Jeszcze 2 minuty czytania

Grzegorz Wysocki

Z WYSOKA I NISKA:
Seks w wielkim Trójmieście

Grzegorz Wysocki

Grzegorz Wysocki

Bohaterami „Bawidamka”, debiutanckiej powieści Emilii Hinc, są mieszkańcy Trójmiasta, młodzi ludzie przed trzydziestką. Kończą studia, szukają i z trudem znajdują pracę, mało zarabiają. Jak to w Polsce. Imprezują, piją i palą, spotykają się ze znajomymi, uprawiają seks. Jak wszędzie, wiadomo. Nade wszystko pragną jednak kochać i być kochani. Spragnieni miłości jeszcze bardziej niż seksu. Miłości wielkiej i prawdziwej, a nie takiej, która kończy się chwilę po orgazmie (najczęściej jego, ale panie również nie mogą tutaj narzekać na brak przyjemności). One (porzucane, niekochane) płaczą w ramionach swoich przyjaciółek lub przyjaciela-geja, oni (niewierni, nierozumiani) komentują głupotę kobiet i porównują je do wagonów. Nie ma przecież wagonu, którego „nie da się odczepić”, prawda?

Domyślam się, że głównym zamiarem Hinc nie było napiętnowanie tytułowych „bawidamków”, owych bezdusznych oprawców, specjalistów w krzywdzeniu wrażliwych dam i niedojrzałych seksistów, którym chodzi tylko o pieprzenie (zresztą seksizm w powieści promują nie tylko mężczyźni – panie, szczególnie gdy przebywają w swoim zaufanym gronie, nie pozostają im dłużne), lecz naszkicowanie zbiorowego portretu współczesnych „młodych, wykształconych z wielkich miast”. Czym właściwie mielibyśmy tak bardzo różnić się od młodych i wykształconych z minionych dekad, tego do końca nie wiem, bo i, przyznajmy uczciwie, fundamentalnych różnic tutaj nie znajdziemy (również: studiowali, szukali pracy, za mało zarabiali, imprezowali, uprawiali seks i byli wiecznie spragnieni Miłości), ale zostawmy to, mamy ambitny zamysł i szansę na nową pokoleniową opowieść, więc nic, tylko się cieszyć. Jakby to wykrzyczał Grzegorz Skawiński w rytm swojego zdezelowanego Kombii: „Każde pokolenie ma własny czas i własną powieść”.

Dlaczego więc „Bawidamek” Hinc na pewno takim zbeletryzowanym pokoleniowym hymnem nie zostanie? Szybko okazuje się, że autorka nie mówi nam niczego szczególnie ważnego czy niebanalnego na temat młodych, wykształconych, seksualnie wyzwolonych Polaków. Zamiast tego otrzymujemy powieściowy odpowiednik „Lejdis” i „Seksu w wielkim mieście”, silnie inspirowany lekturą kolejnych numerów „Cosmo” i – nie śmiem zaprzeczać odautorskim deklaracjom – życiowym, a więc także seksualnym, doświadczeniem.

Stałe związki są coraz rzadsze, a seks bez miłości stał się normą. Faceci wykorzystują biedne kobiety, a biedne kobiety wciąż dają się im wykorzystywać. Dawidek, tytułowy bawidamek, zagubione duże dziecko, pierwszorzędny kretyn (nie wiedzieć dlaczego uważany za „elokwentnego” młodzieńca) i pożal-się-boże lowelas, którego magiczne sztuczki polegają na mówieniu kobietom, jakie to są niezwykłe („– Jesteś niezwykła, wspaniała, cudowna – szeptał Dawidek, a Ada po prostu w to wierzyła”). Nie wiem, może decydujący jest fakt, że Dawidek, dzięki zaliczaniu kolejnych panienek, „w kilka lat stał się specjalistą od seksu tradycyjnego, oralnego i analnego”. Pojąć nie potrafię, dlaczego rzekomo mądre, wykształcone i dojrzałe kobiety masowo się w Dawidku zakochują, a następnie bardzo cierpią, bardzo płaczą i bardzo obiecują sobie, że już nigdy więcej i w ogóle, jak wykrzykuje (jednocześnie wydmuchując nos) Zuzia: „Pierdolę wszystkich facetów! Nie potrzebuję ich wcale!”. Jak nietrudno odgadnąć, jest to kłamstwo większe nawet od fałszywych komplementów przygłupiego Dawidka.

