Ekonomia skrawków
fot. Agnieszka Słodownik, flickr, CC BY-NC-SA 2.0

Ekonomia skrawków

Rozmowa z Petrosem

Są miejsca, gdzie człowiek, a jeszcze lepiej grupa ludzi, może ułożyć sobie życie poza zewnętrznym systemem, skromnie, acz chędogo. Chcemy we FreeLabie krok po kroku sprawdzić, co jest potrzebne ludziom, żeby mogli się organizować na własny sposób

Jeszcze 4 minuty czytania

AGNIESZKA SŁODOWNIK: Jaki jest program FreeLabu?
PETROS:
Mamy misję, a nie program.

Jak ona brzmi?
Zbieranie, weryfikowanie, rozwijanie i upowszechnianie szeroko rozumianych technologii i umiejętności praktycznych, służących samoorganizacji społecznej.

To miejsce nie kojarzy się z laboratorium.
Dlaczego?

Bo nie jest sterylne.
Byłem ostatnio w laboratorium toksykologicznym w Instytucie Medycyny Sądowej przy ul. Oczki w Warszawie i wszystko można powiedzieć o tym miejscu, ale nie to, że jest sterylne. Laboratorium to miejsce, gdzie prowadzi się prace badawczo-rozwojowe, w szczególności sprawdza się różne hipotezy.

Petros / FREELAB

Petros – ur. 1963 r. w Szczecinie. Był maklerem na warszawskiej giełdzie, w latach 1996-2011 prowadził firmę sprzedającą online licencje na oprogramowanie. Po upadku firmy przez pół roku pracował jako kurier w firmie Opek. W maju 2012 przeniósł się wraz z partnerką, Natalią, do Wolnej Wsi koło Kluczborka, gdzie założyli FreeLab. Ugościł ich pan Adam, właściciel folwarku Rozalia, o którym przeczytali na forum dyskusyjnym dotyczącym budownictwa naturalnego, że szuka osób do wspólnego prowadzenia gospodarstwa. Petros jest jednym z założycieli Hackerspace Warszawa, nieformalnej inicjatywy zrzeszającej osoby zainteresowane „ogólnie pojętym tworzeniem w duchu kultury hackerskiej”. Oprócz tego bywał skiperem na (niedużych) statkach żaglowych. 

Pod koniec sierpnia 2012 Petros i Natalia wyprowadzili się z Wolnej Wsi i przenieśli do Poznania. Nie planują wrócić na folwark Rozalia. Pytany o wnioski z pierwszego etapu istnienia FreeLabu, Petros mówi, że Rozalia spełniła zadanie inkubatora. „Wiele osób odwiedziło FreeLab. Uznaliśmy jednak, że najlepiej pasujemy do poznańskiego środowiska”. 29 sierpnia 2012 poznański squat, do którego jechali, został zabezpieczony przez policję, a kamienica odebrana anarchistom. Obecnie Petros i Natalia szukają lokalu do zamieszkania.

Czego bym mogła się tu nauczyć, oprócz budowania ławek?
Mogłabyś przyjechać na trening interpersonalny prowadzenia procesu decyzyjnego metodą konsensualną. W odróżnieniu od metody większościowej polega na jednogłośności. To podstawowa metoda prowadzenia społeczności niehierarchicznej. Do nauki służą tu narzędzia couchingowe. Chciałbym zrobić też grę symulacyjną, w której użytkownicy będą przedpołudniami uczyli się teorii z różnych dziedzin – nie tylko z hardkorowego kooperatyzmu, ale też lokalnych walut, wymiany umiejętności, wymiany czasu pracy, bitcoinów [cyfrowych walut – przyp. AS] – po południu natomiast brali udział w grze, której celem będzie symulacja zakładania i prowadzenia kooperatywy dowolnego rodzaju. Ogólnie chcemy we FreeLabie krok po kroku sprawdzić, co jest potrzebne ludziom, żeby mogli się organizować na własny sposób.

