„Porgy and Bess” w Londynie
Cape Town Opera

„Porgy and Bess” w Londynie

Stanisław Suchora

Opera Gershwina powinna się chyba nazywać „Catfish Row” – to przecież przede wszystkim historia zbiorowości

Jeszcze 2 minuty czytania

Trwająca właśnie Olimpiada jest nie tylko świętem dla miłośników sportu. Wielu producentów oraz instytucji kulturalnych (w tym Cape Town Opera) postanowiło zaproponować specjalne wydarzenia w czasie, kiedy stolica Wielkiej Brytanii będzie w centrum światowej uwagi. Londyn jest jedynym trzykrotnym gospodarzem Letnich Igrzysk Olimpijskich. Kilkanaście minut po północy z 27 na 28 lipca królowa Elżbieta II ogłosiła rozpoczęcie trzydziestej Olimpiady. W trakcie ceremonii otwarcia reżyserowanej przez Dannego Boyle'a (znanego choćby z „Trainspotting” czy oskarowego „Slumdog”) dużym zaskoczeniem było to, że znicz olimpijski nie został odpalony przez obstawianego przez bukmacherów jako pewniaka Steve'a Redgrave'a, a przez siódemkę młodych sportowców. Odczytać to można jako swoiste wotum zaufania, nawet manifest. Ten wymowny gest przywodzi na myśl postać Władysława Kozakiewicza z Moskwy z 1980 roku, czy Tommiego Smitha i Johna Carolsa. Dwaj ostatni przeszli do historii rankiem 16 października 1968 roku, gdy po zdobyciu złotego i brązowego medalu w biegu na 200 metrów w Meksyku wznieśli ręce w Black Power Salute.

It takes a long pull to get there

Dyrektor artystyczny Cape Town Opera, Christine Crouse, pisze w programowym tekście o biedzie, rasizmie i różnicach klasowych jako globalnych problemach. Te, niezależnie jak się wystawia „Porgy and Bess”, są bardzo bliskie jej zespołowi. I jakkolwiek w swojej reżyserskiej wizji postanowiła nie epatować potencjalnie chwytliwym w przypadku artystów z RPA nawiązaniem do Apartheidu, momentami nie sposób było oprzeć się podobnym skojarzeniom. Uderzający był niemal zwierzęcy strach, z jakim mieszkańcy Catfish Row reagują na pojawianie się białych policjantów (nie przypadkiem zresztą prymitywnych i brutalnych).

George Gershwin „Porgy and Bess”. Albert Horne (dyr.), Christine Crouse (reż.), Cape Town Opera,
Orchestra of the Welsh National Opera, 11-21 lipca 2012, London Coliseum

Crouse nie szukała w dziele Gershwina „trzeciego dna” ani nie usiłowała go „uaktualniać” – tym bardziej, że ono tego nie wymaga. Crouse postanowiła przedstawić „Porgy and Bess” takim, jakim napisali je George i Ira Gershwin. I był to trafny wybór – dzięki temu otrzymaliśmy utwór o bardzo wartkiej i przekonującej narracji.

W toku całej opery przewija się motyw exodusu ku ziemi obiecanej („It takes a long pull to get there”), przez co bracia Gershwinowie dodają wiarygodności swoim postaciom na tle afroamerykańskiego dziedzictwa muzycznego (od amerykańskich spirituals, przez Sun Ra po ród Marleyów). Owa tęsknota podkreślana jest w przedstawieniu bardzo dobrą choreografią Sibonakaliso Ndaby, która momentami przypomina filmową wersję „West Side Story”, w innych zaś sceny zbiorowej ekstazy rodem ze mszy gdzieś w Luizjanie.

Ale czy Christine Crouse chce nam przedstawić historię rodzajową? O czym jest (jej) „Porgy and Bess”? Reżyserka, decydując się nie forsować zbyt osobistej wizji, udziela nam kilku odpowiedzi.

Porgy…

W 1925 roku DuBose Heyward napisał nowelę „Porgy”, na podstawie której dziesięć lat później powstać miał utwór Gershwina. Po dodaniu do tytułu imienia Bess, opera wpisana została w długą listę dzieł opatrzonych imionami par kochanków (poczynając od „Dydony i Eneasza”, na „Peleasie i Melizandzie” kończąc). Cechą odróżniającą operę Gershwina od jej poprzedniczek jest fakt, że tytułowa para to nie osoby o błękitnej krwi. Okazuje się jednak, że miłość tych „najpodlejszych” jest jeszcze prawdziwsza i piękniejsza. A pozbawiona koturnu może być także dużo intensywniejsza.

Postawa Porgy'ego jest przykładem miłości, która nigdy nie słabnie i nadaje sens życiu. Mężczyznę tego cechują wyrozumiałość i miłosierdzie, co widać gdy nie chce włączyć się do grona ostracystów  kochanki Crowna i przygarnia ją, gdy ta nie może liczyć na nikogo innego. W trzecim akcie mówi też wyraźnie, iż wie, że Bess była z Crownem, ale nie osłabia to jego uczucia. W ostatniej scenie opery, dowiedziawszy się, że jego wybranka dała się uwieść i zabrać do Nowego Jorku, bez wahania decyduje się, by podążyć jej śladem i kolejny raz wybaczyć.

…. and Bess

Ma w sobie coś z Manon Lescaut. Nie chce źle, ale nie mogąc poradzić sobie ze swoimi żądzami, krzywdzi swoich najbliższych. Crouse pokazała fizyczną przemianę Bess z bezwstydnej i bardzo seksownej kobiety w zwykłą mieszkankę Catfish Row oraz jej powtórną metamorfozę w ostatnim akcie. Problemy Bess z mężczyznami przeplatają się z tymi, które wynikają z uzależnienia od narkotyków. Raz przezwyciężone przez uczucie, jakim darzy ją Porgy, biorą ostatecznie górę na końcu opery. Czy taka jest kondycja ludzka? A może jednak, kiedy bohaterowie spotkają się w Nowym Jorku, miłość zatriumfuje?

Catfish Row

Momentami myślałem, że tak właśnie powinna nazywać się opera Gershwina – bo jest to chyba przede wszystkim historia zbiorowości. I o roli jednostki w owej zbiorowości; ta, tęskniąca do ziemi obiecanej społeczność, jest jednocześnie pełna drobnych wewnętrznych antagonizmów i wzajemnej troski (pytani przez policję, mieszkańcy Catfish Row konsekwentnie odmawiają wydania Crowna, mimo że ten jest ich prawdziwym utrapieniem). Gospelowo brzmiące chóry w wykonaniu artystów z Cape Town są tutaj równie ważne, jak partie solistów, którzy zresztą często zrównują się z ogółem.

Ciekawym chwytem reżyserskim był pomysł na lustrzane przedstawienie dwóch scen, w których wykonywane jest „Summertime”. Przypomina to cykl natury, której jesteśmy częścią i w której wszystko się powtarza. Za pierwszym razem śpiewa je Clara, stojąca z dzieckiem w ramionach na balkonie swojego mieszkania. Gdy ona i jej mąż zginą, jej miejsce zajmie kochanka Porgy’ego. Możemy sobie z łatwością wyobrazić, że w imię tej samej współodpowiedzialności, po odejściu Bess, „Summertime” śpiewać będzie inna kobieta, która zajmie się sierotą.

W finale przedstawienia Crouse, ta mała społeczność daje wyraz solidarności z Porgym, mimo że nie rozumie jego decyzji o podążeniu śladem Bess. Tuż przed jego odejściem, wszyscy mieszkańcy Catfish Row wnoszą pięści w geście znanym z 16 października 1968 roku.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.