RZEMIEŚLNICY KULTURY:  Opowieści
fot. Krzysiek Krzysztofiak / krzysiekrzysztofiak.com

RZEMIEŚLNICY KULTURY:
Opowieści

Rozmowa z P. Kamionką, A. Ferencym, Ł. Falińskim

Co się dzieje za kulisami „Opowieści Afrykańskich według Szekspira” Krzysztofa Warlikowskiego? Korzystając z nieobecności reżysera, podpatrzyliśmy i wypytaliśmy współtwórców spektaklu

Jeszcze 5 minut czytania

OPOWIEŚĆ 1. Monika Kaleta. Charakteryzatorka

1.

Przy pierwszym spektaklu wszystko było wymyślone i był potrzebny tylko wykonawca. Ale w następnych spektaklach (czyli „Koniec” i „Opowieści Afrykańskie”, „Życie Seksualne Dzikich” i ten ostatni spektakl taneczny z Magdą Popławską i Claudem) było już tak, że należało do mnie też wymyślanie czegoś. Jak przyszłam do tego teatru, byłam bardzo zestresowana, przerażona. Bałam się Krzysztofa, wydawało mi się, że jest pół bogiem, że nigdy w życiu nie odważę mu się zadać żadnego pytania. Ale oczywiście to mija. Teraz nie boję się zapytać, powiedzieć, że wolałabym coś inaczej.

On jest też bardzo czuły na punkcie charakteryzacji. Chyba to jest takie przyjemne w tym teatrze. Bo jemu nie jest wszystko jedno. Wręcz odwrotnie. To, jak aktor wygląda, jest dla niego szalenie ważne. Po pół roku potrafi sobie coś przypomnieć: „czy ona tutaj nie miała mieć pomarańczowej pomadki, a nie czerwoną?”. Wszystko zauważa. Komuś się wydaje, że on tego nie widzi, a on widzi wszystko. Każdy najmniejszy szczegół; nie można go oszukać, czegoś nie dorobić... Nie przejdzie. Zawsze trzeba na sto dwadzieścia procent.

Monika Kaleta, fot. Krzysiek Krzysztofiak / krzysiekrzysztofiak.com

Powiedziano mi na samym początku, już po premierze: „Ty sobie nie myśl, że to się już skończyło. Zobaczysz, to się jeszcze z piętnaście razy zmieni”. I rzeczywiście. Nawet po premierze Krzysztof potrafi przyjść i powiedzieć, że chce coś zupełnie na odwrót, albo zupełnie inaczej (najlepiej oczywiście, żeby to zrobić w pięć minut i z tego, co jest pod ręką). Czasami wymaga to dużej elastyczności.

Dziś jest próba nietypowa, bo jego nie ma, a tydzień temu graliśmy w Petersburgu, więc nikt nie ma potrzeby, żeby znowu wszystko powtarzać. A Krzysiek tak lubi charakteryzację, że chciałby, żeby na próbie też wszyscy byli ucharakteryzowani. Żeby wszystko było od początku do końca.

2.

Dla mnie zawsze spektakl zaczyna się od tego, że on przychodzi do charakteryzatorni. Tu jest takie epicentrum. Tutaj się wszyscy spotykają. Tu się przynosi wino, żeby opić urodziny dziecka, urodziny swoje własne, sukces, jakąś nagrodę. Krzysztof też przychodzi przed spektaklem, rozmawia z aktorami, więc ja jakoś siłą rzeczy w tym uczestniczę.

Przychodzą wszyscy... Staszka Celińska z psem... Wcześniej też czasami przychodziłam ze swoim psem, jak graliśmy „(A)pollonię”. Renatte też – jeszcze wtedy jej pies żył. Czasem przychodzę z dzieckiem, jak nie mam co z nim zrobić. Ostatnio było z nami na wyjeździe w Grecji. To się wszystko odbywa w trybie dosyć... rodzinnym.

