Depresja w raju
od lewej: Monika Zawadzki, Ula Palusińska, Janek Simon, Aga Klepacka, Agnieszka Polska, Monika Derenda, Tomek Kowalski, Andrzej Szpindler, Marta Deskur, Daniel Rumiancew

Depresja w raju

Rozmowa z Jankiem Simonem

Sześciu polskich artystów spędziło zimę w Auroville, utopijnym mieście na południu Indii. Chcieli sprawdzić, co się stanie, gdy opuszczą zimną, zgnębioną historycznymi traumami Polskę i zaczną pracować w miejscu optymistycznym, słonecznym i położonym nad ciepłym morzem

Jeszcze 4 minuty czytania

JOANNA ZIELIŃSKA: Dlaczego Auroville?
JANEK SIMON: Przeglądałem kiedyś archiwa wydawanego w Auroville miesięcznika, dyskutującego problemy tamtejszej wspólnoty. W latach 90. na jego łamach pojawiły się rozważania, czy twórczość Samuela Becketta i taniec butoh mają racje bytu w miejscu, które jest uznawane za utopię szczęśliwych ludzi. Konkluzja była zaskakująca – nie mają. Zacząłem się zastanawiać, czy w tzw. lepszym świecie jest miejsce na kulturę, która reprezentuje traumę i czy można ją w ten sposób wyprzeć. Chciałem skonfrontować z tym światem neurotyczno-depresyjny ton polskiej czy szerzej wschodnioeuropejskiej kultury.

Mam wrażenie, że ten pomysł wynika również z twojej wcześniejszej praktyki artystycznej.
Z mojego myślenia o geografii kulturowej. Bardziej niż to, jakie miejsca są, interesuje mnie różnica pomiędzy nimi oraz koncepcja świata jako sieci punktów o różnych potencjałach. Co to właściwie znaczy, że miejsca są blisko lub daleko? Mamy tendencję do wyobrażania sobie świata w kategoriach kartograficznych. Na mapie odległości pomiędzy punktami są w jakiś sposób obiektywne, w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Z Krakowa można dolecieć do Londynu w cztery godziny, podczas gdy pociąg do Gdańska jedzie czasem aż dziesięć. Kwestia odległości ma też inne wymiary – polityczny, kulturowy. Niektórzy oddalają miejsca – dobrym przykładem są telewizyjne programy podróżnicze, które kreują prowadzących na bohaterów, próbując nam wmówić, że sami nie poradzilibyśmy sobie w danej sytuacji. Z drugiej strony próbuje się zmniejszać odległości. Wydawnictwo Lonely Planet opublikowało przewodniki po niemal wszystkich krajach świata – każdy może wsiąść w samolot i pojechać na wakacje do Afganistanu. Bardzo interesuje mnie ta dialektyka przybliżania i oddalania.

Misja Auropol

Zainicjowana przez Janka Simona zimą tego roku rezydencja polskich artystów w utopijnym mieście Auroville na południu Indii. Wzięli w niej udział: Marta Deskur, Tomasz Kowalski, Agnieszka Polska, Daniel Rumiancew, Andrzej Szpindler, Monika Zawadzki. Podczas swojego pobytu artyści przygotowywali wystawę, którą na koniec pokazali w lokalnej galerii (Kala Kendra). Ich pobyt rejestrowała ekipa filmowa. Na jesieni 2012 r. w Muzeum Sztuki w Łodzi zostanie pokazany film Janka Simona oparty o materiały nakręcone w Auroville i w kilku miejscach w Europie Wschodniej.

W Goldex Poldex w Krakowie
do 10 maja 2012 można zobaczyć część prac, które artyści pokazali wcześniej w galerii Kala Kendra.

