Jeszcze 2 minuty czytania

Mirek Filiciak / Alek Tarkowski

KULTURA 2.0:
Zrozumieć konserwę: o otwartości inaczej (część 2, kultura)

Mirek Filiciak / Alek Tarkowski

Mirek Filiciak / Alek Tarkowski

W roku 2005 na polskim rynku wydawniczym pojawiła się książka Lawrence'a Lessiga „Wolna kultura”. Nie tylko świetny przykład analizy relacji między zmianami technologicznymi a sposobami korzystania z treści kultury, oraz wiążących się z tym napięć w obszarze prawa, ale też publikacja, która sama powstała w otwartym modelu. Tłumaczyli ją wolontariusze. Wydawnictwo, które ją opublikowało, zamieściło w sieci pdfa z książką – do bezpłatnego pobrania. Nie przeszkodziło to w szybkiej sprzedaży całego nakładu – co w wypadku książki popularnonaukowej i bez uwolnienia treści wcale nie byłoby oczywiste. Sielanka.

W roku 2012 podobne sytuacje wciąż należą do rzadkości. Spektakularne przykłady, takie jak udostępniona za darmo przez zespół Radiohead płyta „In Rainbows”, zazwyczaj długo czekają na następców. Często nadaremnie. Po nowe modele udostępniania, ale i tworzenia treści, sięga nie tylko niewielu prywatnych wydawców, producentów czy dystrybutorów i pracujących z nimi twórców. Niechętnie otwierają się również instytucje publiczne. A te działają przecież na nieco odmiennych regułach, ich misja – zdawałoby się – powinna tłumaczyć chęć zwiększenia dostępności i wykorzystania ich zasobów. Trudno oprzeć się wrażeniu, że choć użycie alternatywnych licencji prawnoautorskich – a szerzej: myślenie o treściach kultury w kategoriach nie tylko rynkowych, choć rynkowości nie wykluczających – przebiło się do mainstreamu i stało wręcz modnym elementem budowy wizerunku, to logika działania instytucji publicznych nie uległa większej zmianie. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: to skomplikowane.

Wystarczy zobaczyć, co dzieje się z inicjatywami spod znaku „Open GLAM”, będącymi poligonem, na którym ćwiczy się otwartość instytucji pamięci. Tytułowe GLAM-y to galerie, biblioteki, archiwa i muzea. Grupa instytucji, dla których wspólnym mianownikiem jest posiadanie zasobów dających się otworzyć w imię publicznej misji upowszechniania dostępu do kultury. W większości – co szczególnie dobrze pokazuje przykład archiwów i bibliotek – dysponujące ograniczonymi możliwościami zarabiania. Także dlatego interesuje się nimi ruch wolnej kultury, początkowo współpracujący głównie z indywidualnymi twórcami, a dziś coraz częściej zwracający się ku przekonaniu, że dużo silniejsze argumenty na rzecz otwartości dotyczą właśnie publicznych instytucji. Kłopot w tym, że zwolennicy otwartości (w tym my) posługują się takimi hasłami jak dobro wspólne, uczestnictwo, walka z wykluczeniem. Nasza tytułowa konserwa ma jednak słownik, z którym te pojęcia nie są kompatybilne – jest to słownik skodyfikowany w statutach i zewnętrznych kryteriach oceny. One też mają swoją racjonalność, bo przecież jeśli za kluczową rolę kultury uznamy stymulowanie obywatelskiego zaangażowania i tworzenie sytuacji więziotwórczych – czy, jak określa to choćby w bliskiej nam definicji Marek Krajewski „zagęszczanie relacji społecznych” – to trochę tylko przesadzając można uznać, że idealną imprezą kulturalną są plenerowe festyny. Bez zadęcia i dystansu.

Konflikt dwóch logik został dobrze zademonstrowany podczas australijskiej konferencji Glam Wiki w 2009 roku, której celem było spotkanie dwóch środowisk: instytucji kultury i Wikipedystów. Wzajemne rekomendacje można odczytać jak jeden wielki protokół rozbieżności między dwiema odmiennymi wizjami kultury. Wikipedyści prosili instytucje kultury o zredukowanie wszelkich możliwych barier – prawnych, technicznych i finansowych – blokujących dostęp do treści będących w posiadaniu instytucji. Postulowali analizę modeli biznesowych leżących u podstaw pobierania opłat za treści i przedefiniowania idei „wartości” – by uwzględniała nie tylko wartość ekonomiczną zasobu, ale też społeczną i kulturową. Instytucje z kolei prosiły Wikipedystów o większą troskę o prawa moralne do utworów, o zrozumienie, że kwestia udostępniania zasobów jest pełna niuansów, oraz o zademonstrowanie ekonomicznych zalet współpracy z Wikipedią i szerszego otwierania zasobów. Jednym słowem, Wikipedyści prosili o jak największą otwartość treści – wierząc, że resztą zajmie się „internet” – a instytucje kultury prosiły o szacunek dla tradycyjnego modelu opartego na selekcjonowaniu, filtrowaniu i kontrolowaniu dostępu do treści. 

