Jeszcze 2 minuty czytania

Maria Poprzęcka

NA OKO:
Thonet w jądrze ciemności

Maria Poprzęcka

Maria Poprzęcka

Zdjęcie dwojga murzyńskich dzieci o posępnych, zgoła nie dziecinnych twarzach. Patrzą w obiektyw, jedno wrogim, drugie znękanym spojrzeniem. Oboje w miejsce prawych dłoni mają kikuty.

Fotografia znalazła się w niedawno opublikowanej po polsku książce Adama Hochschilda „Duch króla Leopolda. Opowieść o chciwości, terrorze i bohaterstwie w kolonialnej Afryce”. Sąsiaduje ze zdjęciami okrucieństw, jakich na masową skalę dopuszczano się w Kongu w czasie „kauczkowego terroru”: batożenia straszliwym chicotte – knutem w wysuszonej skóry hipopotama, czarnych mężczyzn prezentujących obcięte dłonie, nagich kobiet w łańcuchach, trzymanych jako zakładniczki, zdewastowanych wiosek.

Dwóch chłopców z Kongo, 1905. Po lewej Mola, po
prawej stoi Yoka / Anti-Slavery International
Hochschild, opisując nie tylko masakry i tortury, ale przede wszystkim system, który je sankcjonował i napędzał, stawia kolonializm obok XX-wiecznych totalitaryzmów. Skalę zbrodni, jakich przed stu laty doświadczyło Kongo i których ofiary liczy się od 5 do 8 milionów ludzkich istnień, porównuje do Holokaustu. „Komunizm, faszyzm i europejski kolonializm przyznawały sobie prawo do totalnej kontroli nad życiem poddanych. We wszystkich trzech wypadkach  systemy te wywierały przemożny wpływ jeszcze długo po tym, jak same upadły”. Książka opowiada jednak nie tylko o „chciwości i terrorze”, lecz także o pierwszym, przekraczającym granice państw i kontynentów ruchu protestu i obrony czarnych Kongijczyków.

Nie mam na celu omówienia książki Hochschilda, znakomity tekst opublikowała zresztą Agnieszka Sabor w „Tygodniku Powszechnym” z 17 kwietnia. Zatrzymuję się przy jednej fotografii – okaleczonych dzieci. Znane są ich imiona. Siedzący po lewej to Mola, po prawej stoi Yoka. Wiadomo, w jakich okolicznościach stracili dłonie – ręce Moli strażnicy skrępowali tak mocno, że wdała się gangrena, Yoce żołnierze odcięli dłoń na dowód, że nie zmarnowali naboju. Wiadomo, kto i kiedy zrobił zdjęcie. W 1905 roku wykonała je para brytyjskich misjonarzy, John i Alice Seeley Harrisowie. To i podobne zdjęcia Harrisowie robili nie tylko dla dokumentacji potwornych okrucieństw „kauczukowego terroru”, lecz na potrzeby międzynarodowej kampanii przeciwko niewolnictwu i masowym mordom w Kongu rządzonym przez belgijskiego króla Leopolda II. Zdjęcia były dużymi szklanymi przezroczami, wyświetlanymi w epidiaskopie. Pokazywano je – obok bata chicotte  i kajdanów – na masowych wiecach protestacyjnych w Anglii i Stanach Zjednoczonych. Te stare przezrocza można znaleźć – pisze Hochschild – w zakurzonych, drewnianych pudełkach, na parterze małego, taniego londyńskiego budynku. To siedziba Anti-Slavery International. Działając bez przerwy od 1839 roku, Towarzystwo Antyniewolnicze jest najstarszą instytucją obrony praw człowieka na świecie. Obecnie w pokoju, w którym stoją pudła z przezroczami, uwijają się młodzi ludzie zaangażowani w walkę z niewolnictwem dzisiejszego świata – nowymi formami rasizmu, pracą dzieci, prostytucją nieletnich, bezprawiem wobec kobiet, dyskryminacją imigrantów.   

Wróćmy do zdjęcia. Co oznacza odcięcie dłoni na znak, że „nie zmarnowano naboju”? W czasie pacyfikacji kongijskich wiosek niektórzy europejscy oficerowie, wydając naboje żołnierzom, oczekiwali dowodu, że poprzednie użyto do zabicia czarnego, a nie zmarnowano, na przykład na polowania. Zwyczajowo była to prawa dłoń trupa. Gdy jednak nabój poszedł na dzikiego zwierza, odcinano dłoń żywym, choćby dzieciom. Kosze z setkami odciętych dłoni (jako dowody liczonych, strzeżonych i wędzonych dla konserwacji) stały się symbolem belgijskich okrucieństw w Kongu. Symbolem pamiętanym – nie tak dawno pomnikowi Leopolda II w Ostendzie odrąbano dłoń.  

Można powiedzieć, że Mola i Yoko mieli szczęście. Na misji otoczono ich opieką. Nakarmiono i odziano. Schludnie, biało ubrani, zostali ustawieni do fotografii. Zdjęcie, choć zrobione wśród roślinności, za którą majaczy drewniane zabudowanie, zachowuje wszystkie konwencje ówczesnej portretowej fotografii atelierowej. Także i tą, że dziewczyna stoi, a chłopak siedzi. Siedzi na krzesełku z giętego drewna marki Thonet.

To krzesło, słynna „czternastka”, zaprojektowane około 1860 roku i nieprzerwanie do dziś masowo produkowane, jest największym sukcesem meblarskim wszechczasów. Wszechobecne, nie tylko w wiedeńskich kawiarniach, których są symbolem. Na nich siedzieli w Smolnym komisarze ludowi, na nich podpisywano pokój w Compiegne, na „czternastce” Marlena Dietrich śpiewała w „Błękitnym aniele”, a Lisa Minelli w „Kabarecie”. Tu, na kongijskiej misji baptystów reprezentują cywilizację białego człowieka.

I właśnie thonetowskie krzesło każe myśleć o innym sensie tego zdjęcia. Misjonarze działali w najszlachetniejszych intencjach. Ich rola – nie tylko bohaterskich Harrisów – w ujawnianiu, piętnowaniu i zwalczaniu okrucieństw w Kongu, była decydująca. Zbierali makabryczne świadectwa, pisali płomienne petycje, apelowali do sumień, zdobywali sojuszników, organizowali kampanie, przemawiali do tłumów. W czasie wykładów i wieców – a były ich setki – właśnie zdjęcia okaleczonych dzieci wywoływały najsilniejsze poruszenie. Oskarżycielskie, zrobione w najlepszej wierze zdjęcie Moli i Yoko, ujawnia wszakże niepokonywalną barierę między skrzywdzonymi czarnymi a ich białymi opiekunami. Ubrani, upozowani, usadzeni, zostali wpasowani w całkowicie im obcą sytuację i konwencję. Obcą, jak białe szaty i sprzęt, na którym Mola przysiadł dziwnie bokiem. Tu widać, jak kolonialna dominacja ujawnia się także w miłosierdziu. Szlachetnym misjonarzom udawało się ratować ciała, ale nie dusze, dla których wraz z pojawieniem się białych nie było ratunku.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.