Skończył się czas młodzieńczych wahań
fot. Bartek Sadowski / arch. NIFC

Skończył się czas młodzieńczych wahań

Rozmowa z Ingolfem Wunderem

W 2007 roku przechodziłem kryzys, gra przestała sprawiać mi radość. Na szczęście spotkałem wtedy właściwych ludzi i dziś wiem, że nie mogę żyć bez muzyki i bez fortepianu

Jeszcze 2 minuty czytania

JACEK MARCZYŃSKI: Jest Pan ciągle zapracowany tak jak po Konkursie Chopinowskim?
INGOLF WUNDER: Rok 2012 z pewnością będzie spokojniejszy, gdyż kalendarz występów zapełniałem z odpowiednim wyprzedzeniem i mogłem sobie pozwolić na normalne planowanie. Zajęć nie będzie jednak brakować, bo oprócz występów nagrywam dla Deutsche Grammophon dwie płyty i to bardzo różne.

Może Pan zdradzić, co się na nich znajdzie?

Pierwsza będzie płytą solową, ukaże się jeszcze w tym roku. Chcę, aby różniła się od poprzedniej, więc zamierzam umieścić na niej tylko jeden utwór Chopina. Postanowiłem zaprezentować się z innej strony i wybrałem bardzo różnych kompozytorów. To będzie spektrum muzyki fortepianowej obejmujące ponad trzy stulecia. Więcej na razie nie mogę powiedzieć, ale już niebawem wchodzę do studia. A za kilka miesięcy z Petersburską Filharmonią i Vladimirem Ashkenazym będę nagrywał płytę z koncertami Chopina, której premierę szefowie Deutsche Grammophon zaplanowali na 2013 rok.

Ingolf Wunder

Ur. 1985 w Klagenfurcie, austriacki pianista, zdobywca II nagrody ex equo XVI Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego w Warszawie (2010) oraz dwóch nagród specjalnych: Filharmonii Narodowej za najlepsze wykonanie koncertu oraz Rektora Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina za najlepsze wykonanie „Poloneza-Fantazji” op. 61. Absolwent Universität für Musik und Dartellende Kunst w Wiedniu. W 2011 roku wydał płytę „Chopin. Recital” (Deutsche Grammophon).

Publiczność nadal widzi w Panu przede wszystkim laureata ostatniego Konkursu Chopinowskiego?
Dla części słuchaczy ta etykietka wciąż jest ważna. Przez ostatnie dwa lata odkrywałem nowe rynki muzyczne i dzięki niej byłem tam bardziej rozpoznawalny. Konkurs Chopinowski to prestiżowa marka. Wracam do różnych krajów i sal, i jeśli na mój drugi czy trzeci występ ludzie też przychodzą, to znaczy, że chcą słuchać Ingolfa Wundera.

Zaczął Pan nowy rozdział w życiu artystycznym?

Z pewnością tak.

Jakie miejsce zajmuje w nim muzyka Chopina? Bezpośrednio po konkursie mówił Pan, że nigdy nie będzie pan jej miał dość.

I podtrzymuję to zdanie, ale nie chcę uchodzić wyłącznie za specjalistę od Chopina. On był geniuszem, jego muzyka wciąż kryje w sobie tajemnicę. Nie ma prostej odpowiedzi, jak ją grać, można to robić na dziesięć sposobów i będzie dobrze, ale może też być bardzo źle. Utwory Chopina umieszczam w programie każdego recitalu, ale łączę je z innymi kompozytorami, zawsze jest teraz także miejsce dla Mozarta. Ostatnio w Krakowie i Warszawie wykonałem z kolei „Koncert b-moll” Czajkowskiego, który w repertuarze mam od niedawna. Niewątpliwie epoką, w której czuję się najlepiej, jest romantyzm: od późnego Beethovena do Rachmaninowa, choć bardzo też lubię na przykład Debussy’ego. Jeden z jego utworów znajdzie się na nowej płycie.

Ingolf Wunder, 2010 / fot. Bartek Sadowski [arch. NIFC]


I nigdy nie zdarzy się już taki moment, jak kilka lat temu, gdy chciał Pan całkowicie zrezygnować z muzyki?

Nie boję się tego, choć nikt oczywiście nie może mieć pewności, jak potoczy się jego życie. Jestem przygotowany na różne zdarzenia, ale nie sądzę, by coś w nim zagroziło muzyce. W 2007 roku rzeczywiście przechodziłem kryzys, gra przestała sprawiać mi radość, straciłem motywację i koncentrację. Musiałem zadać sobie pytanie, co chcę naprawdę robić. Na szczęście spotkałem wtedy właściwych ludzi przede wszystkim Adama Harasiewicza i dziś wiem, że nie mogę żyć bez muzyki i bez fortepianu.

Jak udało się Panu rozpocząć pracę z Adamem Harasiewiczem? On nie zajmuje się na stałe nauczaniem, co najwyżej prowadzi kursy mistrzowskie.

Na pierwszym spotkaniu powiedział mi: „Nie wiem, czy potrafię cię czegoś nauczyć, bo nigdy tego nie robiłem”. Odparłem, że nie potrzebuję nauczyciela, tylko kogoś, kto będzie mnie słuchał i oceniał. Prawdopodobnie dowiedział się o moim istnieniu podczas Konkursu Chopinowskiego w 2005 roku, w którym startowałem, a on był jurorem. Jakiś rok później przyszedł na mój koncert, po którym zamieniliśmy kilka zdań, zresztą bez żadnych dalszych konsekwencji. Spotkaliśmy się jeszcze parę razy w Austrii, ale dopiero w 2008 roku zdecydowałem się pójść do niego z moimi interpretacjami chopinowskimi, a on był tak miły, że mnie przyjął.