Dlaczego Auroville uchodzi za miasto europejskie założone w Indiach?
Auroville zostało założone w 1968 roku przez europejkę Mirrę Alfassę, partnerkę życiową jogina i guru indyjskiego Sri Aurobindo.
Od połowy XIX wieku trwały procesy, w efekcie których Indie zostały wynalezione jako naród. Sri Aurobindo był obok Gandhiego centralną postacią tego ruchu. W Pondicherry – enklawie francuskiej, która przyjmowała prześladowanych przez Anglików indyjskich działaczy – założył aszram, tam też spotkał swoją duchową i życiową partnerkę. Nazywała się Matką, a Auroville zostało zrealizowane według jej wizji. Chciała założyć miasto idealne, będące połączeniem europejskich koncepcji z indyjską kulturą. Z jednej strony był to klasyczny modernistyczny projekt, próba zrównania przeszłości z ziemią i wynalezienia na nowo wszystkich instytucji społecznych, ekonomii, polityki, edukacji czy architektury. Z drugiej, inspirowała się filozofią Aurobindo, który uważał, że zmiana musi zajść najpierw w świadomości, co pociągnie za sobą zmianę w świecie realnym. Miała do tego prowadzić jego radykalna interpretacja jogi – uważał, że praca również jest jogą. Auroville planowano jako miejsce, gdzie każdy ma dowolność wyboru zajęcia i z sumy tych wyborów powstaje harmonijne społeczeństwo. Czyli odwrotnie niż w przypadku większości zachodnich projektów emancypacyjnych, odwołujących się mniej lub bardziej do myśli Marksa, według której byt kształtuje świadomość, trzeba więc zmienić warunki zewnętrzne, żeby zmienić człowieka.

Architektura Auroville (Last school), proj. Roger Anger

W jaki sposób te założenia odwoływały się do ruchu hipisowskiego?
Nie wiem, czy ruch hipisowski miał jakieś spójne założenia. Był raczej gestem odrzucenia dominujących na Zachodzie wartości i stylów życia, połączonym z fascynacją Wschodem, wolną miłością, sprzeciwem wobec wojny w Wietnamie i muzyką.

Janek Simon

ur. 1977, artysta multimedialny, z wykształcenia psycholog i socjolog. Mieszka i pracuje w Krakowie. Nie ma formalnego wykształcenia plastycznego.
Realizuje projekty ujawniające anarchiczne oblicze rzeczywistości i świata współczesnego. Jego prace opierają się na krytycznej analizie struktur tworzonych dla lepszej kontroli działań człowieka – zarówno polityki jak i elektroniki. Do jego najbardziej znanych projektów należą organizacja Roku Polskiego na Madagaskarze (2006), oszukujący „Kalkulator” (2006) czy „Budżet państwa na rok 2010” (2011). Współprowadzi w Krakowie Spółdzielnię Goldex Poldex, niezależne miejsce wystaw i spotkań, które z założenia nie korzysta z publicznych dotacji – jest finansowane przez swoich założycieli.

Czyli Auroville nie funkcjonowało jako komuna hipisowska?
Z daleka te zjawiska są oczywiście dość podobne. Auroville było komuną, gdzie ludzie żyli i pracowali razem, gdzie nie było pieniędzy. Auroville jest jednak dużo bardziej dojrzałą propozycją. Hipisi mieli w Indiach swoje miejsca na zachodnim wybrzeżu, w Kerali czy na Goa. Ruch hipisowski był też, w swojej praktyce, dużo bardziej hedonistyczny. W Auroville, przynajmniej na początku, było naprawdę trudne życie, ciężka praca, mało jedzenia i bardzo surowy klimat.

Jak ideologia Matki przełożyła się na strukturę społeczną i na założenia urbanistyczne miasta?
Granice w Auroville mają dwa wymiary. Pierwszy, przestrzenny, związany jest z własnością ziemi. Matka we współpracy ze znanym modernistycznym architektem Rogerem Angerem zaprojektowała miasto dla 50 000 mieszkańców, na planie spirali. W centrum założenia zaplanowali budynek w kształcie złotej kuli – czyli słynną salę medytacyjną ku czci Matki. Na początku można było w Auroville kupić działkę za kilka dolarów. Jednak w ciągu ostatnich 20 lat ceny bardzo wzrosły. Spekulanci i deweloperzy zaczęli wykorzystywać symboliczny kapitał miasta, żeby stawiać hotele i rezydencje dla bogatych Hindusów. Poza tym na obrzeżach miasta znajdują się cztery indyjskie wioski, które również hamują rozwój Auroville.
Druga granica dotyczy obywatelstwa. Na całym terenie mieszka około 10 000 ludzi, z czego mniej niż jedna trzecia ma status obywatela. Resztę stanowią głównie Hindusi, którzy nie mają dostępu do usług oferowanych przez miasto swoim obywatelem. Jeśli zaś chodzi o przekrój społeczny, to są tam trzy grupy: biali, czyli założyciele i pierwsi mieszkańcy, Hindusi z północnych Indii, z klasy średniej, oraz Tamilowie, pierwotni mieszkańcy tych terenów. Ta ostatnia, najbiedniejsza grupa nie zna języka hindi, w którym mówi się na północy.

