Jeszcze 1 minuta czytania

Grzegorz Wysocki

Z WYSOKA I NISKA:
Goła baba sprzedaje książki

Grzegorz Wysocki

Grzegorz Wysocki

Jedna z najstarszych prawd marketingowych mówi, że „seks sprzedaje” (ang. sex sells). Istnieje też bardziej swojskie i dosadne określenie tego rodzaju praktyk, a mianowicie „szczucie cycem”, które rozpropagowane zostało ostatnio przez autorów tak nazwanej strony internetowej i profilu na Facebooku. Warto zaglądać na te strony ku przestrodze i dla lepszego zorientowania się, co „można sprzedać przy pomocy gołej baby”.

A sprzedać czy zareklamować seksem można absolutnie wszystko. Trumny i wędliny, sedesy i punkty skupu złomu, papierosy i hurtownie elektryczne. Łatwiej byłoby zapewne wymienić, czego „gołą babą” sprzedać nie sposób, ale znając wyobraźnię seksualną (nie tylko polskich) twórców reklam, wolałbym nie ryzykować z żadnym konkretnym przykładem, bo i on zapewne proponowany był już odbiorcy a to przy pomocy jędrnej piersi, a to nie mniej atrakcyjnych pośladków, czy – w najgorszym razie – mało subtelnie rozchylonych warg i maślanych oczu sfotoszopowanej modelki.

Chyba nikogo zatem nie dziwi fakt, że doskonałymi „sprzedawcami seksu” są także wydawcy literatury pięknej. Książka, w której od biedy znajdziemy ze dwa opisy „zbliżenia” bohaterów (przykładowo: namiętny pocałunek i częściowo opisany akt seksualny, który zanim na dobre się rozkręci, przechodzi płynnie w opis śniadania podawanego przez kochanka do łóżka), na okładce bez wątpienia będzie „powieścią pełną seksu i przemocy”. Wystarczy zresztą sięgnąć po kilka przykładów z życia (wydawniczego).

Na okładce „Pikanterii”, antologii współczesnych polskich „opowiadań miłosnych”, mężczyzna „pieprzy” kobietę. Czytaj: posypuje jej nagie ciało pieprzem z trzymanej w ręku pieprzniczki. Ostro? To przecież tylko metafora… Z kolei na okładce głośnej „Terapii narodu za pomocą seksu grupowego”, napisanej przez ukrywającą się pod pseudonimem (Arundati) osobę z polskiego show-biznesu, widzimy dwie nagie, stykające się ze sobą, kobiece pupy. Bestsellerowe „Nielegalne związki” nęcą czytelnika fotografią obnażonych piersi i głównie tym okładkowym negliżem tłumaczę sobie niebywałą popularność powieści Grażyny Plebanek, która moim skromnym zdaniem jest raczej beletryzowaną, co rusz przerywaną pornograficznymi scenami, telenowelą z życia współczesnej (a raczej: nowoczesnej!) polskich emigrantów niż książką rzeczywiście godną pochwał ze strony krytyki.

Wydawnictwo W.A.B., pokrzepione tym sukcesem, najwidoczniej również uznało, że cycki na okładce zwiększają liczbę sprzedanych egzemplarzy i powtórzyło ten manewr w niedawno opublikowanej „Rozwiązłej” Jarosława Kamińskiego. Tym razem piersi prezentują się w całej okazałości i uczciwie muszę przyznać, że są to piersi naprawdę nie byle jakie. Jestem dopiero w trakcie lektury, ale po pierwszych 150 stronach śmiem twierdzić, że powieściowemu debiutowi Kamińskiemu warto poświęcić dużo więcej uwagi niż (zgaduję, czy wręcz mam nadzieję, że skutecznie) zachęcającym do jego lektury piersiom z okładki.

Zaraz, zaraz… Czyżbym właśnie zasugerował, że sprzedawanie literatury seksem jest naganne tylko wtedy, gdy mowa o złej literaturze?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.