Stanisława Celińska, fot. Krzysiek Krzysztofiak / krzysiekrzysztofiak.com

Aktorzy często wyjeżdżają ze swoimi partnerami, albo z dziećmi. Bo bardzo dużo podróżujemy. Ten teatr jest rzeczywiście ciągle w drodze. To jest to, co mnie przyciąga do tego teatru – przez to, że na co dzień pracuję w filmie – że wszystko się odbywa na zasadzie przygody. Tych spektakli w miesiącu jest kilka i w ten sposób udaje mi się połączyć teatr i film.

To jest naprawdę przyjemne, kiedy jeździ się po świecie i spektakle oklaskiwane są przez tłumy niepolskich widzów.

3.

Zmian w trakcie spektaklu jest bardzo dużo, bo każdą postać trzeba zrobić, a jeszcze najlepiej przerobić ją kilka razy w trakcie przedstawienia. Spektakle są, jak wiadomo, długie, najkrótszy trwa cztery i pół godziny... Moje koleżanki z innych teatrów malują aktorów przed spektaklem, to trwa wszystko z półtorej godziny, i potem idą sobie do domu. Tutaj do pracy przychodzę na siedem, osiem godzin.

Adam Ferency, fot. Krzysiek Krzysztofiak / krzysiekrzysztofiak.com

Wyzwaniem było malowanie Murzyna, Adama Ferencego. Miałyśmy to robić dopiero po przerwie – kiedy wchodzi Otello... Potem został dodany ślub Otella i Desdemony na końcu pierwszego aktu i okazało się, że trzeba to zrobić w trakcie jednego monologu, najlepiej gdzieś za sceną. Byłyśmy zestresowane, że nie zdążymy. Mogę zdradzić, że jak Otello wychodzi do ślubu, to pod czapką jest biały! Bo to pod czapką domalowujemy mu już po przerwie. Na początku było tak, że jedna malowała dłonie, druga głowę. Ale teraz, po tych wszystkich spektaklach, robię to już sama. Czasem, jak jedziemy gdzieś na dwa spektakle, nie mam siły wprowadzać kolejnej obcojęzycznej osoby z zewnętrz w cały ten proces. I dla własnego spokoju wolę to zrobić sama. Nie mogę wytrzymać, że mi ktoś zepsuje moją pracę (śmiech).

W Berlinie charakteryzatorki mówiły, że taki wspaniały ten kolor. Bardzo długo takiego koloru szukaliśmy. To się tak wydaje, że po prostu czarny... a to też trzeba trafić. Nie, że pasta do butów, czy węgiel. Jedna, która adoptowała dziecko z Etiopii, powiedziała mi: „moja córeczka ma dokładnie taki kolor skóry” – ona właśnie Adamowi malowała ręce. To było bardzo miłe.

Piotr Polak, fot. Krzysiek Krzysztofiak / krzysiekrzysztofiak.com

4.

Ze wszystkich spektakli, które robiłam, mam dwa ulubione. Jeden to „Koniec” – ja i Asia Chudyk (druga charakteryzatorka) miałyśmy poczucie, że dano nam w nim dużo wolności. Postacie były wprawdzie zarysowane, ale wszystkie pomysły były... dosyć nasze. I ja się czułam tam pod tym względem spełniona.

Chociaż oczywiście to Warlikowski jest tutaj najważniejszy i... on ma ten ostatni głos. Ale dla niego się chce. Niekoniecznie to się musi skończyć tym, że przyjdzie i pogłaszcze po głowie. Że powie „dzisiaj było ślicznie”. Bo to się raczej nie zdarza w moim przypadku. Ale chodzi o to, czy on jest z tego zadowolony. A to jednak się daje odczuć.