Czy teraz ludzie nie organizują się na własny sposób?
Zależy którzy. Spotykam wielu ludzi z różnych pokoleń, którzy są sfrustrowani swoim obecnym sposobem życia. Każdy opowiada, jak fajnie byłoby pojechać „gdzieś”, robić „coś”, albo nic nie robić, ale być niezależnym. Każdy opowiada, jak trudno jest się wyswobodzić z ograniczeń. Spotykam też ludzi, którzy żyją w sposób, który sobie wybrali, ale utyskują, albo nie utyskują, ale z mojego punktu widzenia żyją kosztem dużego dyskomfortu.

FreeLab w maju 2012, Wolna Wieś
/ fot. A. Słodownik, flickr, CC BY-NC-SA 2.0
Na przykład?
Squaty. W zdecydowanej większości ludzie mieszkają w nich z wyboru. Jednak znajdziemy tam śmierdzące ubikacje bez wody albo z wodą w baniakach i napisem „Papieru toaletowego nie wrzucaj do muszli”. Znajdziemy tam ledwo pełgające gazowe piecyki albo piecyk żelazny dymiący zimą i pożerający niesamowite ilości śmiecia. Znajdziemy tam przeważnie zimną wodę i ledwo świecące żarówki elektryczne podłączone na lewo do sieci elektrycznej. Nie jest tak, że ci ludzie nie chcą wygód. Lubią pojechać sobie raz na jakiś czas do rodziców, wykąpać się i ogrzać. Nie mają jednak wiedzy i umiejętności, jak sobie te wygody łatwo zapewnić, nie wydając na to pieniędzy. Od tego zaczęliśmy z Natalią nasze myślenie. Moje myślenie o tych sprawach zaczęło się też wtedy, kiedy zbankrutowałem i zostałem człowiekiem alternatywnym z przymusu. Moim planem było zarobić dużo pieniędzy i stać się człowiekiem alternatywnym, a tymczasem straciłem bardzo dużo pieniędzy i zostałem człowiekiem alternatywnym. Ale zasadniczo – cel został osiągnięty... Uświadomiłem sobie, że sporo ludzi znajdzie się w tej sytuacji w ciągu najbliższego roku, dwóch i będą to ludzie, którzy wcale nie są do tego przygotowani. Albo są starzy i przejdą na emeryturę, albo stracą swoje mieszkania, albo, jak ja, zbankrutują, stracą zdolność kredytową. Oni mają przed sobą trzy możliwości.

Jakie?
Dwie możliwości mają wpojone od dzieciństwa w ramach procesu socjalizacji. Jeżeli wypadłaś z systemu, możesz albo stoczyć się totalnie, bo właściwie już umarłaś i jesteś w piekle, albo ustawić się w kolejce, żeby system przyjął cię z powrotem: do pośredniaka, do urzędu pracy, do opieki społecznej, do Caritasu. Istnieje trzecia droga, którą myśmy wybrali, i chcemy ją tym ludziom zaproponować: naucz się radzić sobie, bo jest coraz więcej możliwości i mnóstwo miejsc, gdzie człowiek, a jeszcze lepiej grupa ludzi, może ułożyć sobie życie na tyle, żeby w miarę bezpiecznie i mniej lub bardziej komfortowo żyć: skromnie, acz chędogo.

Czyli wcześniej miałeś firmę?
Tak, sprzedawałem w internecie licencje na oprogramowanie. Jestem ekonomistą i w dodatku niedorobionym.

Co to znaczy niedorobionym?
Nie zrobiłem dyplomu, bo właśnie otwierała się giełda w Warszawie i zostałem maklerem. Nie dokończyłem studiów. Potem zająłem się internetem, potem założyłem firmę i przez 15 lat ją prowadziłem, po czym ona z tygodnia na tydzień zdechła. Trzeba było coś ze sobą zrobić. Od dawna już nie wierzyłem w ten dualizm nieba systemu i piekła marginesu społecznego; zacząłem szukać innego kierunku. Poszedłem do pracy fizycznej jako kurier, pierwszy raz w życiu, w wieku 47 lat.