Matrimandir, świątynia ku czci Matki

Jak w takim razie wygląda system socjalny oraz głoszona przez Matkę koncepcja równości wszystkich obywateli?
System socjalny funkcjonuje nie najgorzej; jest darmowa edukacja i służba zdrowia, działa dosyć przyjazny dom starców oraz miejsce dla młodzieży, która nie chce mieszkać z rodzicami. Każdy obywatel dostaje miesięczną pensję, co pozwala na skromne życie. Ziemia i nieruchomości są własnością wspólną. Niestety granica pomiędzy obywatelami i nie-obywatelami jest bardzo duża, nie wszyscy mieszkańcy mają dostęp do tych przywilejów. Trudno jest zostać członkiem wspólnoty, szczególnie, jeśli jest się Tamilem.

Opowiedz jeszcze o systemie finansowym.
W Auroville miało nie być pieniędzy, i na początku rzeczywiście tak było. Mieszkańcy dostawali jedzenie, ubrania i środki czystości z centralnie rozdzielanej puli. Później system stopniowo się degenerował, co miało apogeum na początku lat dwutysięcznych. Teraz wspólnota próbuje wracać do dawnych ideałów i tworzyć instytucje oparte na ideach ekonomii daru i spółdzielczości. Z założenia wszystkie wydarzenia kulturalne i bardzo dużo różnych kursów i zajęć jest darmowa.
W mieście działa sklep, gdzie nie ma cen. Płaci się miesięczny abonament, a później można brać, ile się chce. Działa też wirtualna, wewnętrzna waluta. Aurovillianie mogą płacić za rzeczy, podając swój numer, co później jest odejmowane z ich kont. W najbardziej dosłownym sensie można w ogóle nie dotykać pieniędzy. Oczywiście te pieniądze gdzieś tam są i ta wirtualna waluta ma swój odpowiednik w żywej gotówce. Taki system daje kilka profitów; Auroville ma kontrolę nad produkcją pieniądza, a realny odpowiednik wirtualnej waluty jest inwestowany i miasto na tym zarabia. 

Jaki jest stosunek mieszkańców do natury i środowiska?
To jedno z nielicznych miejsc w Indiach nastawionych na zieloną technologię. Prowadzone są badania nad odnawialną energią, budownictwem i zalesianiem. Auroville założono na nieużytku, który był konsekwencją brutalnego wycięcia lasu tropikalnego. Teraz miasto wygląda jak ogród; przez czterdzieści lat zasadzono ponad milion drzew.

Czy ten system ma swoje słabe strony?
Głównym problemem jest wyzysk miejscowej ludności, która pracuje na dużo gorszych warunkach niż Aurovillianie. Ci, którzy to miejsce zakładali, zestarzeli się i przesunęli na zachowawcze pozycje. Miastem rządzą więc ludzie, którzy często wpadają w pompatyczny dogmatyzm. Panuje obyczajowy konserwatyzm, na przykład nie ma nigdzie słowa o mniejszościach seksualnych. Za górnolotnymi hasłami „Boskiej Anarchii” oraz wyjścia poza demokrację, kryją się przywileje dla wąskiej grupy bogatych mieszkańców. Młode pokolenie; ludzie, którzy się tam urodzili, najczęściej nie przyjmują  ideałów rodziców i żyją według wartości kapitalizmu. Jeżdżą na motorach, słuchają hip-hopu i studiują w Europie.

Od lewej na motorach: Marta Deskur, Monika Zawadzki, Tomek Kowalski, Daniel Rumiancew

Działa tam wewnętrzna policja?
Nie. Miasto patroluje policja indyjska i obowiązuje prawo indyjskie. Wspólnota Auroville może kogoś wyrzucić z miasta i to jest najcięższa kara, jaką dysponuje. Z kolei rząd Indii może dyscyplinować mieszkańców, nie przedłużając im prawa pobytu w Indiach, poprzez wydanie tzw. „Leave India Note” – ten dokument zobowiązuje do opuszczenia kraju w ciągu 3 tygodni. To się zdarza i to jest coś, czego oni się naprawdę boją.

Funkcjonuja tam jakieś media? 
Mają w mieście radio oraz przerost infrastruktury kulturalnej nad treścią –  na przykład piękne klimatyzowane kino na 700 osób, gdzie organizuje się dwa seanse w tygodniu...

