Babskie gadanie

Eliza Szybowicz

„Flesz” Hanny Samson to kocioł pełen ingrediencji, w którym może ugotować się wszystko i nic. Menu będzie znane, gdy bohaterki Samson odłożą kolorowe magazyny i zastąpią księży i polityków

Jeszcze 2 minuty czytania

Hanna Samson może nas jeszcze zaskoczyć. Świadczy o tym oczywiście rzadko spotykany przełom, którego dokonała w swoim pisarstwie trzy książki temu. Wydając „Wojnę żeńsko-męską i przeciwko światu” (2005) i „Pokój żeńsko-męski na chwałę patriarchatu” (2006), zamieniła statyczną, wręcz obsesyjną narrację podporządkowaną niekończącym się psychologicznym smętom, która dominowała w jej poprzednich książkach, na wartką, tryskającą pieprznym dowcipem groteskę. Okazało się, że ma nie tylko zacięcie psychologiczne, ale i satyryczne. Przełom przełomem, po drodze różnie bywało, ale już w debiutanckiej minipowieści „Zimno mi, mamo” było coś, co dziś można interpretować jako zapowiedź późniejszej rewolucji.

Bohaterka, bez reszty zdeterminowana przez toksyczne relacje rodzinne i nie mniej toksyczną ideologię wielkiej miłości, absolutyzująca „naturalne” więzi, nie widząca wyjścia z zaklętego kręgu swojego życia, ma tam zagraniczny epizod wolności, żegna się z kilkoma krępującymi ją oczywistościami, m.in. uprawia seks tylko dla przyjemności i nawiązuje bliskie relacje nierodzinne. Raczej nie podzieliłaby poglądu, do którego przekonuje się w końcu bohaterka „Pokoju” – że rodzina to podstawowa komórka aspołeczna, „alibi na to, żeby nic nie robić dla innych i wszystko zgarniać pod siebie”, jednak już wie, że można żyć inaczej, poza czterema ścianami swego domu, skoro przejściowy stan dobrego samopoczucia opisuje tak: „chodzę po świecie, czasem sama, a czasem z kimś, różne rzeczy wydarzają mi się z różnymi ludźmi”.

Hanna Samson, „Flesz. Zbiorowy akt
popświadomości”. W.A.B, 200 stron,
w księgarniach od sierpnia 2009
Obie Baśki mimo wszystko są spokrewnione. Druga skorzystała z możliwości, której pierwsza zaledwie posmakowała, ale w depresję wpędza je dokładnie to samo – thema regium – patriarchalne wzorce kobiecości, uwewnętrznione oczekiwania, którym usiłują sprostać. Najistotniejszą zmianą między „Zimno mi, mamo” a „Wojną” i „Pokojem” jest dystans – poczucie humoru, świadomość polityczna, rezygnacja z perspektywy żabiej, jednostkowej, intymnej, w której możliwy jest tylko idiomatyczny, wsobny monolog o strukturze logicznej, wiodącej wciąż w te same ślepe zaułki. Najciekawsze są u Samson momenty otwarcia obyczajowej wyobraźni, kiedy bohaterki uparcie szamoczące się z jakimś kulturowo wdrukowanym ideałem dostrzegają, że nic złego nikomu się nie stanie, jeśli dadzą sobie spokój, że etyka niejedno ma imię.

„Flesz. Zbiorowy akt popświadomości”, nowa książka Hanny Samson, to realizacja jeszcze innego literackiego pomysłu. Trafniejszy byłby podtytuł „zbiorowy strumień popświadomości”, bo przecież nic (jeszcze) nie zostało tutaj zrobione, za to sporo niby mimochodem wypowiedziane. Sytuacja narracyjna jest taka, że kilka czytelniczek tzw. pism kobiecych wygłasza opinie i dyskutuje o nowym magazynie „z segmentu people i life style” na zlecenie jego wydawcy. Chodzi o zbadanie rynku, przy stole siedzi również moderatorka, która od czasu do czasu sprowadza odbiegającą od tematu rozmowę na właściwe tory, pytając, czy to lub tamto się zgromadzonym podoba. A one mówią, co myślą, spontanicznie, bez zbytniego zastanowienia, językiem potocznym, dając wyraz potocznej świadomości. Ot, babskie gadanie, nic wielkiego, spotkały się kobiety w różnym wieku, o różnym doświadczeniu życiowym, różnie postrzegające swoją rolę społeczną, tradycjonalistki i liberałki, zahukana żona przy mężu i feministka, entuzjastka propagandy sukcesu i sceptyczka, która wszędzie węszy ściemę, spotkały się i pytlują. Oddolnie, z rzadka nazywając rzeczy wprost, niekonsekwentnie i fragmentarycznie.