Petros robi ławkę / fot. A. Słodownik, flickr, CC BY-NC-SA 2.0

Wyprowadziłbyś się tutaj, gdybyś nie zbankrutował?
Nie, w życiu.

To była szansa, czy konieczność?
Wszystko jest szansą. Na pewno nigdy nie myślałem, że to będzie w takim desperackim stylu. Myślałem wiele razy, żeby się gdzieś wyprowadzić i stworzyć coś od zera. A to był konkretny bodziec. Gdybym nie miał za sobą tego pół roku ciężkiej pracy w roli kuriera, to prawdopodobnie nie dalibyśmy sobie tutaj rady. Bo musiałem zrzucić te 15 kilo tłuszczu, nabrać mięśni i utwierdzić się w przekonaniu, że jestem twardszy niż myślałem. Planowałem, że to będzie bardziej idylliczne, z większą ilością elektronarzędzi i pod większą kontrolą.

A jak jest naprawdę?
Jest całkiem dobrze, z wyjątkiem całkowitego i czasami bolesnego braku gotówki, ale nad tym pracujemy, chodząc internetowo po ludziach i żebrząc. Na szczęście coraz więcej ludzi dochodzi do wniosku, że podoba im się to, co robimy, i decydują się nam pomagać. Jeszcze na etapie czystej wirtualności FreeLabu napisał do mnie dr Krzysztof Nawratek, urbanista z Plymouth University, który powiedział, że on jest chadekiem, więc na 100% się z nami nie zgadza, ale zgadza się w 76%, co wystarczy, żeby zaryzykował 100 zł miesięcznie przez 2 lata. Dzięki niemu mamy abonament internetowy – dostęp w tzw. technologii CDMA, specjalnie dla terenów wiejskich. Potem, jak napisałem na blogu, że nie mamy zasilania, odezwał się człowiek, który powiedział, że sobie kupuje do domu panel słoneczny fotowoltaiczny, ale nie spieszy mu się, może poczekać, więc pożyczy nam, dopóki nie postawimy własnego wiatraka. Osiem akumulatorów dużej pojemności dostaliśmy od serwisu obsługującego UPS-y komputerowe.

Folwark Rozalia / fot. A. Słodownik, flickr, CC BY-NC-SA 2.0Wasz manifest, „Ustrój gospodarczy” i „Kontrakt społeczny”, brzmi jak utopia. Wprawdzie wspominacie o organie audytorskim, który wewnętrznie regulowałby i sprawdzał działanie systemu, gdy troszkę urośnie, ale czy planujecie w jakiś konkretny sposób zabezpieczyć się przed problemami, które mogą wyniknąć na przykład z hierarchii, która zacznie się tworzyć w liczniejszej społeczności? Co z tendencją jednostek do dominowania?
Jeśli chodzi o dominację, to największym zagrożeniem jestem ja sam. Z natury nie jestem ani non-violence, ani konsensualny. Jestem takim oldskulowym, autorytarnym samcem. Jednak to, co robię, wynika nie z moich instynktów, ale z tego, co mi podpowiada rozum. Jednocześnie moim celem nie jest prowadzenie FreeLabu, a sprawdzenie, czy FreeLab powstanie. A powstanie tak naprawdę wtedy, kiedy tutaj, albo gdziekolwiek indziej, będzie totalnie niezależna ode mnie społeczność, która ten FreeLab będzie prowadziła. 