Razem z tobą do Indii przyjechali polscy artyści: Marta Deskur, Tomasz Kowalski, Agnieszka Polska, Daniel Rumiancew, Andrzej Szpindler, Monika Zawadzki. Towarzyszyła wam ekipa filmowa, która dokumentowała pobyt. Byliście traktowani jak zwykli turyści?
W Auroville można wyróżnić trzy rodzaje turystów. Po pierwsze hindusi pielgrzymujący do słynnego budynku w kształcie złotej kuli, po drugie biali, którzy podróżują po Azji z plecakiem. Z myślą o nich pojawiają się w Auroville takie miejsca, jak tanie hotele, domki na plaży, restauracje z europejskim jedzeniem, czy sklepy z hipisowskimi ubraniami. Po trzecie idealistycznie nastawieni wolontariusze, którzy chcą zrobić coś dobrego – sadzić drzewa, uczyć dzieci angielskiego, czy brać udział w jakiś projektach. My wpisaliśmy się w tę trzecią grupę.

Jak zorganizowaliście swój pobyt?
Nieoczekiwanie zmienił go cyklon, który przeszedł przez miasto kilka dni przed naszym przyjazdem. Zastaliśmy na miejscu mnóstwo połamanych drzew, zniszczone budynki, brak wody oraz internetu. Pierwszy miesiąc był nieustającą walką z tą trudną sytuacją. Zaczęliśmy pracować nad wystawą dopiero jak wszyscy się zaaklimatyzowali. 

Poznaliście lokalnych artystów?
Tak, w Auroville jest kilka galerii oraz mnóstwo miejsc, gdzie prezentowane są stałe wystawy, ale poziom jest raczej bardzo niski. 

Kala Kendra gallery, gdzie pokazano polską wystawę

Czy wasza wystawa była punktem wyjścia dla projektu?
Zdecydowanie tak. Mieliśmy do dyspozycji niezwykłą przestrzeń, która stanowi część większego kompleksu kulturalnego, zaprojektowanego w latach 70. Przygotowując tam wystawę, byliśmy w zupełnie innej sytuacji niż w Polsce. Lokalna publiczność nie była przygotowana do odbioru sztuki współczesnej.

Negocjowaliście pod tym kątem projekty?
Chciałem, żeby prace nad wystawą stały się procesem kolektywnym. Zastanawialiśmy się, czy stosować logikę site specific i co z tego wynika. To jest problem, który dotyczy wszystkich artystów na rezydencji, ale tutaj ta decyzja miała według mnie bardziej donośne konsekwencje. Chciałem zobaczyć, w jaki sposób miejsce wpłynie na ludzi – na poziomie psychologicznym, ideologicznym i praktyki artystycznej.

W jaki sposób dobrałeś uczestników?
Chciałem zaprosić osoby, które reprezentują szeroko rozumianą „kondycję wschodnioeuropejską”. Wschodnioeuropejskość manifestuje się na rożne sposoby, np. poprzez nastawienie na eksplorowanie historii, a nie przyszłości. Auroville jest ewidentnie nastawione na przyszłość, nie ma tam historii. Drugi wymiar ma charakter psychologiczny. Zaprosiłem artystów, którzy prywatnie lub w swoich postawach artystycznych są w jakiś sposób depresyjni, neurotyczni i aspołeczni.

Czy te kryteria miały konsekwencje w relacjach, które wytworzyły się między wami nawzajem oraz między wami a otoczeniem?
Na pewno. Na początku było ciężko. Ktoś nawet chciał wracać do Polski. Artyści mieli większy problem z dostosowaniem się do sytuacji niż ekipa filmowa, która dokumentowała nasz pobyt. 

Byłeś zaskoczony?
Z jednej strony to oczywiste, bo szok kulturowy w Indiach jest bardzo silnym doświadczeniem; był wpisany w mój projekt. Najpierw pojechaliśmy do Varanasi, świętego miasta, w którym płoną trupy na stosach, panuje totalny syf, taki, że brzydzisz się czegokolwiek dotknąć. Chciałem pokazać im najpierw takie szokujące miejsce, a dopiero potem pojechać do Auroville. Tam standard życia przypomina Europę, gdzie można jeść pizzę, organiczne sery i jeździć na skuterku po gajach palmowych. Myślę, że Varanasi dla wszystkich było silnym przeżyciem. Jest fascynujące, ale zawsze cieszysz się, że stamtąd wyjeżdżasz.

