Trzy kolory jazzu

Trzy kolory jazzu

Rozmowa z Piotrem Damasiewiczem

Skoro jazz jest muzyką niszową, to mogłoby mu pomóc powiązanie z poetami, twórcami z obszaru sztuk wizualnych, tancerzami czy rzeźbiarzami. Powinniśmy się od nich uczyć ciszy, bo dziś w muzyce dominuje chaos  – mówi Piotr Damasiewicz, trębacz, kompozytor, autor projektu „Hadrony”

Jeszcze 2 minuty czytania

TOMASZ HANDZLIK: Zagrałbyś z rzeźbą?
PIOTR DAMASIEWICZ: Wszystko zależy od tego, do czego tak naprawdę chcemy się odnieść, do czego dążymy. Jeśli mam grać z rzeźbą, która udaje muzyka, to jest to pozbawione sensu, bo ona nie ma duszy. Jeśli jednak rzeźba miałaby być rzeźbą, dziełem samym w sobie, a ja miałbym grać w jej atmosferze, to tak. Bo kiedy dostaję przestrzeń, kształt i wyraz, który został gdzieś tam ujęty przez innego artystę, który ma duszę, a jego dzieło jest niejako jej przedłużeniem, to mogę się do tego odnieść swoją muzyką.

Już kiedyś brałeś udział w takim projekcie, prowadząc dialog z  „Pojęciokształtami” Stanisława Dróżdża w Galerii Sztuki Współczesnej BWA w Katowicach.
To było nawiązanie do poezji konkretnej, do struktury słowa, która przez jego częściową dekonstrukcję lub przestrzenne umiejscowienie nabierała nowego znaczenia. Tak było też w materiale dźwiękowym moich utworów. Muzyce, która była zdeterminowana przez obszar galerii, by pokazać jej nowe ujęcia. To właśnie było odniesienie do konkretnego zamysłu twórcy.

W tym kierunku działa stowarzyszenie MATA (Music According To Art)?
To organizacja, którą stworzyłem po to, żeby zbliżać ze sobą różne światy artystyczne. Żeby ludzie, którzy zajmują się różnymi dziedzinami sztuki mieli płaszczyznę, na której będą mogli wejść ze sobą w dialog.

Piotr Damasiewicz

Wrocławianin. Kompozytor, trębacz, aktywista, założyciel muzycznej asocjacji „Music According To Art”, prezentującej artystów poszukujących alternatywnych rozwiązań w sztuce. Oprócz muzyków MATA skupia także ludzi ze świata sztuk plastycznych i wizualnych, otwartych na dialog. W swej twórczości Damasiewicz sięga zarówno do tradycji hard bopu, jazzu modalnego, idei free-jazzu, jak też europejskiej klasyki i muzyki najnowszej. Do jego najciekawszych projektów należą Damas Ensemble („Power Of The Horns”), Piotr Damasiewicz Quartet („Mnemotaksja”), jak też współtworzone przez trębacza First Exit i Escape Art Quintet. Laureat II nagrody w kategorii tematów jazzowych Międzynarodowego Konkursu Kompozytorskiego im. Krzysztofa Komedy, odbywającego się w ramach Komeda Jazz Festival. Jest też członkiem muzycznej platformy JazzPlaysEurope, skupiającej artystów i kompozytorów sześciu krajów: Francji, Belgii, Niemiec, Holandii, Słowacji, Polski.

Udało się?
W wielu przypadkach tak. Bo skoro jazz jest muzyką niszową, to mogłoby mu pomóc powiązanie z poetami, twórcami z obszaru sztuk wizualnych, tancerzami czy rzeźbiarzami. Od rzeźbiarzy i malarzy na przykład muzycy powinni się uczyć ciszy, bo dziś w muzyce dominuje chaos i – na nasze nieszczęście – zwiększa się stopień głośności, decybeli.
Kompletna autonomiczność muzyków też przeszkadza w rozwoju, bo często zdają się tak zapętleni w tym swoim zamkniętym, żeby nie powiedzieć akademickim świecie dźwięków, że zapominają, z czego tak na prawdę wypływa potrzeba wyrażania się poprzez dźwięk, a powielając wzorce, zaczynają zjadać własny ogon. Ich muzyka staje się wypłowiała, techniczna, pozbawiona głębi. Właśnie dlatego wzajemna inspiracja ludzi sztuki mogłaby pomóc, bo przecież w jedności jest siła.

Jesteś muzykiem czy fizykiem?
Zdecydowanie muzykiem.

Ale miłośnikiem fizyki?
Interesuję się wszystkim, co się dzieje wokół nas. Ale fizyka pojawiła się dość przypadkowo. To tata, słuchając kiedyś mojej muzyki, powiedział, że kojarzy mu się z hadronami.