Od ciebie, ale też od pieniędzy i od wolontariuszy?
Tego nie wiem. To jest jak z dzieckiem. Moim zadaniem jest przygotować je do samodzielnego życia, a potem dać mu kopa, żeby wyleciało z gniazda i zaczęło latać o własnych siłach. A dokąd poleci, nie wiem. Przez najbliższe dwa lata celem moim i Natalii jest doprowadzenie do tego, żeby zebrali się dookoła nas ludzie, którzy akceptują te zasady nie tylko w teorii. To prawdopodobnie oznacza, że część tych zasad zostanie później zmodyfikowana, ale już nie przez nas, tylko przez społeczność.

Jedna z wyjściowych zasad funkcjonowania FreeLabu – można przeczytać o tym na waszej stronie – to fragment regulujący sytuacje związane z używkami.
To ściśle pragmatyczne podejście. Nielegalne używki są zagrożeniem dla istnienia FreeLabu. Wystarczy jeden bezgłowy neptek, który się tu wprowadzi z jakimkolwiek nielegalnym narkotykiem, oraz drugi neptek, jak najbardziej z głową, który chce nam zrobić krzywdę. Jeden-dwa naloty odpowiednich służb i po FreeLabie. A jeśli chodzi o alkohol, który jest legalny, to jakby ktoś po pijanemu wziął do ręki narzędzie i zrobił sobie albo komuś krzywdę, to poziom komplikacji prawdopodobnie również skończyłby się upadkiem FreeLabu.

Wolontariusze kopią dół pod wychodek / fot. A. Słodownik, flickr, CC BY-NC-SA 2.0

Wzorujesz się na jakichś współczesnych projektach o podobnym charakterze?
Jesteśmy często porównywani z projektem Open Source Ecology Marcina Jakubowskiego, polskiego fizyka żyjącego w USA, który chce zbudować prototypy 50 urządzeń potrzebnych do stworzenia samodzielnej wioski. Począwszy od traktora, skończywszy na robocie przemysłowym. Dokumentację tych urządzeń udostępnia w otwartym dostępie. Całość jest samoreplikowalnym systemem: mając te 50 urządzeń można wykonać następne 50 urządzeń. Ale wolę nazwę, która nie ma dobrego polskiego odpowiednika, a mianowicie scrap source ecology.

Ekologia skrawków?
To najlepsze przybliżenie tego znaczenia. Albo „ekologia ścinków”. Marcin Jakubowski skupia się na tym, co współczesna cywilizacja pozwala wykorzystać za darmo. My skupiamy się na tym, co cywilizacja wyrzuca.
W tej chwili mamy megakryzys, który oglądamy sobie z bardzo wygodnych miejsc w pierwszym rzędzie. Skończyła się zimna wojna, skończyła się akceptacja rabunkowego eksploatowania zasobów ziemi „niczyjej”, a cywilizacja Zachodu przeszła w fazę, w której ważniejsze jest, żeby się czuć w porządku, niż żeby mieć coraz więcej. Coraz większa grupa ludzi na to naciska. Stare systemy nie są do tego przystosowane. Od biedy karabinem maszynowym można wbijać gwoździe, ale już nie można nim robić zdjęć. Ten kryzys jest nieodwracalny, to po prostu kolejna faza przemian. Dowcip polega na tym, że nikt nie ma pomysłu, co dalej.

No jak to, przecież ty masz pomysł.
Nie.

Twój pomysł jest taki, żeby się przygotowywać na to i uczyć się kompetencji, które pozwolą funkcjonować w sposób samowystarczalny.
Ale to nie jest koncepcja konstruktywna. To podejście zachowawcze. Konstruktywny jest crowdsourcing. Naszym celem nie jest hasło „chodźcie i żyjcie tak jak my”. Naszym celem jest uczenie się i nauczanie umiejętności, które pomogą innym w poszukiwaniu nowego sposobu życia. A mam nadzieję, że pośród tysiąca różnych społeczności alternatywnych, które się wytworzą, pojawi się ktoś, kto znajdzie nowy dominujący paradygmat na „po kapitalizmie”.

