„Wojownik”,  reż. Gavin O'Connor

„Wojownik”,
reż. Gavin O'Connor

Michał Walkiewicz

O'Connor, zamiast zająć się masakrą na ringu, słucha głosu wewnętrznego moralisty. Zamiast mierzyć swoich bohaterów w kategoriach sportowych, daje wygrać temu, który potrafi drugiemu wybaczyć

Jeszcze 1 minuta czytania

Symetria, która w sporcie stanowi rękojmię uczciwości, rzadko sprawdza się na ekranie. Sztuka filmowa jej nie lubi, bo wydaje się ona tworem wyobraźni zanurzonej w symbolach i traktującej narrację w kategoriach matematycznego wzoru. Zawodnicy mieszanych sztuk walki (MMA) wchodzą do oktagonalnej klatki i przez krótką chwilę żaden z nich nie przekracza niewidzialnej linii, rozdzielającej ring. Choć mogą prezentować różne style, walczyć w klinczu lub w parterze, uprawiać kickboxing albo brazylijskie ju-jitsu, zestaw nakazów i zakazów jest „symetryczny”: dozwolone są ciosy łokciami (nie we wszystkich federacjach) i kolanami, zaś niedozwolone – kopanie leżącego w głowę (poza rozgrywającymi się w Japonii walkami federacji Pride). To, co dzieli przeciwników, paradoksalnie ich łączy. 

W wypuszczonym właśnie na DVD i Blu-ray filmie Gavina O'Connora, który ostatecznie nie trafił do polskich kin, bohaterowie walczą o coś, czego zmierzyć nie można, ale to właśnie symetria jest naczelną cechą konstrukcyjną fabuły. Nawet na oryginalnym plakacie filmu twarze dwojga bohaterów zlewają się w jedno skupione oblicze.

„Wojownik”, reż. Gavin O'Connor.
USA 2011. Na dvd od 28 lutego 2012 
Tommy Riordan (Tom Hardy) wchodzi do klatki przy akompaniamencie okrzyków wiwatującego tłumu. Nie przygrywają mu ani Stonesi, ani Metallica. Robi, co należy, i wychodzi. Zwykle wystarczy mu kilka ciosów – kiedy przeciwnik pada na deski, skacze do niego jak rozjuszona bestia i zasypuje gradem uderzeń. Zwycięża przez techniczny nokaut.

Jego brat, Brendan Conlon (Joel Edgerton), przyjmuje cios za ciosem. Szuka swojej szansy w parterze, do którego sprowadza zmęczonych rywali. Napina każdy mięsień pokrytego krwawymi siniakami i rozcięciami ciała, zakłada dźwignie na nogi i ręce przeciwników. Czeka aż „odklepią” i zrezygnują z dalszej walki. Wygrywa przez poddanie.

Style walki bohaterów odzwierciedlają w pewnym sensie życiowe postawy i wybory. W młodości Tommy, który szedł w cuglach po olimpijskie złoto w zapasach, postanowił uciec przed apodyktycznym ojcem. Wraz ze śmiertelnie chorą matką zaszył się w przygranicznej mieścinie w Meksyku. Kiedy po latach spędzonych w armii wraca do Pittsburgha i werbuje swojego trzeźwiejącego ojca na trenera, jest zdeterminowany i gotowy wyszarpać przeciwnikom z gardeł 5 milionów dolarów nagrody w największej gali w historii MMA. Sława go zresztą wyprzedza. Na wojnie uratował życie koledze, wyrywając gołymi rękoma właz tonącego czołgu.

Brendan z kolei zakochał się w dziewczynie z sąsiedztwa i został przy ojcu. Przystępuje do turnieju z determinacją, której sens sam wydaje się kwestionować. Kiedyś był już w klatce, ale kariery nie zrobił. Zabrakło wytrwałości, talentu, a może po prostu odwagi. Nie wyrywa włazów z czołgu, tylko naucza w liceum. Najpierw myśli, potem działa. Dlatego jeśli zwycięża, to najczęściej rzutem na taśmę.

Bracia startują z równych pozycji – brutalna siła kontra technika i spryt. To ładna sportowa opozycja i zarazem nienajgorsza filmowa metafora – symetryczne odzwierciedlenie odmiennych, ale równie niezłomnych charakterów. Próbując znokautować Brendana, Tommy musi uważać na jego groźne podcinki i chwyty. Starając się uwięzić Tommy'ego w żelaznym uścisku, Brendan odsłania gardę. Prawdopodobieństwo ich sukcesu jest zbliżone – dzięki doskonałej pracy montażysty filmowe pojedynki stają się najsilniejszą stroną całego utworu.

Kiedy jednak O'Connor przenosi tę symetrię na płaszczyznę motywacji bohaterów, jego film wpada w pułapkę patosu i nadmiaru. Za pieniądze z turnieju Tommy chce zapewnić godziwe życie meksykańskiej wdowie po swoim koledze z wojska. Brendan tymczasem walczy o dom i rodzinę – jeśli w porę nie ureguluje długów, bank wyda nakaz eksmisji. Zderzenie tych wątków otwiera przed nami kolejne przestrzenie symboliczne, pasujące do filmu jak, nomen omen, pięść do nosa. Występy Brendana pociągają za sobą niezrozumiałą pochwałę amerykańskiego systemu edukacji, zwłaszcza gdy na scenie pojawia się gromada kibicujących bohaterowi uśmiechniętych uczniów. Walki Tommy'ego z kolei ściągają na trybuny rzeszę wojaków, stanowiących żywą wizytówkę nieśmiertelnego ducha amerykańskiej armii. Stąd już prosta droga do „Moby Dicka”, którego w jednej ze scen cytuje zapijaczony ojciec (niepotrzebnie szarżujący, nominowany do Oscara Nick Nolte), oraz do „Ody do radości” Beethovena, towarzyszącej Brendanowi podczas sportowej introdukcji.

Ostatecznie O'Connor, zamiast zająć się masakrą na ringu, słucha głosu wewnętrznego moralisty. Zamiast mierzyć swoich bohaterów w kategoriach sportowych, daje wygrać temu, który potrafi drugiemu wybaczyć. Nie wątpię, że ekstraklasa MMA to w cywilu sympatyczni i empatyczni faceci, ale bądźmy szczerzy – wszelkie rozterki zostawiają w szatni.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.