OPOWIEŚĆ 2. Paweł Kamionka. Kierownik techniczny

Paweł Kamionka, fot. Krzysiek Krzysztofiak / krzysiekrzysztofiak.com

JOANNA HALSZKA SOKOŁOWSKA: Czym się pan zajmuje?
PAWEŁ KAMIONKA: Teoretycznie jestem dyrektorem do spraw administracyjnych i technicznych. Praktycznie, ponieważ mamy bardzo małą ekipę, jest tak, że zajmuję się rzeczami, które powinien wykonywać ktoś inny. Muszę więc mieć przynajmniej minimalną wiedzę na każdy temat.

Czyli jaka wiedza jest potrzebna?
To w dużej mierze musi być oparte na doświadczeniu. Ważne są oczekiwania twórcy. Coś się zawsze może wydarzyć, to są rzeczy nieprzewidywalne... Dużo podróżujemy. Często te wyjazdy są trudniejsze. Bo jeżeli się robi jakąś rzecz w tej samej przestrzeni cały czas, to można pewne rzeczy przewidzieć, a tutaj jest wiele miejsc, wiele możliwości, więc za każdym razem jest to wyzwanie. Poza tym trzeba przygotować nie tylko samą scenę, ale i widownię. Planujemy, ile będzie miejsc siedzących, jakie progi widowni... No to jest niby rutyna, ale w każdym miejscu wymaga nowej adaptacji. Dostosowania na przykład do wielkości teatru... Trzeba czasem rozwiązać pewną łamigłówkę. Często chodzi o milimetry.

fot. Krzysiek Krzysztofiak / krzysiekrzysztofiak.com

Rozumiem, że ta praca bardzo zależy od projektu scenograficznego?
Nasze spektakle to głównie spektakle Krzysztofa Warlikowskiego. Wszystko, co robimy poza tym, to mniejsze projekty. Zaczyna się od projektu scenograficznego i reżyserskiego. Różne osoby na różne sposoby w tej realizacji uczestniczą. Scenografią do spektakli Warlikowskiego zajmuje się Małgorzata Szczęśniak. Specjalistą od spraw budowy scenografii jest Marcin Chlanda. To on nadzoruje wykonanie scenografii. Uzgadnia to z firmą, która scenografię wykonuje. To ważny etap pracy, który zajmuje bardzo dużo czasu, bo firma może być spoza Warszawy. Wiadomo, że scenograf w pewne rzeczy już nie wnika. Ja natomiast muszę pospinać wszystkie aspekty do kupy. Spektakl to nie tylko scenografia. To światła, wideo, dźwięk, rekwizyty, obsługa sceny i tak dalej. To wszystko trzeba skoordynować, transport do tego dochodzi oczywiście... Elementy scenografii trzeba przywieźć, potem je rozładować, postawić... Te spektakle wymagają dość dużego zaangażowania wszystkich. Ludzie, którzy tu pracują, są bardzo zaangażowani, a moim zadaniem jest wchodzenie tylko tam, gdzie są jakieś braki.

fot. Krzysiek Krzysztofiak / krzysiekrzysztofiak.com

Krzysztof Warlikowski ufa Panu?
Dla Krzysztofa każdy spektakl jest ważny. Często reżyserzy doprowadzają spektakl do premiery, później go zostawiają. On, jeżeli może, to jest praktycznie na każdym spektaklu, na każdej próbie. Dziś akurat wyjątkowo musiał zostać w Madrycie, ale zawsze jest i dba o różne szczegóły, które w innych teatrach często są pomijane. Na przykład światła. Często są pozostawiane same sobie. I to widać. Albo komuś się nie chce reflektora ściągnąć. A wisi i zostawia cień. Tak być nie powinno. No nam się takie rzeczy raczej nie zdarzają. Chyba że przez przypadek, albo, jak coś się popsuje w trakcie spektaklu... Jest jeszcze asystentka Krzysztofa, Kasia Łuszczyk, która jest niejako jego drugim okiem.  Także to nie tylko moja zasługa, ale tego, że takie są wymagania. Staram się.

Co pan lubi w tej pracy?
Trudno mi powiedzieć, co lubię, bo to jest praca w zasadzie na dwa etaty. Czasami nie mam czasu, żeby... Hmm...

