UKRAINA 2012:  Walka z sentymentalizmem
fot. Dieter Zirnig / flickr

UKRAINA 2012:
Walka z sentymentalizmem

Paweł Kozioł

Antologia poezji ukraińskiej „Cząstki pomarańczy” to próba przybliżenia polskiemu czytelnikowi zjawisk mniej znanych. Ten rodzaj polityki poetyckiej wypada cenić

Jeszcze 2 minuty czytania

Poezja ukraińska ma osobliwego pecha do tytułów wydawanych w Polsce antologii. Wcześniej Bohdan Zadura zaproponował, aby okładkę ozdobiły słowa „Wiersze są zawsze wolne”, a w grudniu 2011 Aneta Kamińska (wybór, opracowanie, przekład) i Andrij Porytko (przekład) zdecydowali się na „Cząstki pomarańczy”, szczęśliwie o wiele mniej jednoznaczne. Kamińska we wstępie podsuwa nawet usłużnie alternatywną i bardzo ładną interpretację:

tytuł ten nigdy nie miał dla mnie wydźwięku politycznego, kojarzył mi się raczej z owocowymi bazarami we Lwowie, które były obowiązkowym punktem każdej polskiej wycieczki pod koniec lat 80. Pamiętam, że obfitość kolorów i kształtów owoców zupełnie u nas w tym czasie niedostępnych, po prostu oszałamiała.

Mnie jednak nie opuszcza hipotetyczny niesmak, jaki mógłbym odczuwać ja sam, znajdując swoje wiersze w antologii poezji polskiej noszącej jakże piękny, koncyliacyjny i wieloznaczny tytuł „Przy okrągłym stole”, albo, powiedzmy, „Mgła”.

„Cząstki pomarańczy. Nowa poezja
ukraińska”
. Przeł. Aneta Kamińska, Andrij
Porytko, Ha!art, Kraków, 752 strony,
w księgarniach od grudnia 2011
Tytuł jest jednak, jaki jest, więc pomimo szansy na jego odczytanie świeższe i bardziej soczyste, w pierwszej kolejności sprawdziłem, czy w środku znajdują się jakieś wiersze polityczne. W dużych ilościach dostarcza ich Wiktor Neborak. Często niestety jest to publicystyka w stylu „pałką przez łeb”, lecz przynajmniej jeden jego utwór został oparty na zmyślnym koncepcie. Traktuje on o twarzy prezydenta, o jakimś wymarzonym, piarowskim jej obrazie – podczas gdy wiadomo, jak wyglądał Juszczenko po spożyciu grzybów à la Russe. Poeta komentuje wszystkie marzenia dość zimno: „no i wszystko to mamy / chociaż z pewnymi poprawkami”. Ciekawszy jednak jest następujący fragment:

chcieliśmy ukraińskojęzycznego
niechby nawet i z pojedynczymi
demokratycznymi surżykizmami

„Surżyk” to taka językowa mieszanka, zasadniczo rosyjsko-ukraińska, chociaż prawdopodobnie na prawach żartu również i połączenia rosyjsko-angielskie można tak nazwać (a te potrafią być ładne, poprzestanę na dwóch przykładach komputerowych: cidiszka, diwidiszka). Opis demokracji jako języka, który nie jest ani swój, ani obcy, jest z pewnością nośny. Kontrowersyjny może być natomiast pietyzm, jaki tłumacze wykazali tu względem językowej materii oryginału, zamiast zaryzykować dajmy na to „demokratyczne dialektyzmy” czy może „wtręty” (nie ukrywam, że znalezienie właściwego odpowiednika jest tu zadaniem bardzo trudnym, podobnie jak w ogóle myślenie o języku na Ukrainie, której młody obywatel może na przykład po rosyjsku, bo inaczej nie umie, przyznawać się do etnicznej tożsamości tatarskiej). Wobec przyjętej strategii translatorskiej bardzo szczęśliwą decyzją było uzupełnienie antologii o przypisy.

