Piotr Matywiecki,  „Widownia”

Piotr Matywiecki,
„Widownia”

Marek Zaleski

Emocje tego, kto mówi do nas głosem tych wierszy są jak podziemna, dyluwialna rzeka

Jeszcze 1 minuta czytania

Pisałem już kiedyś, że głos mówiący w wierszach Piotra Matywieckiego to głos kogoś należącego do wspólnoty innej niż ta, w której odnajdujemy się na co dzień, bo wspólnoty wyrastającej z samotności. Samotności umarłych i samotności tych, co pozostali. Także z samotności wobec tamtej samotności. W nowym tomie jest nie inaczej, ba! − może nawet studium owej samotności staje się czymś zadanym sobie, bo jest zobowiązaniem, wyzwaniem i wyzwoleniem. Pomaga Matywieckiemu odnaleźć się i odpocząć w bliskim mu zdaniu-westchnieniu Paula Celana, który w zakończeniu „Południka”, oznajmia: „Poezja, Proszę Państwa; – to mówienie w nieskończoność o czystej śmiertelności i daremności”.

Ślad tego bezradnego (ale i ironicznego, i także stanowczego) „Proszę Państwa” dostrzegam w tytule tomu: „Widownia”. Wolnego, Proszę Państwa! Nie, nie macie swojego poety! A jeśli chcecie go mieć, to pod warunkiem, że pozbędziecie się arogancji tych, co tytuł do chwały czerpią z przypadkowego faktu, że znajdują się − dojmująco obecni! − tu i teraz. Żart, jak wiadomo, może być nie najgorszym epitafium dla emocji. A emocje tego, kto mówi do nas głosem tych wierszy, kierują się ku tamtej, niewidzialnej widowni. Są jak podziemna, dyluwialna rzeka, i aby im nie ulec, aby zostawić coś swojego, co przez chwilę zdoła wytrzymać napór tego, co i tak nieuniknione, Matywiecki rozstawia dekoracje, w których rozgrywa się opowieść jego o kimś pamięci, jego komuś wierności, dociekliwości w drążeniu prawdy o swoich czasach i tego, co z niej wynika. Daje więc prolog – wiersz „Epika”, potem kolejno cykle umownie zatytułowane „Liryki”, „Traktaty”, „Ballady” i wreszcie „Wyznania”.

Piotr Matywiecki, „Widownia”.
Wydawnictwo Literackie, Kraków, 95 stron,
w księgarniach od lutego 2012
Ale przecież to, co rozpisuje na różne formy wypowiedzi i wobec czego szuka różnych wybiegów − cała ta „światowa wystawa wszystkiego”, jak czytamy w wierszu-prologu, krąży uparcie wobec jednego, choć tryska i wypiętrza się w labiryntowych, szczodrze budowanych konstrukcjach metaforycznych: „− mówię dokładnie do śmierci a bezmiernie do siebie” („Machina okrągła…”). I tak, „Liryki” to mini-eseje o byciu w separacji z samym sobą. „To obce pismo jest mną” − czytamy w wierszu „Charakter pisma”). Czytamy więc o czymś, co dla poetów nigdy nie było przecież powodem dla zdziwienia, a dziś przestaje być i dla ich czytelników – dzisiaj zdziwienie i opór budzi raczej skwapliwie podsuwana nam przez innych tożsamość.

„Traktaty” i „Ballady” są jednak próbą zainstalowania się w tu i teraz, w krajobrazie rodzinnego miasta, w jego historii, w tym, co na co dzień nas łączy i co nas dzieli. Ale jeśli nawet niektóre wiersze mają rzadko dotąd spotykany u Matywieckiego temat nieledwie publicystyczny, to nie mają publicystycznego wydźwięku. Eliptyczność mowy skutecznie sprowadza na manowce, na których wyleguje się nieoczywistość. Żartobliwy wiersz „Cmono” o słowie wybrakowanym kładzie nam autor, jak się zdaje, ku przestrodze, napominając „co mogłoby znaczyć nieznaczące /gdyby znaczyło”.

W kontraście do reszty tomu (a jest to grom wyzywającej prostoty) pozostają autobiograficzne „Wyznania” – zapis wieloletniego czuwania przy tych, którzy zginęli w Zagładzie. Nie mogę tu nie napisać, że to jedne z najbardziej przejmujących wierszy, jakie od lat czytałem. Trudno mi jako czytelnikowi tego tomu nie pomyśleć, że ich prostota jest zamierzonym efektem obcości. Chce być prostotą paradoksalną i zastrzeżoną dla prawdy doświadczenia, którym nie można się przecież podzielić, tak jak nie można podzielić się bólem; doświadczenia, które stało się na wskroś i jego rzeczywistością. Które naznacza. Przyzywa. Boli. Matywiecki w istocie od lat ciągle pisze o „tamtym”, ale tak, aby uniknąć łatwej empatii. „Tamto” zapisane w ciele dziecka wyniesionego z getta, wpisuje się w słownik i gramatykę wyobraźni językowej: słowa wypowiedziane po tym, co się wtedy zdarzyło, okazują się nieprzystawalne do słów spodziewanych. Niewyrażalne przyzywa niewyrażalne. Ale i czegoś się domaga, na coś liczy, czemuś chciałoby zawierzyć. Tłumacząc się w ostatnim wierszu z tego utrudnienia, jakie stwarza w swoich wierszach czytelnikom powiada: „odwracam wiersz milczeniem do ludzi – wszystko słychać”. Tak, Piotrze, słychać.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.