RADOŚĆ:  SKOK W BOK o poranku i później
fot. Łukasz Hejnak / Flickr CC

RADOŚĆ:
SKOK W BOK o poranku i później

Jan Gondowicz

Radość stawia opór słowom. Może jest nawet ostatnim w naszym świecie tabu. Musuje między duszą a ciałem (w górach stanowczo bliżej ciała). Ulatnia się z języka

Jeszcze 1 minuta czytania

„Czemu się wspinasz?”. Pytanie gruchnęło jak grom pewnego dżdżystego poranka przed ćwierć wiekiem na nieistniejącym już obozowisku Rąbaniska. Zadała je hoża studentka psychologii, co w przebraniu taterniczki zakradła się na teren i z rozwartym kajetem ścigała tubylców.
Tabor w sekundę opustoszał. Jedni odkryli nie cierpiące zwłoki interesy w mglistych turniach. Inni, póki złe nie minie, wstrzymali dech w namiotach. Co więksi desperaci zanurkowali w chaszcze. Ja choćby, jako ówczesny kierownik, z kubłem chloru w garści dałem skok w bok szorować klozet. Jedyną ofiarą badaczki padł kolega Jurek I., inżynier meliorator, który tak zapamiętał się w pucowaniu gara, że nie dosłyszał alarmu. Zaskoczony, uniósł niewinny wzrok znad zarosłej patelni i wycedził: „Ja?  D l a  u j o b u !”.

Co takiego jest w tym pytaniu, że nie chce się na nie odpowiadać? Bo odpowiedzi są głupie. Że my tu, panie, orły górskie. Że zmagania z naturą i własną słabością. Że krzepa rośnie. Że ojczyznę to zbawi. Że adrenalina. Że bliżej do Boga (wersja chrześcijańska). Że pranę się wdycha (wersja buddyjska). Że góry są fajne. Że ludzie fajni. Tyle, że orły to skaczą na nartach, natura ma to w nosie, krzepę się raczej traci, ojczyzna patrzy jak na kretynów, adrenalina na normalnych nie działa, absolut takoż, góry bywają cholernie niefajne, a ludzie jak wszędzie. Toteż przyjęta odpowiedź brzmi, że dają 2.60 od metra pionu.

A jednak coś w tym jest.

Kiedy nie da się rzeczy ująć w abstrakcje, pozostaje wyliczenie. Każdy, myślę, kto robi coś w tym stylu – fruwa, biega, pływa – prędzej czy później sporządzi je dla siebie. Co do mnie, w razie wątpliwości rozwijam rolkę z następującą litanią:

1. Pagóry barwy lodów malinowych o piątej rano w marcu.
2. Ta cisza, w której się daje pierwszy krok.
3. Zapach granitu w południe.
4. Hop, i już jestem wyżej.
5. Tamci jakoś z tyłu zostają.
6. Dziewczyna jak wiewiórka zasuwa filarem.
7. Dalej już łatwo.
8. Wyjść wreszcie z mokrego komina i siąść na szczycie w słońcu.
9. Masz tu herbatę.
10. Chwila, kiedy o zmierzchu wylatują nietoperze.
11. Iść rano po wodę w skarpetkach (świetne zamiast prania).
12. O, już się jasno robi.
13. Ale równo leje.

Piękne, co? Lecz tu mi się żona wtrąca i powiada, że co do niej, ze wspinania pamięta głównie:

1. Zaraz mi w krzyżach strzeli.
2. Co było w tej mielonce?
3. Czyś ty na głowę upadł?
4. Chyba się zapchałam.
5. No, gazu, gazu!
6. Ja tędy nie pójdę.
7. Tu się nie da i tu się nie da.
8. Rrrany boskie!!!
9. Może byś się tak umył?
10. Obudź się! Coś mnie gryzie!
11. Ktoś zeżarł czekoladę.
12. Daleko jeszcze?
13. Ej, obywatelu!
14. Ale piździ.

Oboje mamy rację. Bo tego, co ważne, i tak się nie wypowie. Radość stawia opór słowom. Może jest nawet ostatnim w naszym świecie tabu. Musuje między duszą a ciałem (w górach stanowczo bliżej ciała). Ulatnia się z języka. Udziela się przez uśmiech, spojrzenie, milczenie. Dlatego się o niej nie mówi. Więc, jakby co, nic nie mówiłem.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.