Pan Jerzy

Jarosław Makowski

Sejm zdradził inteligencki błysk, bo roku 2012 nie ogłosił Rokiem Turowicza. Pan Jerzy cenił pogranicza. Fascynowały go marginesy. Prywatne obchody, organizowane przez jego przyjaciół w setną rocznicę urodzin, oddają sedno ducha Redaktora. I niech tak zostanie

Jeszcze 1 minuta czytania

„A ty bądź cicho, bo nie byłeś przedstawiony Panu Jerzemu...” – mówiła, zawsze z uśmiechem na twarzy, Kasia Morstinowa, sekretarka w starym „Tygodniku Powszechnym”. To zdanie, niczym refren, powracało, gdy jako młody redaktor „TP” zbyt namiętnie chciałem tłumaczyć starszym i zacnym Koleżankom i Kolegom zawiłości tego świata.
Jak wiemy, młodość ma to do siebie, że przekracza granice brawury, nie bacząc na okoliczności i konsekwencje. Zarazem było to jednak zdanie, które skutecznie kończyło mój zapał do dalszych intelektualnych akrobacji.

Kiedy w 1999 roku zaczynałem pracę w „TP”, Pan Jerzy był już „mieszkańcem” szpitala – i ze szpitalnego łóżka „redagował” pismo. Tak oto zły los sprawił, że nie zostałem przedstawiony Panu Jerzemu, co jest mi – dzięki Kasi Morstin – wciąż jeszcze wypominane. Ale dziś mam bolesną świadomość tego, że ten zły los odebrał mi możliwość spotkania się z jednym z najwybitniejszych polskich intelektualistów.

Bo Jerzy Turowicz był intelektualistą z krwi i kości. Spokój patrzenia na świat łączył się u Turowicza  z jasnością myślenia. Gdy dziś czytam jego teksty, pisane przecież w czasie „jedynie słusznego ustroju”, nie ma w nich cienia histerii, pretensji do ludzi, świata czy Boga. Jest za to optymizm i nadzieja, która swe źródło ma, jak sądzę, w życiu duchowym Redaktora.

Tak, tak... Absolutnie dobrze czytacie. Życiu duchowym, ba, życiu wewnętrznym, które dla intelektualisty jest tym samym, czym fortepian dla pianisty. To stąd, z ducha, brała się powaga myśli i działań Pana Jerzego. Dziś, kiedy obserwujemy życie intelektualne naszych elit widać, że nie ma w tym ani ducha, nie mówiąc już o myśli.

Mało tego: choć Turowicz dużo podróżował, bo ciekawości nie postrzegał jako pierwszy krok do piekła, choć śledził i przybliżył nam swoimi tekstami główne idee II Soboru Watykańskiego, to zarazem był bardzo polski. Nie była to jednak polskość ciasna, zamknięta, skoncentrowana na pielęgnacji rozmaitych bólów i cierpień, polskość szukająca rewanżu i zadośćuczynienia.

Przeciwnie, Turowicz był nasz w tym sensie, że lubił życie, ba, czerpał z życia rozkosz, oddychając pełną piersią, gdyż jego naturalnym żywiołem, stylem bycia, była otwartość i dialog. To, wbrew temu, co można usłyszeć od tuzów intelektualnych naszej prawicy, arcypolskie cechy. I zobaczmy: nie byłoby katolicko-żydowskiego dialogu bez Turowicza. Nie wiedzielibyśmy, jaka jest rola Kościoła w świecie współczesnym, gdyby nie Turowicz.

Jerzy Turowicz, 1994 / fot. Mariusz Kubik I jeszcze ten katolicyzm, polski katolicyzm... Tak, dla każdego, szczególnie zagranicznego gościa, poruszającego się w żywiole stereotypów na nasz temat, Polak-katolik to nie brzmi dumnie. Ba, brzmi groźnie, gdyż łączy się z nacjonalizmem i antysemityzmem. Turowicz tak fascynował ludzi pogranicza, od Czesława Miłosza poczynając, a na Barbarze Skardze kończąc, gdyż widzieli w nim ucieleśnienie innego katolicyzm – otwartego, pokornego i ubogiego. I za tą otwartość i pokorę Pan Jerzy był wciąż atakowany przez „stróżów ortodoksji i moralności”. Nigdy jednak nie zboczył z raz obranej drogi. Sądzę, że było to możliwe, ponieważ swoje życie kształtował podług zasady ukutej przez św. Jana: „Lęka się tylko ten, kto się nie wyćwiczył w miłości”. Turowicz, dziś tak myślę, swoich przeciwników doprowadzał tym bardziej do szewskiej pasji, że nie czuł do nich żalu. Na taki gest nie każdego stać.

Tak więc Turowicz pokazał, że krytyka Kościoła nie przekreśla do niego miłości. Że otwartość i dialog nie pociągają za sobą wyrzeczenia się swej tożsamości. Że bycie katolikiem oznacza szacunek wobec obcych, Żydów, niewierzących, osób homoseksualnych. Dziś Kościół potrzebuje rewolucji. A ta, jak wiemy, zawsze zaczyna się w sferze ducha. I albo będzie to duch Redaktora „Tygodnika Powszechnego”, albo powolna agonia.

* fragmenty audycji Programu II Polskiego Radia autorstwa Joanny Szwedowskiej „Głosy z przeszłości”, z archiwum Narodowego Instytutu Audiowizualnego i Polskiego Radia.