Najzabawniejsze ich zastosowanie dotyczy z pewnością wizualnych wierszy Romana Sadłowskiego: teksty zakodowane w wysmakowanych graficznych kompozycjach, będących właściwie małą książką w książce, w przypisach zostają podane w formie „gołej”.

Skoro już mowa o twórczości awangardowej, nie można pominąć niedawno zmarłego (2009) Nazara Honczara. Spotykałem go kilkakrotnie w Warszawie, lecz z racji specyficznego temperamentu poety nie mogę powiedzieć, że rozmawialiśmy – a tylko, żeśmy milczeli. Aneta Kamińska przetłumaczyła kiedyś jego tomik „Gdybym” (Staromiejski Dom Kultury, Warszawa 2007). Pierwotnie tytuł miał brzmieć „Garncarstwo” (Honczar to po ukraińsku właśnie garncarz), a ślad tego pomysłu stanowi kształt graficzny niektórych wierszy – centrowanych i przez to przypominających wytwory z gliny czy z ceramiki.

Na dłużej w swoim czasie w Warszawie zagościła również Marianna Kijanowska. Jest ona skądinąd tłumaczką polskiej poezji na ukraiński, lecz z jej wierszami w większej dawce zapoznałem się po raz pierwszy. Zaimponowała mi umiejętnością kondensacji obrazu i odświeżenia zużytych zdawałoby się motywów religijnych. Dlatego przytaczam tutaj większy wyimek z jej wiersza:

Pustynia o głodnych głowach piasku.

O głodnych głowach, które toczą się za Mojżeszem

tak długo,
że aż rodzą się dzieci,
i dzieci dzieci,
i ryby czerstwieją,
położone między suchymi chlebami.

Aż las powstaje
z wysuszonego chrustu
kości, które pospadały
pod gołym niebem i pod gołym słońcem.

Tu drobna uwaga translatorska: „o” z pierwszego wersu dodał tłumacz, podczas gdy oryginał daje po prostu: „z głodnymi głowami”. Zdaje się, że chodziło o podniesienie obrazu o jeden ton wyżej: nie po prostu pustynia, a na niej głowy uciekinierów, ale pustynia-bestia, w głowy zaopatrzona. Wersja ukraińska dopuszczała tu obydwie możliwości, polska jednoznacznie wybiera jedną z nich. Nie umiem powiedzieć, czy to dobrze – w każdym razie kwestia warta jest odnotowania.

Skoro już o translatoryce mowa, osobliwa wydaje się choćby taka seria neologizmów wywiedzionych ze sformułowania „na stojaka”, podczas gdy w oryginale Neborak używał słów potocznych i najzupełniej normalnych.

naród
na siedzaka i na stojaka
na kucaka i z prysiudami
(niektórzy – i na czworaka)
odczytuje całą tę majdanową mądrość

Na szczęście podobnych hipertroficznych zdobień jest raczej niewiele. Jeśli w metodzie tłumaczenia jest przesada, to przejawia się ona, jak już wspomniałem, raczej w używaniu ukrainizmów tam, gdzie brak polskiego odpowiednika.

Pora na obserwacje ogólniejsze. Ciekawe, że sporo spośród zawartych w antologii wierszy wygląda jak konspekty opowiadań: o  brzydkiej dziewczynie i jej niespodziewanie dobrym życiu rodzinnym (Oksana Zabużko) albo o kickbokserze ukrywającym kontuzję przed matką (Dmytro Łazutkin). Odnoszę wrażenie, że Kamińska temu sposobowi uprawiania poezji kibicuje. W każdym razie pisze we wstępie: „Jeden z autorów (Jurij Izdryk) jest właściwie prozaikiem, ale napisał dwa cykle wierszy do tej antologii specjalnie na moją prośbę”.

