„Iluzje” Wyrypajewa  w Krakowie
fot. Ryszard Kornecki / Stary Teatr w Krakowie

„Iluzje” Wyrypajewa
w Krakowie

Marta Bryś

„Iluzje” Wyrypajewa z pewnością dobrze się czyta. Autor tekstu postanowił jednak wyreżyserować go na scenie Starego Teatru. Niestety, bez powodzenia

Jeszcze 1 minuta czytania

Spektakl Wyrypajewa to opowieść o dwóch małżeństwach: Danny’ego (Juliusz Chrząstowski) z Sandrą (Anna Dymna) i Alberta (Krzysztof Globisz) z Margaret (Katarzyna Gniewkowska). Pozornie kochające się pary tkwią w niewygodnych dla siebie układach, rozdarte między poczuciem małżeńskiego obowiązku i pożądaniem. Historię zaczyna obraz śmierci Danny’ego i wyznania wdzięczności wobec żony, która nauczyła go miłości, szacunku do ludzi, pracy nad sobą i ich związkiem. Następnie każdy po kolei przedstawia wizję swojego związku z własnej perspektywy. Obraz sielankowych relacji partnerskich szybko się rozpada, gdy bohaterowie ujawniają widzowi skrywane pragnienia.

Iwan Wyrypajew „Iluzje”, reż. Iwan
Wyrypajew
. Stary Teatr w Krakowie, premiera
27 kwietnia 2012
Wyrypajew buduje napięcie w kolejnych odsłonach kłamstwa, które towarzyszyło życiu małżeństw. Sandra głęboko kocha Alberta, przyznaje mu się dopiero na łożu śmierci. On z kolei tkwi między lojalną miłością do Margaret a rozbudzonym młodzieńczym uczuciem do żony przyjaciela. Gdy ostatecznie uznaje, że to miłość do Margaret jest tą prawdziwą, biegnie do domu, by jej to oznajmić, ale znajduje ją powieszoną w sypialni. W liście wyjaśnia mu, że nie potrafiła poradzić sobie ze światem pełnym sprzeczności, w którym nie ma nic, co stałe. Aktorzy opowiadają historię, siedząc na krzesłach obok siebie, przodem do widzów. Ani razu nie zwracają się do siebie, nie wchodzą w żaden kontakt, jakby nie istnieli dla siebie nawzajem. Po jakimś czasie kurtyna za ich plecami podnosi się i odsłania ścianę elektronicznych sprzętów, święcących kolorowymi punkcikami. Kolejno podchodzą do mikrofonu na proscenium i kontynuują opowieści. Chrząstowski opowiada historię Danny’ego, który pewnego dnia na spacerze z Sandrą siedział przez godzinę na przydrożnym kamieniu w poczuciu, że właśnie „odnalazł swoje miejsce na ziemi”, a Globisz wspomina moment, w którym rozemocjonowany Albert znajduje w domu martwą żonę. Obaj w tym samym tonie.

Wyrypajew nie wyciąga żadnych konsekwencji z poetyckich różnic we własnym tekście. Aktorzy opowiadają o swoich postaciach niejako z boku. Każdy krótki monolog rozpoczynają od deklaracji „opowiem wam…”, przez co widz od początku do końca pozostaje na zewnątrz opowieści. Wyrypajew konsekwentnie odmawia sobie jakichkolwiek działań reżyserskich – aktorzy podają tekst jednostajnym tonem, bez żadnych emocji, ich ruch sceniczny sprowadza się do poruszania się na linii krzesło – mikrofon. Chwilami patetyczny tekst Wyrypajewa domaga się interwencji, radykalnego działania, które mogłoby z niego wydobyć coś więcej niż deklarację: „skoro jest Piękno, to znaczy, że jest też Miłość”. Autorzy spektaklu rozbili się o banał, towarzyszący każdej historii o miłości, jeśli nie szuka się w niej indywidualnego dramatu.

fot. Ryszard Kornecki / Stary Teatr w Krakowie

Spektakl rozpada się już na poziomie samego warsztatu: ilustracyjna melodia, która ma podkreślać nastrój; prosty podział na dwie rzeczywistości – opowieści małżeńskich oraz teatru (dyrygująca zmianami światła Suflerka, ubrani w garnitury techniczni, którzy wynoszą krzesła i wnoszą mikrofon); brak rytmu, który dynamizowałby przewidywalne historie. Wyrypajew stanął w rozkroku – jako autor broni spójności własnego tekstu, jako reżyser dąży z jednej strony do zachowania indywidualnych historii, z drugiej do uniwersalizacji opowieści o niespełnionej miłości. W pewnym momencie Anna Dymna mówi, że opowiadane na scenie historie świadczą o tym, że życie nie jest ciągłą narracją, ale zbiorem epizodów, elementów, które nigdy nie złożą się w całość. Wyrypajew, wbrew tekstowi, dąży jednak do ujednolicenia monologów, stworzenia spójnego obrazu ludzkich słabości.

Intrygujący temat, który rozsadza spektakl od środka, pojawił się chyba poza decyzją Wyrypajewa i aktorów. Na koszulce Suflerki widnieje wyraźny napis „FREE CHINA”, odnoszący się do trwającej w dniu przedstawienia wizyty premiera Chin Wena Jiabao w Krakowie. Uderza wyraźna sprzeczność między deklarowaną przez reżysera wiarą w dobro i miłość między ludźmi, a wyrazem sprzeciwu wobec łamania praw człowieka, zderzenie naiwnego, jak sie okazuje, przesłania z twardą rzeczywistością polityczną. Ten napis, który przecież nie jest elementem stałym przedstawienia, przypadkiem odsłonił jego ideologiczną słabość. 


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.