Podobno podczas Pana lekcji z nim, najczęściej powtarzanym słowem było: „Dlaczego?”.

Bez przerwy o coś pytałem, chciałem wiedzieć, chyba nawet za dużo. Pewnych rzeczy w muzyce nie należy tłumaczyć do końca, powinno być w niej miejsce na tajemnicę, intuicję. Nasze relacje z czasem zmieniły się, lepiej poznaliśmy się wzajemnie, coraz więcej dyskutowaliśmy. On odkrywał mi świat Chopina, pokazywał, jak grać, a ja ciągle miałem jakieś pytania. Potem zadawałem je sobie, bo nie wolno nikogo bezkrytycznie naśladować  wtedy powstaje kopia a nie oryginał. Musiałem poznać strukturę muzyki Chopina, a potem znaleźć własną do niej drogę. Adam Harasiewicz jedynie oceniał, czy idę właściwym tropem, a jeśli tak było, próbowałem zapamiętać emocje, dzięki którym znalazłem ten właściwy klucz, by odszukać je w sobie już podczas występu.

Jego uwagi są nadal dla Pana istotne?

To jeden z najbliższych moich przyjaciół i artystyczny doradca. Kiedy go odwiedzam, siadam oczywiście do fortepianu, ale też dużo rozmawiamy o życiu.

Talent, praca czy pasja? Co jest najważniejsze?

Pasja jest ogromnie ważna, ale bez pracy niczego się nie osiągnie. W tym roku nie będę miał wakacji, ale takiego dokonałem wyboru, bo lubię pracować. Trzeba być absolutnie przekonanym do tego, co się robi. Potrzebowałem na to czasu, stąd te moje młodzieńcze wahania, zresztą w sztuce nie wszystko da się racjonalnie wytłumaczyć. Kiedy jednak wychodzimy na estradę, musimy mieć stuprocentową pewność, że to, co chcemy zaprezentować publiczności, jest najwłaściwsze. To trudne, bo nic nie jest dane raz na zawsze. Wątpliwości i pytania wracają, zwłaszcza gdy zaczynamy pracę nad nowymi utworami. Wtedy znów startujemy od zera, budujemy od podstaw.

Nic Pan nie mówi o talencie, ale musiał Pan otrzymać ten dar, skoro zaczął grać na fortepianie późno, w wieku 14 lat, i już po kilku miesiącach wygrał uczniowski konkurs w Austrii.
W tym wieku nie analizuje się zbytnio własnego postępowania. Grałem, bo sprawiało mi to przyjemność, a przy okazji udało się jeszcze coś wygrać. Proszę jednak pamiętać, że miałem solidne podstawy. W końcu od czwartego roku życia uczyłem się grać na skrzypcach, przeszedłem program normalnej edukacji muzycznej.

Ingolf Wunder, 2010 / fot. Bartek Sadowski [arch. NIFC]

Dlaczego więc fortepian?
Tak naprawdę nigdy nie pokochałem skrzypiec. Do dziś bardzo je lubię jako instrument solowy, ale gdy grają na nich inni. Sam nie miałem z nimi trudności, choć oczywiście w pierwszym roku nauki skrzypce każdemu sprawiają masę kłopotów. Potem osiągnąłem naprawdę wysoki poziom, a jednak nie wyobrażałem sobie siebie jako profesjonalnego skrzypka. Kiedy posadzono mnie przy fortepianie, poczułem, że to jest to.

Może pańskie palce wolą klawiaturę, a nie struny skrzypiec?

Być może. Do dziś potrafię zagrać różne rzeczy na skrzypcach, nawet te trudne, ale nie ma w tym spontaniczności. Gdy rozpocząłem lekcje na fortepianie, dostawałem sporo ćwiczeń technicznych, ale profesor nie katował moich dłoni. Wręcz przeciwnie – zwracał uwagę na naturalne ich ułożenie, a ja od początku czułem się swobodnie przy klawiaturze.

Co dziś kieruje pianistą Ingolfem Wunderem? Emocje czy technika?

Emocje. One są najważniejsze, technika jest jedynie środkiem pomagającym je wyrazić. Myślę, że dlatego tak bliski jest mi Chopin, bo przy pomocy jego muzyki można wyrazić każdą emocję.

Austriacy nie mają jednak u Polaków opinii ludzi łatwo uzewnętrzniających swoje uczucia.

Teraz, kiedy poznaję wiele krajów i kultur, zgadzam się z tym. Polacy, Rosjanie czy Francuzi są zdecydowanie bardziej otwarci od Austriaków i Niemców. Ja jestem trochę inny, szczególnie wtedy, gdy wypowiadam się poprzez muzykę, choć myślę, że w życiu prywatnym również. Nie znam dokładnie korzeni swojej rodziny, ale najprawdopodobniej pochodzi ona ze Wschodu, może gdzieś z Rosji.

Zdarza się Panu grywać z bratem?

Jest kompozytorem i jako muzyk nie występuje publicznie. W domu też nie mamy ku temu częstych okazji, bo mieszka w Los Angeles. Kiedyś grywaliśmy razem, także z naszym ojcem – muzykiem amatorem. Rodzice są nauczycielami. Od początku założyli, że muzyka będzie jednym z elementów naszej edukacji, ale tylko jako zabawa, żeby zobaczyć, czym dla nas jest. Nie planowali naszych karier. Dopiero gdy zacząłem grać na fortepianie, powiedzieli w pewnym momencie: Ingolf, jesteś bardzo utalentowany.



Jacek Marczyński jest dziennikarzem „Rzeczpospolitej”.