Jeszcze 2 minuty czytania

Paweł Dunin-Wąsowicz

TRUMIENKA Z PIOSENKAMI:
Defensor Patriae, czyli kto nas obronił przed indie

Paweł Dunin-Wąsowicz

Paweł Dunin-Wąsowicz

W swoim podsumowaniu roku 2011 na blogu „Polifonia Bartek Chaciński (publicysta „Polityki”; kolegowałem się z nim niegdyś w „Machinie” i „Przekroju”) zauważył, że polskie zespoły śpiewają po polsku i nawiązują twórczo do bigbitowej tradycji. Wydawałoby się, że nie może być nic bardziej oczywistego, jednak spoglądając wstecz jakieś cztery, pięć lat można rzeczywiście uznać takie stwierdzenie za sensacyjne.

Co się stało z modą na indie rocka i wszystkimi tymi anorektycznymi chłopcami w obcisłych i pasiastych wdziankach lub krawatach, którym wydawało się, że żyją na Wyspach, choć mieszkali w Warszawie? Chłopcami, którzy najbardziej marzyli o komercyjnym sukcesie (bo choć indie oznaczało ćwierć wieku temu niezależne wytwórnie, to w XXI wieku stało się raczej mianem gitarowej stylistyki), zapomnieli rodzimego języka w gębie, śpiewali o niczym w języku Szekspira, a i swe zespoły nazywali koniecznie po angielsku – The Car Is On Fire, Out Of Tune czy Renton. Dzielnie towarzyszył im magazyn „Pulp”, w którym nazwanie czyjejś muzyki neobigbitem było największą obelgą. Dodajmy, że „Pulp” wydawany był przez Jadłodajnię Filozoficzną, o czym dziś można wspominać jak o partyzantach ze spalonego lasu (oddajmy sprawiedliwość: oprócz kosmopolitów w Jadło grywały także podmioty polskojęzyczne).

I co się stało? Czy wszyscy ci chłopcy zdobyli świat? Nie, ale przynajmniej przestali się wygłupiać. Gitarzysta z TCIOF tworzy śpiewający po polsku zespół Nerwowe Wakacje, a zespół Renton wydaje drugi album wypełniony piosenkami zaśpiewanymi w języku Bronisława Komorowskiego i Muńka Staszczyka.

A przecież zanim kosmopolici złożyli broń, obóz patriotyczny musiał dawać im odpór! Piosenka „Indie”, która w 2008 roku znalazła się na drugiej płycie Płynów, jest dziś cudownym świadectwem tego czasu. Igor Spolski odtwarzał w niej potencjalny monolog uczestnika indie-rockowej potańcówki wygłaszany do napotkanej nań dziewczyny: „Chcę słuchać zespołów na the i tańczyć z tobą”, „bo przecież brytyjskie zespoły są tak spoko” i „Patrzę na ciebie i myślę, jak masz na imię/I o co cię najpierw zapytam piękna dziewczyno/Czy jesteś na Gronie, czy wolisz old-school, czy vintage?/Czy myślisz, że polskie zespoły chcą być indie?”. Proszę zauważyć, że to jest już podwójna archeologia – co to było polskie indie i co to było Grono?

Wtórował Płynom zespół Maki i Chłopaki, śpiewając na przełomie 2007 i 2008 roku „I lepiej by Interpol nie ścigał was za akcent – największą nadzieję polskiej muzyki, bez płyty, ale z krawcem”. Tak naśmiewał się z kariery Out Of Tune, którzy zanim nagrali pierwszy album, wciskali gdzie się da coraz to nowe fotografie z sesji zdjęciowych, na których muzycy poprzebierani byli w najmodniejsze ciuchy z młodzieżowych linii sieciówek.

Wpadła mi w ręce – wreszcie! – płyta z pierwszym, ciągle jeszcze niewydanym materiałem Maków i Chłopaków (choć właściwie powinno być Makiego i Chłopaków, bo liderem jest Makaron vel Maki). Nie ma już na niej tej piosenki o Interpolu i krawcu. Wylądowała w jakiejś trumience. Stała się nieaktualna, wróg został odparty, ale czy Maki i Chłopaki (albo Płyny) są zarazem triumfatorami?