Może pan jej nie lubi?
Nie, to jest chyba inaczej – ona jest interesująca, tylko często jest tak, że żeby móc coś polubić, to trzeba mieć też chwilę na refleksję. Żeby się rozkoszować tymi rzeczami. A tu często tego czasu nie ma. Zwłaszcza, że zazwyczaj zajmuję się takimi rzeczami czysto technicznymi, biurowymi, administracyjnymi. Tego jest dużo i to trochę takie skakanie z tematu na temat. Na pewno interesujące jest to, że nie ma rutyny. Znaczy ta rutyna jest, ale nie jest to taka do końca rutyna.

SPACER WOKÓŁ SCENY. Paweł Kamionka

fot. Krzysiek Krzysztofiak / krzysiekrzysztofiak.com

PK: Próba się zacznie o 16.00... Światła są teraz sprawdzane. Jeśli chodzi o mechanikę, to tu jest ruchoma ściana, która jeździ w jedną i w drugą stronę, są firanki, które się suwają.
JHS: Super. A kto skombinował psa?
PK: Pies był kupiony w Belgii przy okazji innej produkcji.
JHS: Belgijski pies?
PK: Belgijski pies.

JHS: A do czego był pies wcześniej?
PK: Był w spektaklu „Koniec” i tutaj... Był kupiony do „Końca”, a później się tak... można powiedzieć...
JHS: Zadomowił?
PK: Zadomowił tutaj, w tym spektaklu...
JHS: A bo on jest wypchany?!
PK: Bo on jest wypchany. (przerywa)
JHS: A jak jest z żywymi zwierzętami?
PK: Próbowaliśmy w „(A)pollonii” kozę zaadoptować, ale się to nie sprawdziło. Więc raczej nie.

                                                                            ***

PK: Spróbujmy może tędy.
JHS:
(Ciemność...) Rety, co tu się dzieje... Tu jest coś? Łóżko... Skąd to łóżko?
PK: To już jest sprawa produkcji. Tym my się raczej nie zajmujemy. Rekwizyty są często skomplikowane. To znaczy, są skomplikowane, bo muszą się czasem poruszać. Są często przetaczane. Mają koła.
To na przykład było ciekawe w Modenie, we Włoszech. Jak to często się we Włoszech (i w teatrach brytyjskich) zdarza, jest tam nachylenie sceny. Problem był taki, że mamy większość rekwizytów na kółkach. Zazwyczaj te nachylenia nie są na tyle duże, żeby sprawiały problem, a kółka mają hamulce. Ale na przykład bilard był problemem, bo trudno grać na pochyłym. No i musieliśmy zrobić specjalne nogi.

                                                                             ***

PK: W Awinionie graliśmy w plenerze na dziedzińcu Pałacu Papieskiego, tam są często bardzo silne wiatry. No i konstrukcja musi być odpowiednio wzmacniana, w ten sposób, żeby nie zwiało. W „(A)pollonii” mamy ruchome domki, jedna łazienka jeździ po linii prostej przód-tył, a domek jeździ po części okręgu. W trakcie tego silnego wiatru mieliśmy problem z utrzymaniem tej łazienki w miejscu. No i jeden z maszynistów, który obsługuje spektakl, chodził z taką dużą przeciwwagą i dostawiał ją tak, żeby to nie odjeżdżało.

                                                                              ***

JHS: Słyszałam, że sobie Adam Ferency palec przyciął?
PK: Tak. No czasem sie zdarza. Bo ma też duży nóż.
(cisza)
Jak w życiu. Różne rzeczy się niestety mogą wydarzyć.
(cisza)
Póki co nie mieliśmy żadnej poważniejszej awarii...
(cisza)
JHS: Ładny parkiet.
PK: Trochę już zniszczony.