Potoczna, a dość dobrze uzasadniona opinia głosi, iż w wierszach poetów ukraińskich często dochodzi do głosu sentymentalizm, który w polskim wydaniu byłby odbierany jako nieznośny. Wersja dostosowana do naszej tradycji literackiej wygląda tak (Iwan Andrusiak):

no przepłyń mnie przez anieleniątko
poprzez kręgi cyryliczne w błękitnej wodzie nad ustami
duszyczką okrętu na dłoni anieleść moja anieliść

Cząstki pomarańczy” robią jednak wiele, by temu sentymentalnemu stereotypowi zaprzeczyć – przy czym nie wiem, w jakim stopniu fakt ten stanowi świadectwo jakiegoś pokoleniowego zwrotu, w jakim zaś – odbicie gustu antologistki. Wiadomo, że poczyniła ona jedną, słuszną chyba koncesję na rzecz różnicy między polskim a ukraińskim gustem literackim: „Parę wierszy, za przyzwoleniem autorów, zostało obdartych z sylabotoniki”.

Powróćmy jednak do walki z sentymentalizmem. Często toczy się ona w sposób przypominający nieco wiersze Świetlickiego. Na przykład wiersz „Terroryzm” Andrija Lubki nie tylko zawiera podobne rekwizyty, ale cechuje go także pokrewna aura egzystencjalnego zmęczenia:

Pokój cały wypełniony zimnem, mapa świata, podobna do
wyznania miłości, brudna podłoga,
gniazdko i szafy.
Żyć – to zamęczać się codziennie, żeby zasnąć,
oddychać – żeby doczekać się papierosa, patrzeć –
żeby doszukać się lustra.

Jeśli jednak szukamy prawdziwego brutalizmu, to idealny adres stanowi Bohdan Ołeh Horobczuk. W wierszu „Anal Margarita” skupia się on na czymś, czego pornograficzny film podobno nie ma, to jest na fabule. W tym konkretnym wypadku opowiada ona o dziewczynie z Kolumbii, która zrobi dosłownie wszystko, by zdobyć pracę – tyle że mimo najszczerszych chęci i wyjątkowego wręcz samozaparcia jej nie dostaje. Zostaje to skomentowane (między innymi) w następujący sposób:

gdyby pornosy mogły być kręcone do reklamy społecznej – to byłaby najlepsza fabuła
nie kupią was jeśli wy sami tego nie zechcecie
nie wykorzystają was jeśli wy nie dacie ku temu powodu

Zacytowany fragment nasuwa jeszcze jedno zagadnienie – liczne w wierszach z antologii nawiązania do popkultury. Lubka tytułuje jeden ze swoich wierszy „James Bond”, Bohdan Ołeh Horobczuk natomiast z tytułu Bóg Walt Disney wydobywa treści niespodziewanie mroczne:

disneyland zaśnieżony disneyland z niebem jak błoto disneyland jak okręt w butelce
(nade mną) → (we mnie)
i przez jego zakratowane okna całe zło wydostaje się na zewnątrz
potwory walą w szybę i my możemy rozpaść się rozsypać
nasze niedokładne ciała może rozerwać cały ten strumień życia w nich
bohaterowie naszych snów stale stukają od środka we wszystkie kruche ścianki tkanek

Co można o „Cząstkach pomarańczy” powiedzieć w trybie ogólnym? Antologia szczęśliwie nie udaje, że jest w jakikolwiek sposób reprezentatywna, Redaktorka zastrzega między innymi: „Zrezygnowałam też z autorów, którzy są już znani w Polsce z publikacji w pismach literackich, występów, a nawet wydanych książek, jak np. Jurij Andruchowycz, Serhij Żadan, Andrij Bondar, Hałyna Kruk czy Ostap Sływyński (choć skądinąd lubię i cenię ich twórczość)”. Dobór tekstów jest więc nie tylko kwestią osobistego gustu redaktorki, lecz także próbą przybliżenia polskiemu czytelnikowi zjawisk mniej znanych. Ten rodzaj polityki poetyckiej wypada cenić bardziej niż polityczne angażowanie tytułu, niechby i z przymrużeniem oka.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.