Nie ma nad nimi instancji nadrzędnej, narracji, która by mogła je ocenić, wyróżnić któreś kosztem innych. Formalnie więc „Flesz” to bardziej utwór dramatyczny niż prozatorski. Na tle twórczości Samson minimalistyczny. Autorka, która do perfekcji doprowadziła sztukę prozatorskiego monologu, i to starannie skomponowanego, ukierunkowanego, daje nam teraz chaotyczny dialog toczący się od jednego nieprzewidzianego zwrotu do drugiego, na zasadzie luźnych skojarzeń, bez określonego celu. Tyle wiemy o bohaterkach, ile one same powiedzą. I tylko w ich języku je poznajemy. A jest to hybrydyczny język popkultury, rozrywkowej prasy, reklamy, telewizji, poradników. Jeśli pojawia się w nim domieszka dyskursu feministycznego, to tego, który zaistniał w mainstreamie. Mnóstwo w nim głupich tematów i  komunałów: majtki Małgorzaty Foremniak, rady Jolanty Kwaśniewskiej w kwestii jedzenia bezy, poczuj smak luksusu, przepowiednia Nostradamusa głosi, że najpierw Polak, potem Murzyn będzie papieżem, rodzina jest najważniejsza, nie ma miłości bez zazdrości, mężczyźni przestali być dżentelmenami, wystarczy chcieć, a marzenia się spełnią, panna młoda musi być najpiękniejsza, a miesiąc musi mieć „r”, najważniejsze, co ma się w głowie, szefowa gorsza od szefa, matka to matka i ojciec jej nie zastąpi, w talii powinnyśmy być chudsze o 30 cm niż w biodrach i tak bez końca.

Sporo w tym, zbyt dużo, języków władzy, które bohaterki mniej lub bardziej bezkrytycznie reprodukują. Jak nie konserwatywne restrykcje, to celebrycki snobizm, a wszystko w warunkach przepastnej nierówności ekonomicznej, bo więcej niż 2 zł za to pismo o ludziach, którzy zarabiają miliony, żadna z czytelniczek by nie dała. Oferta „Flesza” to zastępcze tematy, zastępcze wiadomości, zastępcze wzruszenia, namiastka pieniędzy, urody, miłości, sławy, szczęścia, komfortowego stylu życia. Fałszywa obietnica – ty też możesz to wszystko mieć, ty też możesz być taka. To pismo powinno, jak w „Między nami dobrze jest”, nosić tytuł „Nie dla Ciebie!”, ale Samson nie jest taką pesymistką jak Masłowska. Owszem, jej bohaterki nie zdają sobie sprawy, że właśnie są wychowywane na idealne klientki. Żyją życiem „gwiazd”, nawet jeśli „gwiazdy” działają im na nerwy, traktują celebrytów jak bliskich znajomych, znają imiona wszystkich dzieci Angeliny Jolie, martwią się jej sposobem odżywiania się w czasie ciąży i gubią w domysłach, dlaczego nie chce wyjść za mąż, lecz w nawale niedorzeczności wyławiają informacje o potencjale emancypacyjnym, np. że Brad Pitt zajmuje się dziećmi.

Nie są całkowicie bezbronne wobec przekazu płynącego z mediów, niektóre znają funkcje fotoshopa, inne nie, w większości jednak mają coś, co musi starczyć za ostatni szaniec krytycyzmu – własne doświadczenie, babski rozum, skłonność do gadania „o życiu”, czy choćby przekorę, swarliwość, złośliwość.
Widać, że autorka, czego by nie powiedziały, wszystkie je lubi, że w nie wierzy, że daleka jest od pogardy, że się nie mądrzy, raczej nasłuchuje, najwyżej pokpiwa. Wie, że ile kobiet, tyle obyczajów – ta ma jednego męża na całe życie, tamta już trzeciego, ta by się chciała rozwieść, ale jej nie stać, tamta mieszka z kotem i nie zamierza wychodzić za mąż. Ta nie chce przechodzić na emeryturę, tamta, gdyby mogła, w ogóle nie pracowałaby zawodowo. Tą oburza nawet myśl o aborcji, tamta poczuła ulgę po zabiegu. Ta lubi seks, tamta ma go dosyć. Ta uważa, że powinna się bez reszty poświęcić dzieciom i wnukom, tamtej ani się to śni. Itd., itd.

Dopóki są tylko w swoim gronie, każda jest inna i wszystkie są równe, mają jednakową siłę perswazji, takie same szanse na przekonanie rozmówczyń do swoich racji, nawet moderatorka – jak się okaże w ferworze dyskusji – nie zajmuje uprzywilejowanej pozycji. Nie znają się, są poza swoimi środowiskami, więc muszą argumentować i uzasadniać od podstaw to, co wśród ich znajomych zapewne rozumie się samo przez się. Odbywa się więc coś w rodzaju kongresu, sejmu kobiet, tyle że bez końcowych ustaleń czy ustaw. Są tylko różne zdania, za którymi nie stoją instytucje. Z jednym zgodziłyby się chyba wszystkie: „Wszędzie tylko księża i politycy. A to nasza sprawa”.

Nie bardzo wiadomo, co dalej. Minimalizm tej książki stanowi jej siłę i słabość. „Flesz” to wielki kocioł pełen rozmaitych ingrediencji, niestety w dużej mierze opresyjnych frazesów. W tym kotle może ugotować się wszystko i nic. Menu będzie znane, gdy bohaterki Samson odłożą kolorowe magazyny i zastąpią księży i polityków.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.