Debussy, Szymanowski, Blechacz

Marcin Majchrowski

Wszystko nadal jest precyzyjne i dopracowane, ale… przestaje być interesujące. Pojawiają się wątpliwości i znaki zapytania: właściwie „o czym opowiada” Blechacz?

Jeszcze 2 minuty czytania

Czwarty album Rafała Blechacza wydany przez renomowaną wytwórnię Deutsche Grammophon powinien być powodem do dumy. Po pierwsze dlatego, że niespełna 27-letni pianista należy do elitarnego i bardzo wąskiego grona polskich artystów, nagrywających dla jednego z największych światowych koncernów fonograficznych. Po drugie – ponieważ wprowadza do katalogu repertuarowego tegoż koncernu twórczość Karola Szymanowskiego. Akurat „Preludium i fuga cis-moll” oraz „Sonata c-moll” op. 8 Szymanowskiego do najpopularniejszych utworów autora „Masek” nie należą. Tym większa więc radość, że Blechacz – z sentymentu i miłości do Szymanowskiego – podjął się trudnej sztuki promocji jego dorobku w wymiarze światowym, zastępując na tym polu, albo wyręczając wręcz oficjalne państwowe instytucje. Szymanowskiego chcielibyśmy przecież widzieć w rzędzie kompozytorów europejskich o dawno utrwalonej i ugruntowanej pozycji, co mu się bezapelacyjnie należy. Wybór to zmyślny i nie pozbawiony pretekstu, bo przy okazji 130. rocznicy urodzin kompozytora zainteresowanie jego muzyką staje się oczywistością. Po trzecie – płyta jest następnym (czwartym w omawianym kontekście) krokiem na ścieżce kariery, która została wytyczona dawno i realizowana jest z wyraźną konsekwencją.

Rafał Blechacz (fort.): C.Debussy „Pur le piano”, „Estampes”, „L’isle joyeuse”;
K.Szymanowski „Preludium i fuga cis-moll”, „Sonata c-moll” op. 8.
1 CD, Deutsche Grammophon / Universal 2012.

W roku 2008, czyli trzy lata po zwycięstwie w Konkursie Chopinowskim, Rafał Blechacz nie mógł nie zadebiutować w „żółtych barwach” muzyką Fryderyka Chopina. Na pierwszy ogień poszedł więc komplet „Preludiów”. Kilka miesięcy później przyszedł czas na „klasyczny” portret płytowy – sonaty Haydna, Mozarta i Beethovena. W roku 2010 o utrwalenie koncertów fortepianowych Chopina aż się prosiło – i Blechacz to uczynił.
Dziś prezentuje się jako artysta poszukujący barw i wyrazu, przemawiający poprzez sztukę tworzoną mniej więcej sto lat temu. Dodatkowo dla dokładnie śledzących rozwój jego kariery wybór Debussy’ego i Szymanowskiego jest oczywistym sygnałem, że u Blechacza nic nie następuje nagle, że porusza się on w kręgu repertuaru sprawdzonego i dobrze znanego. Utwory Debussy’ego i Szymanowskiego – obok muzyki Schumanna, Liszta (i oczywiście Chopina) – nagrał już siedem lat temu na debiutanckim krążku „Piano recital” dla polskiej wytwórni CD Accord. Jest więc w tych płytowo-repertuarowych wyborach Blechacza logika i konsekwencja, jest porządek i przewidywalność. Na niespodzianki i zaskoczenia miejsca nie ma.

A teraz, gdy zna się już wszystkie okoliczności natury zewnętrznej, pora na uruchomienie odtwarzacza i wysłuchanie proponowanych interpretacji. Rezultat jest – muszę przyznać – dość zaskakujący. Choć powinienem użyć liczby mnogiej, bo w przypadku tej płyty trzeba raczej mówić o dwóch rezultatach. Inne wrażenie odnosi się, słuchając gry Rafała Blechacza i jednocześnie śledząc nutowy zapis, a zgoła odmienne nie wspierając się partyturami. Chylę czoła przed pianistą, który potrafi doskonale zrealizować każdy szczegół, najmniejszy nawet detal wykonywanej muzyki. Kłaniam się nisko przed wirtuozem, dla którego nutowy zapis dzieła to świętość, a jego oddanie nie stanowi dlań najmniejszego technicznego problemu.
Blechacz odtwarza partyturę z nieskazitelnym pietyzmem, cyzelując ją do granic możliwości. Wszelkie sugestie wykonawcze i oznaczenia interpretacyjne, znaki agogiczne i dynamiczne zyskują wówczas swój sens i logiczne odzwierciedlenie w brzmieniu. Nie ma wątpliwości, że nad odczytaniem i realizacją tekstu Blechacz spędził wiele czasu i przestudiował go dogłębnie. Gdy słucha się jego gry z partyturą, można zachwycać się detalem, jego ujęciem i zróżnicowaniem, precyzją egzekucji.

Wystarczy jednak odłożyć nuty i odbiór wykonywanych utworów się zmienia. Wszystko nadal jest precyzyjne i dopracowane, ale… przestaje być interesujące. Pojawiają się wątpliwości i znaki zapytania: właściwie „o czym opowiada” Blechacz? Co chce przekazać za pośrednictwem tak doskonale odtwarzanych dźwięków? Gdzie jest sens jego sztuki? Jakoś nie potrafię odnaleźć przesłania, odczytać nastrojów, dostąpić emocjonalnego spięcia i poruszenia, które sztuka (muzyka) wywoływać powinna. W tym przypadku bezapelacyjnie zwycięża obiektywizm, grzebiąc gdzieś głęboko znacznie bardziej interesujący subiektywizm.

Nie chodzi mi w tym miejscu o żaden konsensus rozumienia i odczuwania. Nie muszę się z Blechaczem zgadzać, chciałbym się z nim fundamentalnie spierać, nawet nań gniewać i złościć. Nie żądam od Blechacza, by otwierał przede mną swoją duszę, ale chciałbym, by nie pozostawiał mnie obojętnym. Coś z emocjonalnej prawdy i egzystencjalnej głębi przykuwającej uwagę odnalazłem w końcowych dźwiękach „Fugi cis-moll” Szymanowskiego, i może jeszcze we wzburzonym epizodzie Adagia z „Sonaty c-moll” op. 8. To momenty płyty poruszające.
Dlaczego tylko te? Nie wiem… Być może Rafał Blechacz po prostu chce być pianistą perfekcyjnym, z pietyzmem odtwarzającym dzieła mistrzów i zupełnie nie narzucającym sposobu ich rozumienia. Być może nie chce zaskakiwać. Ale to pytania, na które każdy, kto przesłucha tę płytę powinien odpowiedzieć sobie sam.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.