Jeszcze 2 minuty czytania

Grzegorz Wysocki

Z WYSOKA I NISKA:
Polaka problemy z resztą świata

Grzegorz Wysocki

Grzegorz Wysocki

Podobno zdecydowana większość Polaków zupełnie nie interesuje się tym, co dzieje się na świecie. Z badań, o których niedawno czytałem, wynikało jednoznacznie, że statystyczny Kowalski ma naprawdę gdzieś, co dzieje się aktualnie w jakiejś tam Syrii, Afganistanie, Ugandzie czy Wenezueli. Domyślam się, że nie jest to tylko specyfika rdzennie polska, że inne narody również interesują się przede wszystkim sobą, oraz że w innych państwach też mają swoje narodowe katastrofy, swoje matki półrocznej Madzi z Sosnowca i swoich detektywów Rutkowskich. Oczywiście, narodowe katastrofy, detektywi i „chronione” przez nich matki, wszystko to jest dla nich o wiele ważniejsze od zagranicznej polityki, trwających wojen czy wciąż nierozwiązanych konfliktów międzynarodowych. W każdym razie z badań wynika, że Polacy są obojętni na to, co „za miedzą”, w jeszcze większym stopniu niż inne europejskie nacje. Domyślam się też, że wielu Polaków nawet przebywając zagranicą, na przykład na urlopie, ową zagranicą nieszczególnie się interesuje.

Intryguje i daje do myślenia w tym kontekście niesłabnąca u nas od kilku lat popularność książek reporterskich i podróżniczych. Być może po prostu ta grupa Polaków, których interesuje wciąż coś więcej niż rodzime dramaty czy „sensacyjne” przypadki z życia celebrytów (od kataru pieska Paris Hilton do sweterka, w którym Kasia Cichopek odważyła się pokazać aż dwa razy, a więc o co najmniej raz za dużo), to w dużej mierze ta sama grupa, która sięga po książki reporterskie. Fascynacja tylko tym, co „nasze” (źle pojmowany patriotyzm, a może nawet „percepcyjny nacjonalizm”) i/lub tym, co głupie (bezmyślnie marnowany czas wolny) sprawia, że zdecydowana większość rodaków zapewne nigdy nie dowie się, że Polska doskonałym reportażem literackim stoi.

I nie mam tutaj wcale na myśli klasycznych już pozycji autorstwa Kapuścińskiego czy Krall, a tym bardziej zapomnianego już nieco Prószyńskiego, czy od kilku lat konsekwentnie wznawianego Wańkowicza. Dla miłośników literatury faktu nazwiska Wojciecha Jagielskiego, Mariusza Szczygła, Jacka Hugo-Badera, Wojciecha Tochmana czy Macieja Zaremby są od lat gwarancją dziennikarskiej rzetelności, ale też nieprzeciętnego talentu pisarskiego, doskonałego literackiego słuchu czy bezbłędnej konstrukcji (zarówno na poziomie pojedynczego tekstu, jak i układu całego tomu), czego pozazdrościć im może (i zapewne zazdrości) niejeden z prozaików parających się tzw. prozą artystyczną.

Coraz częściej to właśnie rodzime książki reporterskie trzeba uwzględniać w zestawieniach najlepszych dzieł literackich roku. Wyobraźmy sobie chociażby podsumowanie z 2002 roku bez „Modlitwy o deszcz” Jagielskiego i „Jakbyś kamień jadła” Tochmana, rok 2006 bez „Gottland” Szczygła czy, by nie sięgać zbyt daleko w przeszłość, miniony rok bez „Higienistów” Zaremby. Od siebie dorzucić mógłbym pewnie jeszcze z 20 tytułów napisanych przez autorów niewymienionych wyżej, a również niezwykle wartościowych, m.in. obie książki Wojciecha Góreckiego, „Zabójcę z miasta moreli” Witolda Szabłowskiego, „Miedziankę” Filipa Springera czy „Nowy Jork” Kamili Sławińskiej.

Czytelnicy, którym uda się nadrobić te lektury, powinni rozszerzyć swoją zakurzoną listę „wybitnych Polaków” (Wielki Papież, Chopin, Curie-Skłodowska, Sobieski) o kilku żyjących reprezentantów.

Oczywiście, gazety promują często swoich oraz zaprzyjaźnionych reporterów (typowy przykład to „Gazeta Wyborcza” i autorzy skupieni wokół „Dużego Formatu”), coraz więcej się o książkach reporterskich pisze, przyznaje się im coraz chętniej nagrody (np. specjalnie w tym celu utworzona Nagroda im. Ryszarda Kapuścińskiego) i, co chyba najważniejsze, wydawnictwa chcą je wydawać (swoje reporterskie serie ma nie tylko Czarne i W.A.B., ale też Karakter, PWN czy Carta Blanca), więc, przynajmniej jeżeli mowa o obiegu wydawniczo-medialnym, nie jest źle. Z drugiej strony, ciągłe problemy z reportażem ma wielu rodzimych krytyków literackich, którzy albo z definicji pomijają w swoich tekstach najlepsze nawet książki z tego nurtu (wychodząc z coraz bardziej mylnego założenia, że to robota stricte dziennikarska, a w bardzo niewielkim stopniu literacka), albo też nie bardzo wiedzą, w jaki sposób o nich pisać (często interesuje ich tylko temat reportażu, który zdaje się doskonałym pretekstem do pisania artykułu o wojnie w Iraku, eugenice czy czeskich przywarach, a bardzo niewiele miejsca poświęcają samym reportażom).

Piszę tę pochwałę rodzimego reportażu – i krytykę ignorancji statystycznego Polaka wobec tematyki zagranicznej – chwilę po zapoznaniu się ze smutnym newsem o tym, że Wojciech Jagielski, bez wątpienia jeden z najlepszych polskich reporterów, zdecydował się na odejście z „Gazety Wyborczej” po ponad 20 przepracowanych tam latach. W wielkanocnym numerze „Polityki” autor „Nocnych wędrowców” mówił m.in. o tym, że znużyło go „dziennikarzenie”, że w ostatnich dwóch dekadach media zajmowały się głównie „masową produkcją masowej głupoty”.

Jedynym plusem tego dość gorzkiego rozstania z tytułem, do którego Jagielski przywiązany był jak „prawdziwy, konserwatywny chłop” do swojej ziemi, jest fakt, że reporter podpisał umowę z wydawnictwem Znak i będzie się teraz skupiał na pisaniu książek. „Ktoś może powiedzieć, że to nisza. Ale ja wolę myśleć, że nisza to nie margines, lecz elita, nisza nobilituje” – mówi w rozmowie z „Polityką”. Kończąc tym słodko-gorzkim akcentem, zachęcam wszystkich do tej pory nieprzekonanych, by dołączyli do elity czytającej reportaże literackie. Obok zagranicznych także te „dobre, bo polskie”.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.