Andrzej Szpindler 

Wróćmy jeszcze do samej wystawy. Na czym polegał kolektywny proces pracy?
Zastanawialiśmy się, na ile zmieniać swój język. Na ile mamy prawo krytykować to miejsce, które ma odrażającą powłokę estetyczną. Przyjeżdżasz i widzisz bogatych białych, którzy mieszkają w pięknych domach i zatrudniają hindusów jako służbę.

Oficjalny obraz Auroville wykreowany przez media jest zupełnie inny.
Wynika to ze złożonego problemu restrykcyjnej polityki informacyjnej. Miasto dostaje duże dotacje od rządu Indii i musi utrzymać konkretny wizerunek, żeby je nadal otrzymywać. 

To biali są winni całej sytuacji?
W Indiach panują ekstremalne nierówności i przemoc strukturalna. W Bombaju ludzie dosłownie umierają na chodnikach z głodu, podczas gdy obok ktoś buduje sześćdziesięciopiętrowy wieżowiec na prywatną rezydencję. System kastowy jest niesamowicie okrutny, wioski są podzielone na dwie części. Dalici, którzy są poza kastami, nie mogą wejść do części zamieszkałej przez kastowych Hindusów. Jeszcze nie tak dawno musieli zamiatać za sobą ścieżki, żeby nie zostawiać śladów. Oczywiście Indie się modernizują i to się zmienia, ale bardzo powoli i głównie w miastach. Panujący wyzysk i przemoc nie jest więc pomysłem Europejczyków, którzy tam przyjechali. Patrzenie na to wszystko przez okulary antykolonialne trochę upraszcza problem.

Jaki był wasz status materialny?
Mieliśmy pieniądze, żeby żyć w miarę wygodnie, jeść w restauracjach, znaliśmy parę osób, które nam pomagały.

Instalacja Andrzeja Szpindlera, widok wystawy
fot. Daniel Rumiancew
A jakie mieliście relacje z lokalna społecznością?
Ludzie w Auroville są dość zamknięci. Najbardziej radykalny program przyjął Andrzej Szpindler, który nie chodził z nami do restauracji, jadł lokalne jedzenie i odrzucił wygodę. Swoją instalację zbudował z 5000 cegieł, które sam ustawiał przez 2 tygodnie. Dla niego to miejsce było okropne. Reszta nie była tak radykalna i korzystała z wygód Auroville: świetnego jedzenia i ciepłego morza, które wprawia w stan wakacyjnej idylli.

Czy powstały w takim razie krytyczne prace?
Krytyczną pracą jest projekt Marty Deskur, która poznała dziewczynę ze wsi, pracującą w bibliotece Auroville. Dziewczyna zwierzyła jej się, że chce wyjechać z Indii i Marta postanowiła jej w tym pomóc. Zaczęliśmy załatwiać formalności, chcemy żeby zaczęła nowe życie w Polsce. To zostało bardzo źle odebrane przez Aurovillian, wśród których dominuje neoliberalne myślenie, że dają tym ludziom pracę i to jest dla nich dobre. Gest Marty pokazał, że istnieje też druga strona medalu. Krytyczna, ale i bardziej metaforyczna była praca Moniki Zawadzki. Wykonała talerz do thali, w którym jedna miseczka była większa niż inne. Szpindler krytykował sytuację poprzez swój styl życia na miejscu. Agnieszka Polska nakręciła film o polskich hipisach, którzy w latach 70. wyjeżdżają do Indii i rozczarowują się tym, co odnajdują. Zauważają, że hipisowska kontrkultura angażuje się w konsumpcjonizm. Scenariusz powstał przed wyjazdem, ale na miejscu okazało się, że dokładnie identyfikuje problem.

Praca Moniki Zawadzki, widok wystawy
fot. Daniel Rumiancew
Czy Aurovillianie próbowali manipulować wizerunkiem, który tworzyliście?
W trakcie kręcenia filmu tak, natomiast na samą wystawę nie mieli już wpływu. Przedyskutowałem nasze projekty z dyrektorem galerii, który był bardzo liberalny i uważał, że w Auroville mamy do czynienia z kulturą w kryzysie, która nie generuje dyskusji.

Jakie są dalsze konsekwencje waszego projektu?
W Goldex Poldex trwa wystawa, która jest częściowym przeniesieniem tego, co pokazaliśmy w Indiach. Pracuję też nad filmem dokumentującym wyjazd, który powinien być gotowy na jesieni. Pokażę go w Muzeum Sztuki w Łodzi. 


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.