu domeny publicznej”.

„Domena publiczna” to także zwrot coraz częściej używany w debacie. Niedawno Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bogdan Zdrojewski zadeklarował budowanie „domeny publicznej z prawdziwego zdarzenia” – otwartej dla każdego wirtualnej przestrzeni kulturowej. Stała się więc rzecz rzadka – niszowe jeszcze kilka lat temu, specjalistyczne pojęcie dziś jest podstawową kategorią polityki kulturowej. Sygnalizuje to ogromną zmianę w myśleniu o publicznej misji. Jeszcze do niedawna podstawowym sposobem ochrony i udostępniania dziedzictwa było zamknięcie go w budynkach instytucji kultury, pełniących rolę opiekunów. Dziś, aby realizować swoją misję, instytucje upubliczniają zasoby. A to oznacza wyjmowanie ich poza mury swoich budynków, najczęściej poprzez udostępnianie w internecie.

Jednak termin „domena publiczna” traci czasem ostrość – zwrot „udostępnienie w domenie publicznej” bywa używany do opisania dowolnej formy udostępnienia. W terminie „domena publiczna” nie jest ważne samo słowo „publiczna” – ale element „dobra wspólnego” (nawet jeśli nie jest od razu widoczny). Przy czym ów wspólny charakter, swoboda powszechnego wykorzystania jest ściśle zdefiniowana na gruncie prawnym. Mówiąc o domenie publicznej, należy dbać o ścisłość tego pojęcia, i o integralność samej domeny. Bo od tego zależy siła naszego dziedzictwa. Wytyczne, jak to robić, można znaleźć w opublikowanym w ramach unijnego programu COMMUNIA „Manifeście domeny publicznej”. Jest on przyjmowany jako wzór przez coraz więcej organizacji i instytucji kultury. Do najważniejszych z nich należy Europeana – „europejska biblioteka cyfrowa” – punkt dostępu do zbiorów bibliotek, archiwów i muzeów. We wzorowanym na „Manifeście” Statucie domeny publicznej czytamy, iż Europeana „wierzy w domenę publiczną i pragnie ją wzmacniać w warunkach rzeczywistości cyfrowej” (obydwa dokumenty są dostępne w tłumaczeniu w opublikowanym niedawno przewodniku „Otwartość w publicznych instytucjach kultury”).

Pod podobną deklaracją podpisuje się także coraz więcej polskich organizacji. W Dniu Domeny Publicznej od lat uczestniczą bibliotekarze z Biblioteki Narodowej, Kujawsko-Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej z Torunia i innych polskich bibliotek cyfrowych. Zresztą biblioteki, jak żadna inna instytucja publiczna, mają ideę domeny publicznej zapisaną w swoim instytucjonalnym rodowodzie. Kolejną taką instytucją jest Narodowa Galeria Sztuki Zachęta, która w ramach projektu Otwarta Zachęta orientuje swoje działania na ideę kultury jako dobra wspólnego.

Ważne dla nas wszystkich słowo „Rzeczpospolita” historycznie stosowano nie tylko jako nazwę państwa polskiego, ale jako nazwę wszystkiego, co wspólne. Taką rzeczą pospolitą, składaną z kawałków w 70 lat po śmierci twórców, jest też wielka połać naszej kultury. Przy czym nie zawsze trzeba czekać aż zmienimy się w proch, a może nawet pamięć o nas zaginie – twórczość można uwalniać za życia, za pomocą dobrowolnych mechanizmów prawnych wolnej kultury. Jest w interesie nas wszystkich, by domena publiczna była zasobem jak największym – bowiem cała nasza twórczość i kreatywność buduje się na przeszłości: na cudzych, wcześniej stworzonych, zastanych przez nas dziełach.