LITERATURA OD KUCHNI:
Cesarska namiętność do kurczaków

Bogusław Deptuła

W „Namiętności” Jeanette Winterson Napoleon jest totalnym kurczakożercą. Serwowano mu je z nadzieniem, posypane natką pietruszki hodowanej w hełmie po zabitym żołnierzu

Jeszcze 2 minuty czytania

Czytanie to seksowne zajęcie.
Jeanette Winterson

Kurczęta i niepohamowana namiętność do nich Napoleona pojawiają się już w pierwszym zdaniu uwodzicielskiej „Namiętności” Jeanette Winterson, ale w czym innym tkwi siła jej niezwykłej prozy.Winterson pisze o miłości w nieoczekiwany sposób. Najbardziej oczywiste tropy jej nie interesują. O wiele bardziej ciekawi ją gmatwanie wątków, co w istocie bliższe jest rzeczywistym doświadczeniom, wynikającym z odmiennych stanów chemicznych, czyli hormonalnych, towarzyszących miłości. Namiętność (w angielskim oryginale „The Passion”) jest słowem–kluczem powracającym kilkanaście razy na kartach powieści. Jest w nim wszystko dobre i wszystko złe pomieszane razem.

rys. Malwina KonopackaUczestnikami zaskakującego i niemożliwego uczucia są: Henri – nieco nieśmiały i przypadkowy osobisty kucharz Napoleona i Villanelle – córka gondoliera o zrośniętych błoną palcach stóp, nieuporządkowana w swoich preferencjach seksualnych, rudowłosa wenecjanka. Za pomocą skomplikowanego splotu narracyjnego, ich z początku odrębne powieściowe losy połączą się nierozerwalnie. Próba streszczenia tej fabuły, całkowicie wciągającej i pięknej, nie ma najmniejszego sensu, niech czytelnik sam ją odkryje.

Mieszanie realności z poetycką fikcją i nieokiełznaną wprost fantazją daje znakomity efekt powieściowy. Jak pisał Edmund White: „Przywodzi na myśl prozę Garcii Marqueza…”. Niewątpliwie tak, choć u Winterson zdaje mi się to jeszcze bardziej naturalne. Jak w każdej baśni, sporo tu okrutnych i wulgarnych detali, przydających opowieści mocy. I nawet jeśli świetnie wiemy, że to wszystko przesadzone, to tym chętniej wszystko pochłaniamy, nie mogąc uwolnić się od siły wyobraźni, poezji i literatury.

Jak w najlepszym koktajlu wątki ulotne i realne scalone zostają za pomocą energicznego wstrząśnięcia, choć nie zmieszania. Wszystkie składowe pozostają sobą, a całość zniewala.

Jeanette Winterson „Namiętność”'
okładka I polskiego wydania, Rebis 1995.
Powieść Jeanette Winterson zaczyna stwierdzeniem: „Napoleon tak namiętnie przepadał za kurczakami, że nie dawał swoim kucharzom wytchnienia ani w dzień, ani w nocy. Cóż to była za kuchnia, przepełniona ptakami we wszystkich możliwych stadiach negliżu: niektóre jeszcze zimne zwisały z haków, inne obracały się wolno na rożnie, lecz większość leżała na stosie do wyrzucenia, bo cesarz nie miał czasu ich zjeść”.

Nie mam oczywiście pojęcia, skąd u autorki pomysł, że Napoleon zajadał się bezustannie kurczakami. W powieści wchłaniał je w całości, tak że nawet kości nie można było odnaleźć. Był więc kurczakożercą totalnym. Kurczaki miały być zawsze gotowe, gdyby tylko Cesarz miał na nie ochotę. Piekły się więc nieustannie, a powieściowy bohater Henri nieodmiennie zajmował się ukręcaniem im łbów i pieczeniem. Serwowano je z nadzieniem, posypane natką pietruszki, którą kucharz hodował w hełmie po jakimś zabitym żołnierzu. Pisarka nie wspomina ani słowem, jak mogło wyglądać owo nadzienie wypełniające kurczaki  Napoleona. Może to było coś podobnego do nadzienia znanego bardzo dobrze w polskiej kuchni – kurczak nadziewany po polsku, a składający się z mieszaniny siekanych kurzych wątróbek, tartej bułki, jajek i zieleniny, dodawanej według smaku i upodobań. Takie nadzienie znam od dzieciństwa i zdaje mi się idealnym wypełnieniem dla kurcząt.

Zarazem można przyjąć, że dla Winterson inspiracją mógł być sławny kurczak Marengo, przygotowany dla Cesarza w dniu jego trudnej bitwy pod Marengo we Włoszech 14.VI.1800. Ponoć danie to przygotował kucharz z tego co miał pod ręką, ale bardzo ono przypadło Cesarzowi do gustu, na stałe wchodząc na karty kulinarnych i militarnych dziejów. To proste danie, niewymagające zbyt wiele umiejętności, tym bardziej więc godne polecenia: kurczak o wadze 1–1,5 kg, masło i oliwa do smażenia, szklanka bulionu drobiowego i białego wina, 250 g pieczarek, 3–4 szalotki, 2–3 łyżki koncentratu pomidorowego. Pokrojonego na kawałki kurczaka zrumienić na mieszance oliwy i masła na złoto. Dodać pokrojone szalotki, posolić, popieprzyć, zalać winem i rosołem, dusić około 1h. Dorzucić pokrojone w plasterki pieczarki, koncentrat pomidorowy i posiekaną natkę pietruszki. Gotować, aż sos będzie gęsty, spoisty i lekki zarazem. Ewentualnie dosolić. Kurczaka Marengo najlepiej podawać z sypkim ryżem lub ziemniakami gotowanymi na parze lub z wody, obficie posypanymi siekaną natką pietruszki. Podobnie można przyrządzić cielęcinę czy indyka; pamiętając jednak, że pierwszy pod Marengo był kurczak.

Najwyraźniej dla Winterson jedzenie jest dość ważne, bo na kartach powieści zjawiają się też inne dania: owsianka przypominająca dzieciństwo, omlety z ziołami smażone przez wenecką kochankę Villanelle, karczochy – które nauczyła jeść Henriego, czy sardynki, które przyniosła do więzienia, nie wspominając o winie, obficie spływającym z kart powieści.

Powieściowa akcja rozgrywa się głównie w Wenecji, mieście-labiryncie z ciemnymi kanałami i wielkimi namiętnościami. Jest też mowa o katarze, który pod piórem Winterson zamienia się w jakieś dziwne, magiczne zjawisko. „Listopad to w Wenecji początek pory katarów. Katar jest częścią naszego dziedzictwa, tak jak Święty Marek. (…) To mgła, która rozwija swój płaszcz znad Laguny i skrywa jeden koniec placu przynosi nam tę znienawidzoną przypadłość. (…) Taka pogoda odstręcza obcych i to jedyna korzyść, jaką ze sobą niesie” Wierzycie? Ja wierzę.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.