Sieńczyk szuka Pacanowa
rys. Maciej Sieńczyk / dzięki uprzejmości wydawnictwa Lampa i Iskra Boża

Sieńczyk szuka Pacanowa

Kinga Dunin

Jeśli śmiejemy się w trakcie lektury nowego komiksu Sieńczyka, to dlatego, że odkrywamy w sobie Pacanów. Nasze nawyki, przyzwyczajenia i lokalną umysłową ociężałość

Jeszcze 2 minuty czytania

Komiks Macieja Sieńczyka „Przygody na bezludnej wyspie” wbrew pozorom i tytułowi nie jest robinsonadą. To pierwsze, lecz nie ostatnie, z „nie jest”, o jakich będzie tu mowa. Nawykiem naszego umysłu jest skupianie się na tym, co rzuca się w oczy. Tymczasem książka Sieńczyka działa podobnie do słynnego rysunku ilustrującego zasady psychologii Gestalt. Obrazek ten przedstawia albo kielich, albo dwie zwrócone do siebie twarze – w zależności od tego, na co zwracamy uwagę. Sieńczyk wbudowuje w swą graficzną powieść mechanizmy, które skłaniają nas do nieustannej zmiany punktu widzenia, skupienia się na tym, czego się spodziewaliśmy, a czego w końcu nie znajdujemy.

Zeszyt znaleziony pod drzwiami

Tak więc nie znajdziemy tu robinsonady, pełnej przygód i odkryć podróży w nieznane, mimo sygnalizowanych cech gatunkowych, choćby tej, że autor prezentuje się jako znalazca cudzego tekstu. Przedstawiająca nam „Przygody...” postać znajduje go w zeszycie, który ktoś podkłada pod drzwiami.

Maciej Sieńczyk „Przygody na bezludnej
wyspie”.
Lampa i Iskra Boża, Warszawa,
144 strony, w księgarniach od marca 2012
W klasycznych książkach tego gatunku ma to służyć podbiciu stawki autentyczności, wzmocnieniu wrażenia realizmu. Tym razem nic z tego, bowiem pukanie tajemniczego autora wdziera się w sen pierwszego czytelnika. Czy jednak na pewno go przerywa? Znowu napotykamy na znany chwyt, opowiadanie rozpoczęte od „obudziłem się”. Może jednak sen trwa nadal? I wszystko to jest oniryczną wizją?

Ależ nie. To wszystko tylko pozory, bo senne wizje oferują nam symbole, ściśle zintegrowane obrazy i znaczenia, tymczasem „Przygody...” nie są symboliczne. Ich żywioł to jednak narracja i język, a obrazy są ich ilustracją. W przypadku komiksu spieranie się o to, która warstwa, literacka czy wizualna, jest nadrzędna, najczęściej nie ma sensu, tym razem jednak opowiedzenie się po jednej ze stron zadecyduje o naszym odbiorze. Jeśli wybierzemy obraz, łatwo nabierzemy się na pozorny oniryzm. Przygaszone kolory, cienka kreska, schematyczne tło, nieco niezdarne, dziwnie usztywnione postacie istotnie dają poczucie odrealnienia. A mimo to więcej dzieje się w języku.

Gdzie jest Madzia Buczek?!

Powróćmy jednak do tajemniczego kajetu i jego zawartości, opisu przygód na bezludnej wyspie. Mamy tu podróż statkiem, katastrofę, nagłe znalezienie się na bezludnej wyspie, poznawanie jej,  ocalenie, powrót do domu. To nie robinsonada – bohater nie wędruje od przygody do przygody, tylko od opowieści do opowieści. Ale również nie powieść szkatułkowa, bowiem poszczególne opowieści nie łączą się ze sobą na poziomie fabularnym. Ich wspólnym mianownikiem jest język, nastrój i sens, a nie wymogi narracyjne.

Jeżeli podążymy tropem oniryzmu, może on nas doprowadzić do konstatacji, że mamy tu po prostu do czynienia z poetyką czystego absurdu i wyrafinowanego abstrakcyjnego poczucia humoru, a szukanie w tym sensu nie ma sensu. Czy rzeczywiście?

rys. Maciej Sieńczyk / dzięki uprzejmości
wydawnictwa Lampa i Iskra Boża
W gruncie rzeczy najbardziej absurdalne w historyjkach Sieńczyka są nasze oczekiwania, rozbudzone obietnicą niesamowitych przygód, a czasem delikatnymi aluzjami. Kiedy przy okazji przeglądania starego modlitewnika pojawia się opowieść o dziewczynce, która założyła rozgłośnię radiową, to czy nie pojawia się w nas nadzieja na jakaś cienką satyrę na Madzię Buczek i Radio Maryja? Nie dajmy się nabrać, bo dziewczynka wraz z koleżankami stworzy zupełnie inną audycję. „Tematy poruszane przez dzieci były bardzo różnorodne; sytuacja zwierząt na osiedlu, wywiady z osobami wykonującymi ciekawe zawody, prognozy pogody.” 