Raczej nie, bo ostała się w repertuarze „Ibiza”, w której Maki nadal ironicznie radzi „spakuj krawat, spakuj gitarę, bilet do indie w sypialnym przedziale – bo ile można tak walczyć z wiatrakami, tu się nie zmienia nic poza datami”. Płyty do dziś nie wydał. Tak jakby po upadku komuny rządów nie wzięła solidarka, tylko przefarbowana nomenklatura (wielu uważa, że tak w rzeczy samej się stało). A to Makaron jako tekściarz (jako gitarzysta udziela się także w Muzyce Końca Lata) jest dla mnie jednym z najciekawszych zjawisk ostatnich lat na gitarowej scenie! Na pierwszy rzut ucha wydaje się śmieszny, bo chyba jako jedyny wśród gitarowych liryków uprawia autotematyzm w skali porównywalnej z tym, co dzieje się w tej kwestii w hip-hopie. Wspomina pierwsze próby pod plakatami Pistoletów i Róż oraz Żelaznej Dziewicy, wylicza marki taniego sprzętu muzycznego ze swej młodości („Defil, Polmuz, Jolana – hej dziewczyno, masz ładne kolana”) i straszy fankę, że jeśli nie będzie tańczyła do jego muzyki, to „za karę pokażę ci, jak w moich stronach stroi się gitarę!”.

Właśnie – w jego stronach! Piosenki Makarona to ostentacyjne podkreślanie prowincjonalizmu – zespół jest rodem z Mrozów za Mińskiem Mazowieckim na wschód – w piosenkach wędrujemy po okolicznych zakazanych knajpach z handlem narkotykami pod stolikami, gdzie znikają telefony. Dowiadujemy się, że kawa z Parysewa jest trochę jak metr z Sèvres, jeśli chodzi o moc kawy, zaś prawdziwym wyzwaniem jest skok na główkę do Witówki (widziałem – to strumyk). Wreszcie piosenki Makarona to nie tylko moc szlagwortów i masa kryptocytatów – tak z literatury pięknej (Hłasko, Garcia Marquez), jak z polskiego rocka: T.Love, Kumka Olik, czy Cool Kids Of Death – to ciągłe wychwytywanie kontrastów. Tytuł piosenki lansowanej przez dużą wytwórnię grupy Kumka Olik („W rytmie Joy Divison”) zostaje gorzko wpleciony w marzenia o gwiazdorskiej karierze kierowcy ekipy zbierającej po okolicznych mazowieckich nizinach złom („nie proszę pani, lodówek nie bierzemy”). Albo „my chcemy śpiewać dla dziewczyn na Ibizie, a Vengaboysi niech się męczą w remizie”... Bo „lata lecą, zostają dźwięki, daj mi tylko wiosło do ręki / W dziurawej łodzi płynę pod prąd / ale ty ciągle masz włosy blond / I nie zna życia, kto nie grał w zespole, czasem starczy na frytki i colę” (a więc to także zabawa znaczeniami słów – kto grał w zespole wie, że wiosło to gitara...).

W Mrozach jako atrakcję turystyczną odbudowano ostatnio linię tramwaju konnego wożącego kuracjuszy ze stacji kolejowej do sanatorium (regularnie kursował do 1967 roku, dopóki nie umarł ostatni woźnica). Maki i Chłopaki to jak dla mnie równie poważna atrakcja. Może niekoniecznie pomnik z podpisem „Makaron – defensor Patriae”. Na razie można by zgłosić Makarona do Gwiazdy Wytrwałości. To taki order ustanowiony w obliczu upadku powstania listopadowego (piękne opowiadania w nawiązaniu do niego pisał niegdyś Ksawery Pruszyński), a ja sam kilkanaście lat temu sugerowałem uhonorowanie nim mało jeszcze znanego Grabaża. Na koniec wypada też życzyć Makaronowi, aby płyta „Ibiza” w końcu się ukazała, a nie stała się czymś na kształt przenoszonej ciąży, jak to się zdarzyło grupie Andy z debiutem płytowym wydanym w siedem lat po napisaniu programu. Aby nie stała się taką... trumienką z piosenkami.

 Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).