Operowy „Hamlet” Thomasa  w Poznaniu

Operowy „Hamlet” Thomasa
w Poznaniu

Stefan Drajewski

Operowemu Hamletowi nie idzie o władzę, politykę, męską przyjaźń, rodzinę czy miłość. Jest obsesyjnie zafiksowany na śmierć

Jeszcze 1 minuta czytania

Teatry w Polsce na potęgę w tym sezonie grają „Hamleta”. Teatr Wielki w Poznaniu nie chcąc zostawać w tyle, zwłaszcza że celebruje „Rok Mężczyzn” – postanowił też sięgnąć po „Hamleta”, czyli po nieco zapomnianą operę Ambroise Thomasa.

Ambroise Thomas „Hamlet”.
Tadeusz Kozłowski (dyr.), Ignacio Garcia (reż),
Teatr Wielki w Poznaniu, premiera 26 maja 2012.
Wydawać by się mogło, że jest to dzieło idealnie wpisujące się w „Rok Mężczyzn”. Ale zdaje się, że Michał Znaniecki ograniczył się tylko do wymyślenia efektownego konceptu promocyjnego. Zabrakło albo czasu, albo serca, aby ów koncept przełożyć na prawdziwy dyskurs artystyczny.

Operowy Świr („Dzień Świra”, opera Hadriana Filipa Tabęckiego według scenariusza Marka Koterskiego, reż. Igor Gorzkowski, premiera 29 stycznia 2012) niczego nie powiedział o współczesnym mężczyźnie. Demetrio („Demetrio”, opera Johanna Simona Mayra, reż. Natalia Babińska, 10 marca 2012) nie wniósł nic nowego do tematu, bo opera raczej mówi o królowej Syrii i jej rozterkach wewnętrznych. Oniegin („Eugeniusz Oniegin”, opera Piotra Czajkowskiego, reż. Michał Znaniecki, 28 kwietnia 2012) natomiast, poza taplaniem się bohaterów w wodzie, nie uruchomił dyskusji o problemach nurtujących mężczyzn, chyba że całość sprowadzi się do żartu, iż miłość może stopić lodowatego faceta, a woda zaleje teatralne zapadnie. No, i Hamlet: „Być albo nie być”. Wyszło na „nie być”. Ze sceny, która nawet od strony plastycznej mi się podobała, wiało nudą.

Libreciści Jules Barbier i Michel Carré już 140 lat temu przepisali dramat Szekspira. Przykroili go na miarę francuskiej grand opera w zgodzie z gustem ówczesnej publiczności, która nie była zbyt wymagająca. Szkoda, że ich dzieła nie przepisali po raz drugi kierownik muzyczny – Tadeusz Kozłowski i reżyser Ignacio Garcia. Przedstawienie trwa ponad trzy godziny. Bohaterowie snują się po scenie, powtarzają dwa – trzy razy te same kwestie. Nikt by się nie obraził, gdyby te powtórzenia wyrzucić. Spektakl nabrałby tempa. Muzyce też by to nie zaszkodziło, bo stanowi ona zlepek różnych stylisty i technik. Pełen eklektyzm.

„Hamlet” w Teatrze Wielkim w Poznaniu / arch. TW

Ignacio Garcia, wspierany przez scenografa Tiziano Santi, umieścił akcję opery na cmentarzu. Centralne miejsce zajmuje grób ojca Hamleta nie do końca jeszcze zasypany. Nie ma pałacu, sali balowej… Ta jedność miejsca akcji jest interesująca, a memento mori wydaje się kluczem interpretacyjnym do przedstawienia. Operowemu Hamletowi nie idzie o władzę, politykę, męską przyjaźń, rodzinę czy miłość. Jest obsesyjnie zafiksowany na śmierć. Ona staje się sensem jego życia, motorem napędowym, i nic inne tak naprawdę nie jest ważne. A że przegapił miłość Ofelii, zorientuje się dopiero, kiedy zobaczy jej ciało na marach.
Ta konsekwencja scenograficzno-reżyserska co jakiś czas pęka, bo wszyscy kurczowo trzymają się muzyki, zamiast wyrzucić banalne kawałki, które nie przystają do treści lub przeżyć bohaterów, pominąć natrętne powtórzenia, bo burzą napięcia emocjonalne. Najbardziej odczuwał to chyba odtwórca roli tytułowej – Giuseppe Altomare, który chwilami nie wiedział, co ze sobą zrobić i zaczynał się pętać bez celu po scenie. Kiedy muzyka nabierała choć na moment blasku, odnosiłem wrażenie, że śpiewak natychmiast tworzy postać, której o coś chodzi. Gorzej było z Ofelią. Niedoświadczona śpiewaczka Joanna Moskowicz miała duże kłopoty, by zbudować napięcie w scenie obłędu. Na pewno nie sprzyjała jej muzyka, która co kilka taktów zmienia swój charakter. Moskowicz skoncentrowała się na akuratnym odśpiewaniu wszystkich nutek. Ale to jeszcze za mało, by uwierz yć w jej opętańczą miłość, w szaleństwo…

A jeśli o wykonawcach mowa, to współczesny teatr operowy zwraca uwagę na obsadę. Królowa (bardzo dobra Galina Kuklina) nie może wyglądać młodziej od syna. To samo dotyczy Króla (bezwyrazowy wokalnie i aktorsko Krzysztof Bączyk).

„Hamlet” w Teatrze Wielkim w Poznaniu / arch. TW

Bohaterami wieczoru w Gmachu Pod Pegazem byli chór i orkiestra. Dawno nie słyszałam tak dobrze brzmiącej orkiestry. Chór może się czuć nareszcie usatysfakcjonowany, dostał dzieło, w którym może sobie pośpiewać. Szkoda tylko, że nie został w pełni wykorzystany do działań scenicznych. Reżyser wyraźnie nie radził sobie ze scenami zbiorowymi. Jeszcze gorzej z tancerzami (zwłaszcza występ trupy aktorów przedstawiających „Zabójstwo Gonzagi”) poradziła sobie Iwona Pasińska. Efekt tak samo infantylny i kiczowaty, jak dziewczynka składająca czerwoną różę na marach ze zwłokami Ofelii.

Po czterech męskich operach nadal nie wiem, jaka jest nasza – mężczyzn – kondycja. Obawiam się, że w operze dość trudno byłoby znaleźć na to pytanie odpowiedź. Chociaż, w przeszłości widziałem już sporo inscenizacji oper, które jeśli nie odpowiadały na to pytanie, to przynajmniej podejmowały próbę.