Jeszcze 1 minuta czytania

Jakub Socha

SAM NIE WIEM:
Nowe sposoby upowszechniania kultury

Jakub Socha

Jakub Socha

„Przyjrzyj się srebrnej monecie wybitej z okazji 150-lecia Muzeum Narodowego w Warszawie”. „Wymyśl tytulaturę dla swojego rodzica”. „Przyjrzyj się insygniom i płaszczowi koronacyjnemu Augusta III”. „Wymyśl jadłospis na ucztę, którą zorganizujesz z okazji własnych urodzin”. „Na ozdobnej karcie napisz starannie swoje ulubione potrawy i ułóż kolejność ich podawania”. „Zastanów się jakie kryteria stosowałeś”. Te i inne równie ciekawe zdania znalazły w druku edukacyjnym dla dzieci i młodzieży, który można zupełnie za darmo pobrać po wejściu na wystawę „Wywyższeni. Od faraona do Lady Gagi”, którą niedawno otwarto w Muzeum Narodowym (wcześniej jednak trzeba zapłacić 20 zł, płacić muszą nawet dziennikarze, w warszawskim muzeum nie honorują legitymacji prasowych, podobnie zresztą jak w oceanarium na Krecie). Broszurka liczy cztery strony, jest czarno-biała, wydano ją na lichym papierze. Oprócz zadań są w niej małe zdjęcia i obrazki, gdzieniegdzie poumieszczano też hasła w ramkach. Doceniam zamysł, ale nie sądzę, żeby przyniósł on oczekiwane rezultaty. Zjadłem zęby na rebusach i wykreślankach, a mimo to nie potrafiłem się tym razem zaangażować, młodszym, wychowanym na innego rodzaju grach interaktywnych, będzie jeszcze trudniej. Inna sprawa, że sama wystawa nie pomaga.

Naprawdę można było sobie darować ten druczek i wymyślić coś więcej niż garść porozkładanych po salach sucharów. Dlaczego tak mało Lady Gagi? Ile razy można oglądać te same slajdy z polskimi celebrytami, które wylewają się i tak z kolorowych gazet? Nie można było znaleźć innych atrybutów wyższości niż szwajcarski zegarek i zrobiony przez jubilera telefon komórkowy? Można było sobie darować ten cytat z Warhola; nad kontrapunktem, za który posłużyły oświęcimski pasiak i hitlerowski mundur, też można by popracować. Niby wszystko można, ale jakoś ciągle wychodzi tak samo.

Piana, celofan, lampki na choinkę, kampania w internecie, występ skeczowy – w Polsce jest coraz więcej oryginalnych sposobów na upowszechnianie kultury. Szkoda tylko, że to, co się udostępnia, w najlepszym razie spokojnie mogłoby nie istnieć, w najgorszym – wręcz nie powinno! Weźmy takiego Artura Wyrzykowskiego i jego „Wszystko”, pierwszy polski film, który powstał za pieniądze darczyńców (a także za pieniądze PISF-u). Wyrzykowski pracował nad projektem cztery lata, bardzo profesjonalnie: stworzył stronę internetową, udzielał się w mediach, negocjował. Na rzeczonej stronie można znaleźć ciekawe rzeczy, na przykład reportaż zdjęciowy, który dokumentuje zakończenie prac. Na obrazkach widzimy reżysera i odtwórcę roli głównej, poubieranych odpowiednio w podkoszulki: „zdolny reżyser” i „sławny aktor”, uśmiechniętych od ucha do ucha, wysyłających najwierniejszym fanom za pośrednictwem poczty płyty ze swoim filmem.

Nie trzeba jednak być fanem, żeby mieć płytkę. Wystarczy zapłacić 34 zł (plus przesyłka). Za taką cenę można wejść w posiadanie „Wszystko” i całej masy dodatków, jak pisze na swojej stronie Wyrzykowski: „5 godzin niezapomnianej rozrywki dla całej rodziny”. Wcześniej jednak radzę zobaczyć sam film, który całe szczęście jest dostępny za darmo w internecie. Z grubsza: film ten przypomina cep. Młody reżyser opowiada historię nieśmiałego chłopca, który zakochuje się w pięknej dziewczynie, która kocha innego (niegrzecznego). Pod względem formy trudno tu nawet mówić o kinie stylu zerowego, ten film jest tak przezroczysty, że prawie go nie ma. „Wszystko” całe szczęście dobrze się kończy, wszystko trwa piętnaście minut, te piętnaście minut Wyrzykowski zamienia w pięć godzin atrakcji. Jest interes? Jest.

Innym czarodziejem PR-u okazał się Łukasz Jedynasty, którego film „Twoja Stara. Baśń” wszedł w piątek do normalnej dystrybucji. Sam nie wiem czemu. Uroczysty pokaz filmu odbył się w knajpie na placu Grzybowskim, można więc było oglądać z piwem. Przed rozpoczęciem projekcji reżyser wyszedł na scenę i powiedział żart: „Ci, których nie ma, ręce do góry!”. Gdy żart się skończył, zszedł ze sceny. Po chwili pojawił się znowu, tym razem na ekranie. Już nie w roli konferansjera, tylko mazurskiego chłopa, niejakiego Gienko. W jakiejś mierze jednak pozostał sobą – nadal starał się żartować i nadal mu nie wychodziło. „Twoja Stara. Baśń” to nie jest nawet zły film; określając go tak, obrazilibyśmy złe filmy, w których zawsze jest coś dobrego. Niech sobie Jedynasty lata z kolegami po lesie, puszcza gazy i bawi się w polowanie na strzygi, niech może jednak tego nie pokazuje poza domem.

Powiecie, że nikt mnie nie zmuszał, żeby siedzieć. I owszem, po trzydziestu minutach wyszedłem z lokalu do znajdującego się tuż nad nim klubu bilardowego. Niestety, wszystkie stoły były zajęte.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).