                                                                          ***

JHS: To ja się z panem skontaktuje, wyślę do autoryzacji.
PK: No nie powiem, żeby to było jakieś interesujące. Bo u nas tego rzemiosła mało. Tylko etap realizacji, bo wszystkie przygotowania to w zasadzie na zewnątrz. Nie mamy takich możliwości, żeby samemu zrobić... Często w teatrach jest warsztat i ludzie, którzy wykonują, na przykład w Rozmaitościach tak było. Tam panowie (dwóch ślusarzy, dwóch stolarzy) są w stanie różne rzeczy wykonać.
JHS: A teraz ma Pan projekty w miejscach mniej teatralnych?
PK: I tak i nie... To zależy, jak się potraktuje całość... Można powiedzieć, że teatr to nie tyko scena. 

fot. Krzysiek Krzysztofiak / krzysiekrzysztofiak.com


SPACER WOKÓŁ WIDOWNI. Adam Ferency. Aktor

AF: (w stronę kulis) Jest nóż? No nie opowiadaj, stępiłeś mi. To nie rób tego, bo miałem wrażenie, że jest stępiony... Już zostaw go tak jak jest. Ale mięsa nie chcę. Nie będę sie pieprzyć z tym mięsem.
JHS: Wyczułam, że oni są tutaj wyjątkowo zgrani.
AF: Tak, tak. To są miłosne stosunki.
JHS: Tak. Padło słowo „kocham”.
AF: Jakby był dzisiaj, to byś zobaczyła to dowodnie.

                                                                                ***

JHS: Pytałam o psa.
AF: I?
JHS: Bo, szczerze mówiąc, nie wiedziałam, że to wypchany pies...
AF: Myślałaś, że taki... sobie leży?
JHS: Że leży taki i żyje... Pytałam i się okazało, że trzeba mieć dowód na to, że pies nie został zabity na potrzeby spektaklu...
AF: Tak? Nie wiedziałem... I muszą wykazać, że w jakichś innych celach został zabity?
JHS: Tym się zajmują też, tak... W celach nikomu nie znanych. Może też z miłości.

fot. Krzysiek Krzysztofiak / krzysiekrzysztofiak.com

                                                                            ***

AF: Raz z tym przedstawieniem mieliśmy tak, że się w połowie przerwało.
JHS: A co się stało?
AF: Padł komputer. Działał, działał, przestał działać. Potem znowu zaczął, pojechaliśmy kawałek... po czym siadł definitywnie i nie było przedstawienia.
JHS: Szatan. Pytałam też o sytuacje zagrożenia życia.

                                                                           ***

AF: Asia, to jest Jacek Poniedziałek.
JP:  A, dzień dobry, to wy jesteście, dzień dobry. Ojej, to ja tak szumię?
AF: Okropnie szumisz i zawsze szumiałeś. A z wiekiem coraz bardziej szumisz.
JP: Szeleszczę... Sypię się po prostu.
AF: Tak, sypiesz się.
JP: I zacieram. Jak stary traktor... Strasznie ci tu sterczy, niefotogienicznie to wygląda.
AF: Przeeestań. Kasia!? Może byśmy zaczęli?
(cisza) Mój głos jest głosem wołającego na puszczy...
(poprawia mikroport) Łukasz? Ja mogę mieć tak tylko?
Ł: Taak!
AF: Dobra.

OPOWIEŚĆ 3. Łukasz Faliński. Realizator dźwięku

Łukasz Faliński, fot. Krzysiek Krzysztofiak / krzysiekrzysztofiak.com

JOANNA HALSZKA SOKOŁOWSKA: Czym się tu zajmujesz?
ŁUKASZ FALIŃSKI: Przygotowaniem całego systemu nagłośnieniowego, zawieszeniem sprzętu, zestrojeniem. To jest styczność z różnymi urządzeniami, różnymi ludźmi. Trzeba mieć wiedzę. Trzeba mieć pewne umiejętności. Bardzo dużo wyjeżdżamy i nie zawsze pracuję na swoich urządzeniach. Sprzęt jest bardzo różny, więc muszę wiedzieć, co mam z tym zrobić, żeby był taki efekt, jak wszyscy sobie życzą. Czasem Krzysztof odwraca się do mnie i mówi „Łukasz, no zrób coś z tym”. Ja mówię: „Krzysztof, no postaram sie...”. No i jakoś dzieje się tak, że Krzysztof jest zadowolony, aktorzy są zadowoleni, ja jestem zadowolony.

