„Grabarz”, reż. Sándor Kardos

„Grabarz”, reż. Sándor Kardos

Jakub Majmurek

Krótka proza Rilkego stała się punktem wyjścia do eksperymentu. Na tyle radykalnego, że nasuwa się pytanie: na ile „Grabarz” w ogóle jest filmem kinowym?

Jeszcze 1 minuta czytania

„Grabarz” Sándora Kardosa jest adaptacją opowiadania Rainera Marii Rilkego. U Rilkego do włoskiego miasteczka San Rocco przybywa piękny, tajemniczy młodzieniec. Obejmuje posadę grabarza. Młodym mężczyzną interesuje się córka miejscowego notabla. Spędza z nim całe dnie na cmentarzu, rozmawiając o przemijaniu, kołowrocie zgonów i narodzin. W międzyczasie miasteczko nawiedza zaraza. Padają kolejni jego mieszkańcy, grabarz ma tyle pracy, że nie jest w stanie jej podołać. Umierający sami muszą ciągnąć wozy pełne zwłok na cmentarz; jeszcze żywi kopią groby już umarłym.

Łatwo na takiej podstawie zrobić potwornie pretensjonalny film. Nietrudno go sobie wyobrazić: kostiumy, afektowana gra aktorów, przeestetyzowane zdjęcia, Eros z Tanatosem, piękny młodzieniec przynoszący miastu zarazę itd. Kardos poszedł jednak zupełnie odmiennym tropem. Krótka proza Rilkego stała się dla niego punktem wyjścia do eksperymentu. Na tyle radykalnego, że nasuwa się pytanie: na ile „Grabarz” w ogóle jest filmem kinowym?

„Grabarz”, reż. Sándor Kardos.
Węgry 2011, w kinach od 27 kwietnia 2012 
Kardos nakręcił „Grabarza” specjalnym aparatem, wykorzystywanym podczas zawodów konnych do rejestrowania koni, które przecinają linię mety. Aparat przeznaczony do produkcji nieruchomych zdjęć obiektów w ruchu, daje zdeformowany, odkształcony obraz. Twarze i ciała postaci, kształty przedmiotów rozmywają się; wyglądają tak jakby rozbiły się o jakąś barierę ruchu,  zatrzymały tuż przed nią. Obraz traci w ten sposób swoją realistyczną funkcję, przestaje znaczyć, odnosić się do jakiejkolwiek zewnętrznej rzeczywistości. Ten pochód obrazów ilustruje odczytywane przez lektora opowiadanie Rilkego.

Kardos od dawna prowadzi w kinie tego typu eksperymenty; fascynuje go granica, za którą sfotografowane obrazy ożywają, zaczynają się poruszać. On sam w swoich projektach zatrzymuje się na ogół tuż przed nią, posługując się takimi narzędziami rejestracji obrazu, które nie są w stanie wytworzyć kinematograficznej iluzji, które – ze względu na swoje techniczne właściwości – odkształcają obraz, uniemożliwiają mu naśladowanie rzeczywistości.

Film złożony z nieruchomych obrazów nie jest w kinie niczym nowym, dość przypomnieć „La Jetée” Chrisa Markera. Węgierskiemu artyście przyświeca jednak trochę inny cel niż Markerowi. Podstawową stawką takich projektów jak „Grabarz” wydaje się być uwolnienie filmowego obrazu spod ciężaru narracji, opowiadania historii, reprezentacji świata przedstawionego. Skrajnie odrealniony, zdeformowany charakter obrazów w „Grabarzu” prowadzi do zupełnego rozdzielenia dwóch porządków – obrazów przesuwających się przed oczami widza i czytanej przez lektora narracji. Emancypuje to nie tylko obraz, który nie musi już dłużej opowiadać historii, ale także samą historię, narrację, obecne w filmie słowo. Jak mówił Kardos, zależało mu na tym, by pobudzana przez prozę Rilkego wyobraźnia widza nie była „temperowana” przez realistyczne obrazy filmowe. 

Oglądając „Grabarza” nie sposób oprzeć się skojarzeniom z eksperymentami z prehistorii kina. Przesuwający się przed oczami widza prostokąt z obrazami przywodzi na myśl dawne panoramy i fotoplastykony. Postaci zatrzymane w ruchu odsyłają do eksperymentów Muybridge'a. Te skojarzenia wzmacnia jeszcze fakt, że Kardos konsekwentnie sięga w swoich pracach po materiały literackie z okresu pierwszych dekad historii kina. Nie tylko po Rilkego, ale także po „Przemianę” Kafki i prozę japońskiego modernisty Ryūnosuke Akutagawy. Tak jakby chciał zacząć raz jeszcze: przepisać historię filmu na nowo, otworzyć ją na wrażliwość wizualną odmienną od tej, którą wyznaczyło kino narracyjne. 

Czy kino (jeśli to właściwe słowo) Kardosa nie należy do tych dzieł sztuki, o których ciekawiej się mówi, czyta i pisze, niż z nimi obcuje? Na pewno wymaga dużo cierpliwości i zaufania od widza. Trudności jakie stawia są niemałe, przyjemności i korzyści dla widza – dyskretne.

Droga Kardosa jest miejscami fascynująca, ale sprawdzać się może tylko jako bardzo idiosynkratyczny eksperyment, balansujący na granicy nieznośnej maniery. Mimo to dystrybutorowi należy się wielki szacunek za odwagę skonfrontowania dzieła z polską publicznością. Już sama obecność tak bardzo „nie-filmowego” filmu Kardosa w kinach, jest ciekawym eksperymentem.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.