Podobne zderzenie widoczne było podczas spotkania o zasobach instytucji kultury jako domenie publicznej, które zorganizowaliśmy w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w ramach cyklu „Zhakować kulturę”. Łukasz Ronduda prezentował flagowy projekt MSN – kolekcję „Filmoteka”. To pieczołowicie zebrana przez lata i opublikowana online kolekcja prac polskich artystów z pola sztuk wizualnych, będąca niemal kompletnym przeglądem ich dorobku w XX wieku i na początku XXI wieku. Dla MSN – zgodnie z logiką GLAM – kluczowe wyzwania wiążą się z utratą w przestrzeni Sieci tradycyjnej kontroli kuratorskiej nad dziełami, ich wykorzystaniem i kontekstem prezentacji oraz koniecznością przekonania twórców, dla których przecież prace to także zasób ekonomiczny, który wobec pełnej dostępności może się dewaluować. Z tej perspektywy „Filmoteka” to przedsięwzięcie niezwykle progresywne. Ale dla obecnych na spotkaniu zwolenników otwartości – myślących w kategoriach „Wiki” – wyzwaniem jest zbyt mała otwartość zasobu, którego nie można swobodnie wykorzystywać. Każda ze stron ma swoje argumenty.

Warto też pochylić się nad sygnalizowanym już czynnikiem ekonomicznym. Wiele z instytucji uzupełnia swoje budżety sprzedażą fotografii, kserokopii lub skanów zbiorów, po stawkach dużo wyższych niż koszty techniczne. Otwartościowcy zżymają się – szczególnie w przypadku zasobów będących w domenie publicznej, dla których instytucje te są wyłącznie powiernikami działającymi w imieniu nas wszystkich. Jasne – większa przejrzystość pozwoliłaby stworzyć normę oddzielającą niezbędne zyski od zysku nadmiernego, sprzecznego z misją publiczną. Furtką dla otwartości byłoby też wypracowanie i udowodnienie skuteczności alternatywnych modeli biznesowych, w których inaczej skonstruowany przepływ środków zapewniałby podobne wpływy, jednocześnie umożliwiając otwartość zasobów publicznych. Ale biorąc pod uwagę kruchą sytuację finansową wielu instytucji, trzeba też zrozumieć: muszą poszukiwać dodatkowych wpływów.

Jak pogodzić sprzeczności, targające obszarem kultury i blokujące jego większą otwartość? Jak sprawić, by instytucje nie przespały swej szansy i nie znikły zupełnie z horyzontu coraz większej grupy osób, których oczekiwania wobec sposobu dostępu do treści – także tych przez wielkie „T” – kształtuje internet? Bo przecież środowiskiem działania instytucji kultury są komunikujący się intensywnie poza ich murami obywatele: klienci tych instytucji, którzy zyskali dzięki Sieci znaczną autonomię. Podstawą zmiany instytucji kultury powinno być odejście od podziału „my / oni” – narzucającego się w czasach, gdy instytucje funkcjonowały w warunkach gwarantującego przewagę monopolu na dobra kultury.

Oczywiście można odpowiedzieć: uczcie się od małych przedsięwzięć, realizowanych przez ludzi z pasją. Pierwszy z brzegu przykład? W ramach projektu Open Goldberg Variations, o budżecie 23 tysięcy dolarów zebranych w ramach akcji crowdfundingowej na portalu Kickstarter, pianistka Kimiko Ishizaka nagrała i wypuściła wolno w Sieci tytułowe nagranie Bacha. Kolejne nagrania szykuje bliźniaczy projekt Musopen. Mikro-instytucje kultury w działaniu! Ale można też postawić kolejne pytanie: dlaczego projekty, które stanowią wzór otwartości w obszarze kultury, przywołujemy wciąż jako niemal anegdotyczne przykłady? Dlaczego, co w wypadku instytucji publicznych byłoby bardziej logiczne, takimi projektami-ciekawostkami nie są projekty z założenia zamknięte? 

To nie przypadek, że ostatnia książka Lessiga nie jest o kulturze, lecz o polityce, a dokładniej: o „odzyskiwaniu republiki” dla obywateli. I nie chodzi o populistyczne bicie w bęben, a o banalny fakt. Instytucje kultury nie działają w próżni. Wiemy, że szefowe i szefowie instytucji kultury muszą podejmować decyzje racjonalne z perspektywy, w której są osadzone. Ale jeśli dla wszystkich podmiotów wciąż kluczowymi wyznacznikami sukcesu będzie tylko „efektywność ekonomiczna” i – tu już pewnie nie będziecie tak entuzjastycznie kiwać głowami – „wartość artystyczna”, to otwartość pozostanie pustym sloganem.  Obszarem działań entuzjastów, ale na pewno nie pożądanym standardem. 

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).