Oczywiście, wszystkie te głębokie refleksje, psychologiczne obserwacje i seksualne figury składają się na pewną, dla części czytelników zapewne fundamentalną, prawdę o młodych Polakach. Dziewczyny mogą się na przykład z „Bawidamka” dowiedzieć, że czasami warto cierpieć z miłości i wikłać się w toksyczne relacje z niedojrzałymi samcami, o ile tylko podziela się życiowe priorytety Zuzy, uzasadniającej swój powrót do Dawidka słowami: „Bo chciało mi się pieprzyć”. Można też nauczyć się od Alicji, jakie to nasze życie jest dziwne i już na zawsze zapamiętać jej złotą myśl: „Raz składasz gacie jednemu [facetowi], za chwilę drugiemu i cholera wie, czy niedługo nie będziesz ich składać jeszcze następnemu”. Jak komentuje jej przyjaciółka: „racja, Alutka, zajebista racja”, a że takich „zajebistych racji” znajdziemy tutaj więcej, nie muszę chyba nikogo przekonywać.

Można wreszcie przeczytać „Bawidamka” jako moralitet, z którego wynika, że faceci są beznadziejni, a laski zakompleksione, rozchwiane emocjonalnie i, mówiąc delikatnie, niekoniecznie rozsądne. Wystarczy im byle komplement z ust byle kretyna, by rozłożyć przed nim nogi, a wychodząc, zostawić w jego sypialni swe gorące serce. W końcu „trzeba odnaleźć się jakoś w tym świecie pokrętnych relacji”. W tym miejscu szczególnie czule pozdrawiam Jagodę, jedną z bohaterek powieści, która pokochała Dawidka tak bardzo, że przez długi czas w pudełku po czekoladkach przechowywała swoje zakrwawione majtki, sentymentalną (czytaj: niewypraną) pamiątkę po ich pierwszej seksualnej nocy. To właśnie tej nocy Dawidek został, jak czytamy, „Indianą Jonesem jagodowej piczki”. Dalsze losy Jagody Leśnej są jeszcze zabawniejsze, gdyż po bolesnym rozstaniu z trójmiejskim playboyem wdaje się w jeszcze głupszy romans ze… starym i obleśnym Antonim, monarchistą i dentystą, który, nie zważając na wahania dziewczyny, „wdarł się z impetem w jej pochwę”.

I w tym momencie dochodzimy (nomen omen) do grzechu głównego „Bawidamka”, grzechu niewybaczalnego i śmiertelnego, a mianowicie językowej nieporadności tej powieści, której brakuje nie tyle (albo: nie tylko) głębi czy psychologicznie wiarygodnych postaci, co surowego i doświadczonego redaktora. Kuleją w książce opisy („Duży nos dodawał mu męskości i szlachetności. W głębokim brązie jego oczu musiało utopić się niejedno kobiece serce”) i dialogi (który dwudziestolatek, rozmawiając przy piwie o laskach, pyta swojego kumpla: „Wiążesz z nią jakieś nadzieje”, na które tamten zupełnie serio odpowiada: „Mam już swoje lata, trzeba się w końcu z kimś związać”?). Irytują liczne i pełne truizmów recytacje, zdania jak ze szkolnych wypracowań („Robiła to [składała ubrania] pośpiesznie i niedbale, nie było to jej ulubionym zajęciem”; „Nie była radykalną przeciwniczką usuwania płodu”), zdrobnienia nieustannie stosowane przez wszystkich bohaterów powieści (od „Dawidka” zaczynając, a na „pomidorku”, „papryczce”, „domku”, „perfumiku”, „dupce”, „szyjce” i „troszeczkę” kończąc), jak również używane przez autorkę archaizmy, sformułowania z podań do urzędu gminy rodem i inne zwroty zupełnie nieadekwatne do opowiadanej historii (bohaterka „podążyła do łazienki”, Dawidek zaprasza do siebie „niewiastę”, jest też „facjata” głównego bohatera itd.).

„Przy całej swojej rozwiązłości, zachowała wiele konserwatyzmu” – słowa, którymi autorka komentuje Zuzę, są jednocześnie trafnym komentarzem do stylistycznych wpadek i błędów samej Hinc. Bardzo mnie cieszy, że autorka nie jest pruderyjna, że jej dotychczasowe doświadczenie zawodowe (autorska audycja erotyczna w radiu czy debiutanckie opowiadanie pt. „Wędrujące Jądra”) zaprocentowało w licznych powieściowych „momentach”, że jej bohaterowie są wyzwoleni seksualnie (choć i tak wszyscy marzą o stałych związkach, romantycznej miłości i małżeństwie do grobowej deski) oraz że seks opisywany jest w „Bawidamku” często i gęsto, bezpośrednio i naturalistycznie („wyszukała palcem szew mosznowy i pomasowała go lekko”). Szkoda, że jednocześnie nie raz i nie dwa potykamy się tutaj o kalekie, niezamierzenie śmieszne, zniekształcone zdrobnieniami i nietrafionymi porównaniami zdania niweczące cały (domyślam się, że niemały) wysiłek autorki włożony w konstruowanie obszernych scen erotycznych. W efekcie, Dawidek, „założywszy prezerwatywę”, „wjeżdża z impetem w otwór Zuzanny” (lub inaczej: „wdziera się w jej pipkę”), po czym „miarowo zanurza się i wynurza z jej dziurki”. Zgroza. 


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.