„Falkiewicz, Karpowicz, Miłobędzka:
dwie rozmowy”

Joanna Roszak

Tymoteusz Karpowicz kreślił do – czułych wobec jego poetyckiego zamysłu, dbających o pamięć o jego dramatach i wierszach – Krystyny Miłobędzkiej i Andrzeja Falkiewicza listy-rzeki smutku i listy-akty strzeliste

Jeszcze 1 minuta czytania

Czytelnik nierzadko dosłyszy w poezji Tymoteusza Karpowicza przestery, zdarzy mu się stanąć nad słownym urwiskiem. Tę intensywną poezję być może będzie musiał w lekturze uprościć. Niekiedy porzuci – z poczuciem nienasycenia – nie-do-rozumiałe rewiry. Jeden z wielkich duchów polskiej poezji XX wieku, dąb z Oak Park, zakotwiczył w słowach dalekich od tych zdeprawowanych przez banał. Biuro Literackie nie tylko scala to, co rozrzucone (w grudniu 2011 wydało pierwszy z planowanych dziesięciu tomów dzieł zebranych Karpowicza), ale także daje czytelnikowi klucze do odczytywania twórczości „ostatniego poety niemożliwego”. Kilka tygodni temu ukazał się tom jego korespondencji z Krystyną Miłobędzką i Andrzejem Falkiewiczem – z faksymilami, fotografiami, skanami kopert. To już drugi zbiór listów – po wydanej przez oficynę Atut książce „Heinrich Kunstmann – Tymoteusz Karpowicz”. Właśnie takie publikacje jasno oświetlają Karpowiczowski „trudny las”.

„Falkiewicz, Karpowicz, Miłobędzka:
dwie rozmowy”
. Biuro Literackie, Wrocław,
288 stron, w księgarniach od grudnia 2011
To, co Peter Brook mówił o teatrze, można sparafrazować i odnieść do Tymoteusza Karpowicza i jego przyjaciół z Puszczykowa: doskonalić się w poezji znaczy doskonalić się jako człowiek. Falkiewicz i autor „Odwróconego światła” spotkali się podczas wspólnej pracy w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Pierwszy list wysłał Karpowicz z Monachium w 1975 roku. Od tamtej pory kreślił do – czułych wobec jego poetyckiego zamysłu, dbających o pamięć o jego dramatach i wierszach – Krystyny Miłobędzkiej i Falkiewicza listy-rzeki smutku i listy-akty strzeliste. 7 października 1988 roku pisał ze szczerym uwzniośleniem: „Kochani przyjaciele, zawsze jest coś ze świętej komunii, kiedy przychodzi list od Państwa”; używał wyrażenia: „Nieustająca Wigilia Przyjaźni” i nie krył wzruszenia „tlącą się” w Polsce pamięcią o nim. W 1997 roku jeden z listów kończył: „Jestem do głębi swego serca i umysłu  przekonany, że spełniacie Państwo do końca Ideał Przyjaźni”. W maju 1997 roku, gdy otrzymał od nich książki, informował na modłę leśmianowską: „zaobecniło się Puszczykowo w Oak Parku”. Trafiające doń przez ocean publikacje Miłobędzkiej i Falkiewicza nazywał sezamem, w który wejdzie bez zaklęcia. O „Istnieniu i metaforze” pisał z zachwytem: „Ileż wspólnych nazwisk! Ileż nowych!”.

Na żółtym papierze z rysunkiem niedźwiedzia kroczącego za łapę z misiem, który z kolei dzierży w łapce maskotkę o kształtach chłopca (miał Karpowicz predylekcję do odwróceń wszelakich), wspominał 14 stycznia 1997 roku o rozpadzie domu, ale i ciał jego mieszkańców; nie zapomniał też nakreślić kilku słów o ratunku, niesionym przez „pogłębiające ich” (poetę i jego żonę – Marię) wystawy Magritte’a, Redona, Moneta w The Art Institute oraz przez program w Planetarium Adlera. W grudniu 1997 roku pisał do Falkiewicza, pracującego nad posłowiem do tomu „Słoje zadrzewne”: „Mój software i hardware mówiły mi, że chce Pan pobyć z moimi tekstami sam na sam”. Zawsze zapytywał w listach o ogród i opowiadał o swoim: „Mam cudowne izraelskie i holenderskie (bursztynowe!) pomidory”; pisał o pachnących przez podłogi konfiturach. W innym liście kreślił z uznaniem: „No, no – pobiła mnie Pani, Pani Krystyno, ogródkiem skalnym!”.

W korespondencji wspominał nie tylko Heideggera czy Bergsona, ale także Andronikusa z Rodosu, Czesława Białobrzeskiego – fizyka, Sedlaka – twórcę polskiej szkoły bioelektroniki... Wszystkich dogłębnie przemyślał. Idea, by za oceanem Falkiewicz wraz z Karpowiczem w rozmowie wspólnie podkuwali „Konia Poznania”, spaliła na panewce. Poeta żywo pragnął, by stanęli razem pod ścianą poznania, by Falkiewicz przyjechał ze swoją lampą Aladyna, bo w Dębowym Parku „dość ciemno od nadmiaru drzew”. Wysłany przez Karpowicza list-esej z rozległymi pretekstami do rozmowy uświadomił jednak Falkiewiczowi, że nie szykuje się rozmowa „dwóch rabinów”, zdających relację z tego, jak życie filozofuje za nich. Do spotkania w Dębowym Parku pod Chicago więc nie doszło, za to Karpowicz gościł w puszczykowskim ogrodzie Falkiewiczów w latach 2000 i 2002. Puszczykowo – wspaniała nazwa. „Jak stara?”.

Nierzadko notował listy „z pozycji Joba”. Donosił o swoich „zmaganiach z cielskiem”. Kończył: „Może imadło życia kiedyś popuści, młot zgaśnie”. Gdy coraz mniej miał nadziei podczas choroby żony, zaklinał: „Trzeba wierzyć, że pascalowskie trzciny jeszcze potrwają”. Parafrazując słowa innych ważnych poetów, którzy podobnie sobie towarzyszyli, można po lekturze tej książki napisać, że między Puszczykowem a Oak Park przebiegał południk bólu i pociechy.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.