Aleksander Kaczorowski, „Ballada o kapciach”
Sochaczew przedwojenny / archiwum NAC

Aleksander Kaczorowski, „Ballada o kapciach”

Joanna Roszak

Dlaczego kapcie? Bo kojarzą się ze szczelinami istnienia, z domowym krzątactwem, są alegorią domu, a eseista sprawdza właśnie, ile wspomnień mieści się w pokojach

Jeszcze 1 minuta czytania

Narracje wspomnieniowe – które ukazują nieodłączność (auto)biografizmu i geopoetyki – przeżywają w ostatnich latach swoisty rozkwit. Marianne Hirsch, profesor literatury, twórczyni pojęcia post-pamięć, pojechała do Czerniowców, by rekonstruować historię własnej rodziny, by dotknąć budynków, wsłuchać się w głosy świadków, zbudować poczucie ciągłości miejsca. Podobnie, bo przez pryzmat osobistych historii rodzinnych, odtwarza historię miejsc Aleksander Kaczorowski, znany slawista, tłumacz Hrabala.

Aleksander Kaczorowski, „Ballada
o kapciach”
. Wydawnictwo Czarne,
Wołowiec, 176 stron, w księgarniach
od lutego 2012
„Tak, niełatwo byłoby nam dogadać się z przodkami, jeśli posługiwali się tą mazowiecką gwarą. A jeśli, dla odmiany, mówili po niemiecku albo w jidysz? To zupełnie możliwe, wszak tylko krótka pamięć historyczna i słabość rodzinnych przekazów sprawiają, że polskość naszych przodków wydaje się nam oczywista, choć większość z nich [...] obywała się bez niej” – tak w jednym z passusów książki wydanej w lutym przez Czarne konstatuje Kaczorowski. W nastrojowej i emocjonalnej „Balladzie o kapciach” często notuje: „Nie pamiętam” albo „za mojej pamięci”. Ta jednostkowa pamięć, pamięć komunikatywna (jak ją nazwał Jan Assmann) – nie do końca jeszcze zastygła, relatywna, zamazana, zniekształcona, postrzępiona – raz usuwa traumatyczne obrazy, raz nadaje im koloryt nostalgiczny i idealizujący.

Dlaczego kapcie? Bo kojarzą się ze szczelinami istnienia, z domowym krzątactwem, są alegorią domu, a eseista sprawdza właśnie, ile wspomnień mieści się w pokojach. Wspomina: „Kiedy miałem kilka lat, ktoś nam przysłał paczkę, a w niej piękne zielone kapcie i kilka fotografii, na których jakieś starsze panie siedziały w otoczeniu nieznanych mi dzieci, w dobrze umeblowanym pokoju z telewizorem w tle. Pewnie już nigdy się nie dowiem, dlaczego właśnie kapcie, domyślam się jednak, że miało to związek z czasami, gdy dzieci na wsi biegały latem boso, a zimą donaszały buty po starszym rodzeństwie”. „Świat to tylko kilka takich pokoi” – kończył swoje wyrosłe z PRL-owskiej rzeczywistości opowiadanie Marek Hłasko. Tymczasem Kaczorowski zagląda do wielu pokoi i żałuje, iż niektórym osobom i miejscom poświęci raptem trzy zdania, choć każda i każde z nich zasługuje na osobną opowieść. Bo choć mowa w tych esejach także o wielkiej historii dziejotwórczej – naprawdę istotne są w nich losy zwykłych ludzi.

Kaczorowski odkrywa warstwy historii Sochaczewa, Żyrardowa (zawdzięczającego nazwę Girardowi, który wynalazł maszynę do przędzenia lnu) i Grodziska Mazowieckiego. Przemierza w wyobraźni nieistniejące dziś ich oblicza. Z radością odkrywa, że przy Wolskiej 66 w Warszawie także dziś mieści się studio fotograficzne (w latach 30. XX wieku działał tam zakład „Foto-Tęcza”, w którym wykonano przynajmniej jedno ze zdjęć ilustrujących jego opowieść), zaś o Grodzisku, zwanym niegdyś „żydowskim miastem”, notuje: „Za rogiem – tam, gdzie jest pralnia chemiczna – stałaby synagoga, a za nią gimnazjum żydowskie”. Wątek żydowski pojawia się zresztą we wszystkich trzech szkicach, uwolnionych od polonocentrycznego spojrzenia. Wspomina na przykład badacz o początkach Żydowskiego Towarzystwa Gimnastyczno-Sportowego i o tym, jak Żydzi „nie mogli wygrać meczu”, więc najlepszy gracz Israel Ajzenman po przerwie nie wszedł na boisko, by „nasi” – to znaczy chrześcijanie – mogli upoić się zwycięstwem. Ukazuje też polsko-żydowską symbiozę i wspólny los. Przy dacie urodzenia i śmierci dziadka podaje jeszcze jeden szereg cyfr – jego numer obozowy z Auschwitz.

„Ballada o kapciach” Aleksandra Kaczorowskiego, raczej mówiona niż pisana, to synkretyczna (wspomnieniowa, reportażowa, eseistyczna) książka o korzeniach. „Pradziadek mieszkał w Kuznocinie” – i wraz z pierwszym zdaniem znajdujemy się w samym środku opowieści. „Woził bryczką pannę dziedziczkę”. Niekiedy stosuje narrację unaoczniającą: „Mam cztery lata, jest rok 1972”, inny fragment zaczyna od apostrofy: „Babciu, skąd wytrzasnęłaś te cudowne, przemądre słowa przestrogi?” Zdaje relacje z tego, jak zdobywał informacje, jak szukał wiadomości o grodziskim kirkucie, zaglądał do mazowieckich metryk; ilustruje książkę passusami z Władysława Stanisława Reymonta, Izaaka Babla i Stanisława Rembeka, nota bene autora innej ballady, „Ballady o wzgardliwym wisielcu”.

 „Słyszę kapcie na absurdalnym korytarzu, który prowadzi do mojego serca” – pisał Fernando Pessoa w „Księdze niepokoju”. Ale Kaczorowski, inaczej niż Bernando Soares, urzędnik z Lizbony, gwałtownym ruchem nie odpycha świata. Szczelnie uwija się wokół nierzadko nieszczelnej pamięci.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.