Warszawa jest łobuzem
fot. Grzegorz Łobiński, Flickr CC

Warszawa jest łobuzem

Paweł Soszyński

Warszawa Powiśle ma swój mrok osobisty: uryna, chaos, burdel, hałas. To jakby destylat Warszawy wstrząsany w wyskokowym alembiku

Jeszcze 1 minuta czytania

Nie oszukujmy się – Warszawa Powiśle ani nie uratowało dzielnicy przed marazmem, ani nie pełni ważnej funkcji resocjalizacyjnej powiślańskiej młodzieży (a taki dość ekscentryczny argument ostatnio przeczytałem). Jak zwykle w polskim dyskursie publicznym, opowiadając się za jakąś inicjatywą – szukamy jej wyższego celu. Tymczasem warszawska imprezownia przy moście średnicowym nie powinna uzasadniać swojego istnienia szczególnym planem edukacyjno-kulturalnym, czy społeczną troską. Normalność polega właśnie na tym, że możemy sobie pozwolić na całkowicie bezużyteczny eksces, na wieczorną brawurę. Dlaczego? – to pytanie jest już samo w sobie niebezpieczne. „Dlaczego Warszawa Powiśle powinna istnieć dalej?” – nie dajmy się więc złapać w pułapkę.

Nie chodzi o to, że bar cenią sobie obcokrajowcy, że miejsce ma charakter, także dlatego, że wokół chrzęszczą odłamki szkła. Znaczenia nie ma również architektura lokalu. Gdyby prawo do istnienia miały tylko miejsca ładne i mądre, i popularne – strach pomyśleć, co cennego z Warszawy na dobre by zniknęło. Od razu na wstępie – nie podzielam opinii, że Warszawa jest brzydka, wręcz przeciwnie – uwielbiam to miasto, kocham ten chaos, brak centrum, tymczasowość przestrzeni, wszystkie warszawskie urbanistyczne wpadki, handlowe niezręczności, nowe wbite jak klin w stare, co czasem tworzy przedziwne, prawie że geologiczne formacje. Bardziej cenię ten „azjatycki” melanż, niż glanc – jakże nudny i przewidywalny – europejskich, ślicznych stolic. I jest w tym wszystkim piękno, jeśli nie muzealnej ekspozycji, to właśnie nieokiełznanego życia – a to pleni się, jak chce, także przerażając.

rys. Malwina Konopacka, dzięki uprzejmości
artystki
Czasem w tej dziwnej warszawskiej przestrzeni powstają grube supły, a wtedy cały chaos miasta zaczyna ku nim promieniować. Takim supłem jest PKP Powiśle. Jak powstał? Nie mam pojęcia, takie reguły warszawskiej fizjologii. Zresztą chyba nie sposób odtworzyć procesu supłania – taki jest już supła mroczny charakter. I Warszawa Powiśle, owszem, ma swój mrok osobisty: chaos, burdel, hałas.
To jakby destylat Warszawy wstrząsany w wyskokowym alembiku. W wakacyjne noce, z piątku na sobotę i z soboty na niedzielę, gdzieś tam na dole, nieopodal drżącego wiaduktu, w otoczeniu drzew, które konają od moczu, Warszawa – jak w teatrze – jest odgrywana, odprawiana do świtu. I może dlatego ciągną tam obcokrajowcy, zjeżdża się miasto – by ten seans zobaczyć, wziąć w nim także udział. Na Chłodnej 25, obecnie ledwo zipiącej, przez kilka lat ziścił się duch getta; jej hałas był jego hałasem, co wspaniale podchwyciła Malwina Konopacka w komiksie, który – już pod koniec – zdobił wejście do klubu. W miejscach takich jak Plan B czuć echo kwartału, na gruzach którego wyrósł Pałac Kultury (i w nim, jak w stożku optycznym, czasem wznieca się barwa rewiowych kurtyn i błękitnego likieru).

Powiśle ma inny charakter – tu między pasiastymi leżakami stoi mgła z Wisły (to nie dym z papierosów, sąsiedzi). Są tu ortaliony z Pragi i sztuczne futra z Nowego Światu, garnitury z Centrum i skóra, także naga – Ursynowa. A wszystko to trze o siebie i iskrzy. Kłębi się gwałtownie i niestrudzenie. Jest to bałagan doskonały – wzorcowa ekspresja wyjątkowego miasta. W potłuczonym szkle nad ranem odtwarza się jego historia, w ostrych zapachach i rozdzwonionych domofonach – spełnia się teraźniejszość: krnąbrna, niezrozumiała, również podszyta wandalizmem. Łobuzem jest to miasto, typem spod ciemnej gwiazdy. Może dlatego w mieście zawsze było tyle parków, zakrzaczonych skwerów – jak, nie przymierzając, właśnie ten na Powiślu.

Likwidując Chłodną 25, Warszawę Powiśle, niszczymy tajemnicze medium, w które Warszawa się wciela, byśmy mogli ją zobaczyć. Na pewno ekspresją tego miasta, jego energią nie są kawiarnie z wiedeńskimi rzeźbionymi nóżkami, paryskie restauracyjki, nie są też gęste od pijących place Barcelony. A przecież tak bardzo byśmy chcieli mieć u nas te wszystkie tak rozkoszne miasta. Warszawa jest inna, dla mnie ciekawsza, i szkoda by było odciąć ją od sceny, na której raz, dwa razy na tydzień, ukazuje, jak w lustrze magika, swoje oblicze. A że inna jest, i na tym polega jej wartość, to też inaczej swoją obecność manifestuje.

1420
 
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.