„Żołnierze” