„Historia żołnierza” Strawińskiego w Poznaniu
fot. Marek Zakrzewski

„Historia żołnierza” Strawińskiego w Poznaniu

Stefan Drajewski

Baśń o nieroztropnym żołnierzu, który nie przejął się przestrogą: „Biada temu, co pragnie zbyt wiele…”, może się odnosić do każdego z nas. Tytułowym Żołnierzem może być zachłanny biznesmen, głupi polityk, naiwny marzyciel, zwykły człowiek

Jeszcze 1 minuta czytania

„Historia żołnierza” Igora Strawińskiego i Charlesa Ferdinanda Ramuza ma tę genialną właściwość, że jak każda baśń aktualizuje się, dostraja do czasów, kiedy jest wystawiana. Paweł Szkotak i Adam Banaszak, szef Orkiestry L’Autunno, znaleźli właściwy klucz do realizacji tego niekonwencjonalnego widowiska łączącego muzykę, słowo i taniec. Zrezygnowali z tancerzy, a aktora (Michał Kaleta) potraktowali jak instrument równy skrzypcom, kontrabasowi, klarnetowi, fagotowi, kornetowi, puzonowi i perkusji. Aktor rozgrzewa struny głosowe, tak jak muzycy stroją się tuż przed rozpoczęciem spektaklu.

Żołnierz dezerter zamienia skrzypce na księgę giełdową. Daje się omamić Diabłu. Wędruje po świecie, doświadcza przygód, smakuje życie… Niektórzy widzą w tej historii motyw faustowski: Żołnierz (Faust) ulega Diabłu (Mefistofeles). W interpretacji Kalety to raczej historia człowieka, który nie zastanawiał się długo nad wyborem, ale dał się uwieść iluzji bogactwa, łatwego i beztroskiego życia.

Igor Strawiński „Historia Żołnierza”. Adam Banaszak (dyr.), Paweł Szkotak (reż.), Michał Kaleta (aktor),
Orkiestra Kameralna L’Autunno, Teatr Polski w Poznaniu, premiera 24 czerwca 2012

Baśń o nieroztropnym żołnierzu, który nie przejął się przestrogą: „Biada temu, co pragnie zbyt wiele…”, może się odnosić do każdego z nas. Tytułowym Żołnierzem może być zachłanny biznesmen, głupi polityk, naiwny marzyciel, zwykły człowiek, który wierzy reklamie i nie słyszy finałowej kwestii: „Ja czekam bezsennie, ja nie śpię, nie śpi zło”.

W spektaklu Teatru Polskiego w Poznaniu Żołnierzem jest kobieta. To ona wygrywa na skrzypcach emocje, które targały duszą bohatera. Strawińskiemu pewnie nie przyszło do głowy, że za kilkadziesiąt lat kobiety będą służyły w armii, że będą zasiadały masowo przy pulpitach w orkiestrze.
Młodzi muzycy, którzy mają doświadczenia w graniu w przestrzeniach nietypowych, są bardzo skupieni. Momentami włączają się w sceniczną opowieść aktora. Perkusista przegląda się w lusterku, ktoś oddaje zegarek, kto inny obrączkę Diabłu. Wszyscy instrumentaliści w tym utworze są jednocześnie solistami i orkiestrą kameralną. Michał Kaleta traktuje swoje ciało jak instrument, głosem nadaje charakter poszczególnym postaciom, znajdując dla każdej z nich charakterystyczną barwę, rytm, sposób artykulacji (na przykład Dobosz przypomina hiphopowca), buduje napięcie dramaturgiczne, dialoguje z innymi instrumentami, łamie rymy obecne w przekładzie Juliana Tuwima…

Realizatorzy tego jednorazowego zdarzenia zrezygnowali z tańca i zaproponowali teatr instrumentalny. I dobrze, bo nie wyobrażam sobie pląsów do tej pięknej muzyki, której słucha się, jakby została napisana przedwczoraj.