Historie opowiadane na bezludnej wyspie często okazują się banalne, choć zapowiadają się na niezwykłe, albo wydarzenia niezwykłe są opisane tak, jakby były całkiem zwyczajne. Autor drwi sobie z wszelkich stereotypowych sposobów budowania napięcia, tworzenia atmosfery sensacji, uwiarygodniania nieprawdopodobnych wydarzeń. Parodiuje styl sensacyjnych artykułów prasowych i programów telewizyjnych o tajemnicach historii. Jak w tabloidzie, który przy każdej osobie musi podać jej wiek, tak tutaj znajdujemy mnóstwo zupełnie zbędnych szczegółów.

Dziwaczny transporter napędzany salwami z pepesz pojawia się podczas forsowania brodu w Kalinówce 20 kilometrów od Witebska, potem wiezie radzieckiego oficera łącznikowego do sztabu generała Berlinga podczas walk pod Wiadźmą. Wśród tych detali niknie gdzieś dziwaczność konstrukcji pojazdu oraz temat nowelki.

Seks i przemoc? Za burtą

W języku stosowanym przez Sieńczyka rozróżnienie na niesamowite i banalne, zwyczajne i niezwykłe traci wszelki sens. Puenty kolejnych opowiastek są zaskakujące właśnie dlatego, że są zupełnie niezaskakujące. Dziewczynka, która miała poruszać samolotem za pomocą tajemniczych zdolności, nie jest w stanie niczego poruszyć i oddala się z rodzicami. Zabawiane przez rodziców chore dziecko uspokaja się.

Z kolei w opowieściach, które mogą uchodzić za niesamowite, dobrze oswojony element, powiedzmy domagający się zza grobu spokoju ducha, zamiast prosić o modlitwę, prosi o pochowanie w staniku, co rozładowuje całe konwencjonalne napięcie i czyni wydarzenie trywialnym.

rys. Maciej Sieńczyk / dzięki uprzejmości wydawnictwa Lampa i Iskra Boża

Na to wszystko nakłada się kolejny zabieg stylistyczny i kolejna znacząca nieobecność – w  komiksie nie znajdziemy seksu i przemocy. Kpiąc z medialnych dyskursów bazujących na poszukiwaniu i tworzeniu sensacji, autor jednocześnie rezygnuje z ich podstawowych ingrediencji. Nie ma tu też charakterystycznych dla pop-komiksu onomatopei, żadnych bum i brzdęk. Nie ma kolokwializmów, joł czy wow, a bohaterowie zachowują się względem siebie z niezwykłym taktem i delikatnością, przestrzegając niedzisiejszych zasad savoir-vivru. Do tego stopnia, że dobre maniery stają się manieryzmem.

rys. Maciej Sieńczyk / dzięki uprzejmości
wydawnictwa Lampa i Iskra Boża
Gdzieniegdzie pobrzmiewa też nutka dydaktyzmu, jak z dawnych powiastek dla dzieci: „warto jest sprzątać codziennie nawet tak z grubsza, bo gdy się całkiem zapuści mieszkanie, wówczas praca jest bardzo przykra, poza tym gospodarzowi jest wstyd, gdy ktoś przyjdzie w odwiedziny do brudnego domu”. Język narratora każe nam widzieć go jako staroświeckiego melancholika, opowiadającego o świecie, do którego nie całkiem pasuje.

W prozie i obrazach Sieńczyka wszelkie dawne konwencje załamują się, a współczesne, w ramach tej nostalgicznej stylizacji, pokazują swoje absurdalne oblicze. Historie te wytrącają czytelnika z nawyków myślowych, pokazują dalsze, nieoczekiwane konsekwencje naszych symbolicznych rutyn. W efekcie poza czytelniczą przyjemnością otrzymujemy inteligentną dekonstrukcję ukrytych założeń i mechanizmów naszych popularnych dyskursów.

Sieńczyk pokazuje nam nieprzystawalność języka do świata, zarówno eleganckiego języka tradycyjnego, jak i nowoczesnych strategii udziwniania i skandalizownia rzeczywistości.

Pacanów w tobie

Przygody na bezludnej wyspie przypominają nieco przygody Koziołka Matołka, od którego większość z nas zaczynała swoją komiksową edukację. Szczególnie dziś, gdy ten polski prekomiks, lektura wielu pokoleń, trochę pachnie naftaliną, a trochę nostalgią. Komuż chciałoby się analizować bajeczki dla dzieci (albo komiksy, także traktowane wciąż jako sztuka naiwna)? Spójrzmy jednak na tę dobrze znaną postać inaczej: Matołek obcy rasowo, a wręcz gatunkowo, pielgrzymuje po nieznanym świecie bezskutecznie poszukując Pacanowa. A przecież Pacanów istnieje tu, blisko, chociaż może nie taki, jaki sobie wymarzyliśmy, i kóz w nim nie kują.

rys. Maciej Sieńczyk / dzięki uprzejmości wydawnictwa Lampa i Iskra Boża

Jeżeli obrazkowe opowieści Sieńczyka mimo wszystko są o czymś, to właśnie o polskim Pacanowie. Pacanowie, którego na szczęście w nich nie ma, podobnie jak robinsonady, niesamowitości czy oniryzmu. My zaś, jeśli w trakcie tej lektury śmiejemy się, to dlatego, że odkrywamy Pacanów w sobie. Nasze nawyki, przyzwyczajenia i lokalną umysłową ociężałość. Któż jednak chciałby się do tego przyznać? Nikt. Wyspa pozostaje więc bezludna.