Rozmowy nad piecem z gliny / fot. A Słodownik, flickr, CC BY-NC-SA 2.0

Czy samowystarczalność jest w ogóle możliwa?
To pojęcie ciągłe, można je rozpatrywać na kilku poziomach. Pierwszy, najniższy poziom samowystarczalności jest taki, że jesteśmy w stanie przeżyć w miarę zdrowo, nie umrzeć, przetrwać zimę. Drugi jest taki, że jesteśmy w stanie przeżyć i zarobić gdzieś na zewnątrz pieniądze, za które możemy kupić sobie coś, czego nam brakuje. Nieważne, czy to trzy miesiące w Norwegii, czy osiem godzin w Opolu. A trzeci poziom, optymalny, to przeżyć dość komfortowo i wytwarzać pewną wartość na miejscu, którą możemy się dzielić i wymieniać z innymi społecznościami. Na przykład mam nadzieję, że już w przyszłym roku będziemy w stanie produkować własny słód i chmiel dla ludzi, którzy chcą sobie sami warzyć piwo. Sami też mamy to w planie. Natomiast samowystarczalność, której nie mamy, polega na zdolności do przetrwania bez procesów działających poza naszą kontrolą.

Ale zawsze będą takie procesy. Nie jesteście w stanie kontrolować sytuacji.
Nie mówię o kontrolowaniu sytuacji, ale o przetrwaniu bez procesów, nad którymi nie mamy kontroli. Przykład: nie mamy kontroli nad tym, co się dzieje w stacji pomp i uzdatniania wody wodociągu, z którego korzystamy. Kontrprzykład: mamy studnię, z której korzystamy i jesteśmy w stanie kontrolować sposób korzystania z niej i jakość wody, dbać o to, by wokół niej i w niej nie było zanieczyszczeń. Sortowanie śmieci jest też dobrym przykładem. W mieście ludzie kupują kolorowe pojemniki w Ikei, sortują śmieci, po czym to wszystko ląduje na jednej hałdzie. Tutaj na tydzień zostaje nam do wywiezienia mała torebka śmieci, z którymi nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Cała reszta jest odnawialna. To jest jeden z elementów rzeczywistego bycia w przestrzeni, które zatraciliśmy.

Rocket stove, czyli superpiecyk
/ fot. A. Słodownik, flickr, CC BY-NC-SA 2.0
Tu chcecie mieć własny system.
Przede wszystkim chcemy opracować metody dawania sobie rady. A w jakim zakresie, to już zależy od danego delikwenta. Jak ktoś jest prawdziwym hardkorem, to się odetnie totalnie. Póki co,
wszyscy jesteśmy podłączeni do sieci energetycznej czy do sieci gazowej. Jak odłączyć ludzi, jest totalna bezradność. Ludzie nie wiedzą już podstawowych rzeczy – na przykład, że masło w wodzie nie jełczeje.

Może nie muszą?
Ludzie w mieście powinni przechodzić jakieś ćwiczenia. Przynajmniej raz na jakiś czas powinno się wyłączyć im prąd, żeby byli gotowy na moment, kiedy rzeczywiście będzie jakiś problem. Rok temu czy dwa na cztery godziny wyłączyli prąd na Dworcu Centralnym. Ludzie ze strachu, w amoku, zamiast wyjść spokojnie przez drzwi, wybijali szyby, wychodzili przez okna i łamali nogi.

A kiedy miałaby być w mieście taka sytuacja, że nie będzie prądu?
Im bardziej systemy się łączą i stają się jednym wspólnym, tym łatwiej pada całość. W Szczecinie w zimie bywały takie sytuacje, że kilka dni całe miasto było bez prądu. Jeżeli ktokolwiek mi powie, że nie widzi sensu w nabywaniu takich kompetencji, to powiem: OK. Nie ma przymusu. Nie zajmujemy się nawracaniem ludzi.

Wywiad został przeprowadzony 28 i 29 maja 2012 r. na Folwarku Rozalia w Wolnej Wsi.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.