J.S. Stawiński
(1921-2010)

Łukasz Maciejewski

W sobotę rano w wieku 89 lat zmarł w Warszawie Jerzy Stefan Stawiński, reżyser, a przede wszystkim wielki scenarzysta filmowy, współtwórca Szkoły Polskiej, autor scenariuszy do takich filmów jak: „Kanał”, „Eroica” czy „Zezowate szczęście”

Jeszcze 2 minuty czytania

Co łączy „Eroikę” i „Zezowate szczęście” Munka z „Kanałem” Wajdy;  „Krzyżaków” Forda z „Pułkownikiem Kwiatkowskim” Kutza; „Wielką miłość Balzaka” Solarza i „Godzinę W.” Morgensterna, „Bilet powrotny” Petelskich i „Jutro idziemy do kina” Kwiecińskiego? Oczywiście Jerzy Stefan Stawiński, autor najlepszych scenariuszy w historii polskiego kina.

Wydany właśnie opasły tom scenariuszy Stawińskiego jest potwierdzeniem co najmniej kilku prawd nieoczywistych. Można – czasami warto – cierpliwie studiować poradniki pod tytułem „Jak napisać filmowy scenariusz i nie zwariować”; można uczęszczać na niezliczone płatne kursy scenariuszowe i wysłuchiwać dętych kawałków tak zwanych profesjonalistów o piekle i udręce scenarzystów na ślicznym filmowym niebie. Wszystko można, tylko właściwie po co? Naprawdę znacznie lepiej zainwestować w tę książkę i uważnie przeczytać scenariusze Jerzego Stefana Stawińskiego. Raz, drugi, nawet czwarty. To prawdziwa szkoła mądrego pisania dla kina.

Jerzy Stefan Stawiński (1921-2010)

Urodził się w roku 1921. Przed wojną studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim. W czasie okupacji członek AK, brał udział w Powstaniu Warszawskim. Do maja 1945 roku więzień oflagu w Murnau. Po wojnie pełnił służbę w Korpusie Polskim we Włoszech, a następnie w Wielkiej Brytanii. Do kraju wrócił w 1947 roku. Od 1950 roku pracował w PIW, potem był kierownikiem literackim w zespole filmowym „Kamera”. W następnych latach kierował już samodzielnie zespołami „Panorama” i „Iluzjon”. Autor wielu scenariuszy do takich filmów, jak: „Człowiek na torze” Andrzeja Munka, „Kanał” Andrzeja Wajdy”, Eroica” Andrzeja Munka”, „Akcja pod Arsenałem” Jana Łomnickiego czy „Pułkownik Kwiatkowski” Kazimierza Kutza. Zmarł w swoim mieszkaniu na Mokotowie 12 czerwca 2010.

Twórczość Stawińskiego jest dowodem na to, że pisanie dla kina wymaga nie tyle szkoleń i kursów, co talentu; ale talentu specjalnego: w mniejszym stopniu literackiego, w większym – wyczuwającego specyfikę filmowego medium. Pamiętajmy, że Stawiński był samoukiem. Do kina trafił, jak sam powiada, przez przypadek. Na wakacjach, nad rzeczką (opodal krzaczka) poznał Andrzeja Munka i od słowa do słowa, od obietnicy do spełnienia, między panami profesjonalnie zaiskrzyło. Pierwszym wspólnym dziełem J.S.S. i Munka był przełomowy w polskim kinie „Człowiek na torze” z 1956 roku (opowiadaną z trzech punktów widzenia tragiczną historię maszynisty Orzechowskiego Stawiński pisał bez znajomości „Rashomona” Kurosawy”!), kolejnymi „Eroica” i „Zezowate szczęście” – klasyczne arcydzieła polskiego kina. Jak powstawały te scenariusze? Z głowy i z kina. Nie z matematyki, nie ze schematów pisania scenariuszy czy z tak zwanych narracyjnych drabinek.

Jerzy Stefan Stawiński, „Scenariusze filmowe”.
Wybór i opracowanie Barbara Giza, Wydawnictwo Trio,
428 stron, w księgarniach od czerwca 2009
Książka, opracowana przez monografkę pisarza, Barbarę Gizę, jest zbiorem dziewięciu filmowych scenariuszy Stawińskiego. Zawiera jednak wyłącznie autorskie teksty, które powstały z myślą o filmie. Nie znajdziemy zatem ani opowiadań przerobionych następnie na scenariusze – jak „Kanał”, ani adaptacji literackich – na przykład „Krzyżaków”. Możemy natomiast przeczytać trochę mniej znane utwory Stawińskiego, których pech polegał przede wszystkim na tym, że w odpowiednim czasie trafiły w ręce mniej zdolnych twórców niż Munk czy Wajda. Na przykład znakomity „Dezerter” (w 1957 roku film na podstawie tego tekstu wyreżyserował Witold Lesiewicz) dokumentuje ruch oporu na Śląsku, a utrzymany w stylu kultowej francuskiej „Ceny strachu” Clouzota – „Zamach” (udany film według tego scenariusza nakręcił w 1958 roku późniejszy działacz partyjny i twórca „Janosika”, Jerzy Passendorfer) opowiada o zamachu na Kutscherę.

W tomie pojawiły się również teksty jak dotąd niesfilmowane („Przed powstaniem” z 2004 roku i „Czerwona kurtyna” z 1995), czy wreszcie scenariusze komedii obyczajowych, w rodzaju „Rozwodów nie będzie” z 1963 roku, które Stawiński zekranizował samodzielnie – w okresie, kiedy jako „zbuntowany scenarzysta” postanowił zasiąść po drugiej stronie kamery.

Jerzy Stefan Stawiński, fot. Mariusz Kubik,
dzięki licencji GNU Free Documentation License
Wszystkie, opublikowane w różnej formie (dokładny scenopis, opowiadanie, nowelka dramatyczna), teksty Stawińskiego czyta się znakomicie. Są świadectwem zawodowstwa, inteligencji, dystansu i wystrzegania się przez autora banalnego słowotoku. Każdy utwór jest formą idealnie zestrojoną: ma wprowadzenie, rozwinięcie i zakończenie. Stawiński domyka poszczególne wątki, ale jak ognia unika zbyt łatwych rozwiązań. Wie doskonale, że kino przede wszystkim musi zaskakiwać.

Wcześniejszą książkę Barbary Gizy o Jerzym Stefanie Stawińskim (wywiad-rzeka „Do filmu trafiłem przypadkiem”) wypełniały liczne zdjęcia – a na nich gwiazdy, festiwale, bankiety i światowe życie w prowincjonalnych czasach. Młody Cybulski i Tadeusz Janczar na plaży w Cannes w 1957 roku, Tadeusz Konwicki w towarzystwie wielkiej urody żony Stawińskiego – Heleny Amiradżibi. Wreszcie sam bohater, bardzo przystojny młodzieniec w białym, tenisowym komplecie z lat trzydziestych, który odbija piłeczkę bardzo wysoko, aż do współczesności.

Po latach, w otoczeniu kolejnego pokolenia aktorskiej młodzieży występującej w świetnym filmie „Jutro idziemy do kina” w reżyserii Michała Kwiecińskiego, według dołączonego do tamtego tomu scenariusza, Stawiński ciągle uśmiecha się tak samo. To grymas z lepszych czasów, mądrzejszego kina. Niepokornie zdystansowany uśmiech.