Szukam też rozwiązań, żeby muzyka brzmiała lepiej, żeby aktor był lepiej słyszalny. Czasem coś ściszę, czasami ta muzyka będzie z innego miejsca grała. Na tej zasadzie. Żeby to nie było monotonne.

Czyli to wychodzi od Ciebie?
To wychodzi od kompozytora i też ode mnie. Krzysztof też czasem coś zaproponuje, czasem sam coś wymyślam. Paweł Mykietyn to potwierdza, lub nie. To trudne, bo trzeba mieć słuch... trzeba mieć wrażliwość muzyczną. Kiedyś grałem na fortepianie, więc myślę, że coś takiego mi zostało. I to wykorzystuję tutaj.

Kończyłeś realizację dźwięku?
Tak, skończyłem realizację dźwięku w Warszawie. A wcześniej fortepian, drugi stopień. Teraz tylko gram dla siebie. Jeżeli coś komponuję, to też tylko i wyłącznie dla siebie. Chociaż kiedyś udało mi się skomponować jakiś utwór, przez przypadek tutaj kiedyś go słuchałem. I Warlikowski powiedział „wow, czyje to jest? Jakie ładne”. Powiedziałem, że to ja sobie zrobiłem.

W „(A)polonii” jest cały band na żywo. To mocne granie. Reżyser czasami chce głośniej zagrać, ale też w niektórych krajach są pewne limity. Dla bezpieczeństwa widowni. I wszystkich nas. Na przykład we Francji wszyscy mi mówią, jak przyjeżdżamy: „Łukasz, pamiętaj, nie graj więcej niż 90 decybeli”. A 90 decybeli to jest takie skrzyżowanie troszkę głośniejsze, więc... musimy na to uważać. Ale tutaj właściwie nie ma limitów. Jeżeli reżyser chce, żeby było głośniej, to jest głośniej. Czasami kompozytor chce, żeby było ciszej i jest dyskusja. Ja wtedy rozkładam ręce i czekam na ich decyzję.

Kiedyś słyszałem taki miły komplement, że ja też jestem artystą, bo prowadzę tę muzykę. To moje palce, ja stoję przy tym mikserze, więc jest coś w tym. Jest odpowiedzialność i za samo brzmienie, i za to, czy ludzie nie ogłuchną.

fot. Krzysiek Krzysztofiak / krzysiekrzysztofiak.com

Lubisz to?
Tak. Jak uda się spektakl, jak wszystko pójdzie tak, jak zamierzyłem.
Często zajmuje się też projekcjami wideo. Nas, techników, jest niewielu, musimy sobie jakoś pomagać. Dogadujemy się. Myślę, że jest dobrze, myślę, że jest tak, jak powinno być. Czasem kosztem snu, kosztem wyrzeczeń, ale kochamy tę robotę...

Graliśmy swego czasu na dziedzińcu pałacu papieskiego w Awinionie, tam była widownia... około dwóch tysięcy osób. Przeżycie.

Pracowałem z... Garbaczewskim, Wojcieszkiem, Jarzyną, Lupą, Urbańskim, Klatą. I zawsze z Krzysztofem Warlikowskim. Jak Krzysztof dostał możliwość zbudowania Nowego Teatru, to zabrał mnie ze sobą, tak jak paru innych kolegów. Jestem z nim. Całe moje życie obraca się od jedenastu lat wokół teatru Krzysztofa Warlikowskiego.


Fotoreportaż z kulis „Opowieści Afrykańskich według Szekspira”.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.