To on jest fizykiem?
Nie, lekarzem, ale jest mocny w nauce i jej najnowszych odkryciach. Kiedy padło to porównanie zacząłem czytać coś o fizyce kwantowej. Dochodziły mnie również słuchy tego, co się wówczas działo w genewskim CERN-ie [Europejska Organizacja Badań Jądrowych – red.]. Naukowcy próbowali tam odnaleźć antymaterię, czyli coś absolutnie przełomowego w historii cywilizacji. I to nie było już dla mnie obojętne. Nie tylko w kontekście bycia artystą, ale zwyczajnym człowiekiem. Zacząłem więc doszukiwać się w muzyce pewnych elementów, analogii, symboli.

Piotr Damasiewicz

Co to za analogie?
W samych hadronach to porównanie silnych oddziaływań z ideą free jazzu. A do tego trzy kolory w kontekście formowania konstrukcji napięciowej utworu. Kiedy miałem już wstępny zarys ekspresyjny utworu, pewne brzmienia i motywy, które chciałem, żeby w nim funkcjonowały, wciąż brakowało mi formy, w której mógłbym zamknąć muzykę w całość. I właśnie tę formę postanowiłem przyrównać do fizyki elementarnej. Fizycy nadali cząsteczkom umowne kolory: niebieski, czerwony i zielony. A w naszej historii utarła się przecież taka symbolika, że czerwony to ekspresja, niebieski – intelekt, zielony – nadzieja. Części mojego utworu przywdziewają więc taki właśnie charakter. Jest moment intelektualnego poszukiwania, walka kontrapunktów, budowanie napięć i kulminacja, a  potem katharsis.

A antymateria? Ją też można znaleźć w jazzie?
Każda muzyka powinna ją mieć. Antymaterią w muzyce nazywam to, co wychodzi poza namacalne pojęcia; idzie gdzieś dalej, dotyka sfery uczuć, ducha. To może być na przykład sam wyraz muzyki, albo dążenie artysty do ideału. Do czegoś, co jest bardziej idealne, niezniszczalne, wyniosłe i dociera tam, gdzie nie jesteśmy już w stanie nazwać go słowami.

W „Hadronach” udało się dojść do tego punktu?
To tylko pewna symbolika, ale w każdym projekcie staram się, żeby muzyka była wyrażana w sposób szczery i bezkompromisowy. Tu antymaterią jest bariera, którą staramy się przełamać. Dajemy upust temu, co czujemy, w sposób bardzo emocjonalny. To jest dla nas wyzwanie.

A skąd w ogóle pomysł na ten projekt?
To było zamówienie wrocławskiego festiwalu Jazztopad. Jego dyrektor artystyczny, Piotr Turkiewicz chciał, żebym spróbował stworzyć projekt łączący jazz z kameralistyką.

Połączenie jazzowego zespołu z orkiestrą? Brzmi archaicznie.
Nie twierdzę, że moja muzyka jest czymś zupełnie nowym. To połączenie stylów, które istniały już w XX wieku, kameralistyki, jazzu modalnego, hard bopu, free jazzu, awangardy. Przede wszystkim jednak chodziło o to, żeby poprowadzić dialog między gatunkami. Stworzyć coś, co będzie w  kontrapunkcie do większości projektów, które ostatnio powstają. Bo fuzje jazzu ze smyczkami funkcjonują dziś głównie na zasadzie traktowania orkiestry smyczkowej jako tła. I najczęściej jest to muzyka nastrojowa, gdzie smyczki są tylko dopełnieniem czy kolorem. W „Hadronach” postarałem się, żeby wchodziły w interakcję, żeby przejmowały myśl muzyczną. Więc nie jazz plus smyczki, ale raczej symfoniczny jazz.

A dlaczego wybrałeś jazz?
W domu muzyka zawsze była obecna, a moje siostry miały sporo nagrań z  dobrym jazzem: Louisa Armstronga, Milesa Davisa. Sięgałem po nie będąc jeszcze małym dzieckiem. Potem, kiedy już uczyłem się w szkole muzycznej, ciągnęło mnie do improwizacji. To oczywiście nie była jeszcze improwizacja jazzowa, zawsze jednak instrument mógł dla mnie funkcjonować bez nut. I kiedy miałem 15 lat, pojechałem na pierwsze warsztaty jazzowe, i coś się we mnie otworzyło. Weszło i już zostało.

Ale ta świadomość, że jazz to nisza, trochę przeszkadza?
W wielu aspektach tak. Chociażby dlatego, że cały czas trzeba walczyć jak lew, żeby móc nazywać ten rodzaj muzykowania zawodem. To najtrudniejsza sprawa. Bo jeśli robi się to dla siebie, dla idei, to piękne może być już samo zadowolenie z tego, kim się jest i do czego się doszło. Niestety, w dzisiejszych czasach to nie wystarcza. Potrzebna jest umiejętność posiadania bezwzględnej strategii, co jest przerażające, bo potrafi zdusić autentyczność sztuki, a zatem jej rolę. Trzeba więc ostro walczyć i podjąć ryzyko. Gdybym jednak nie wierzył, że jazz, czy w ogóle muzyka, może się jeszcze rozwijać i rozwijać nas samych, pewnie przestałbym grać.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.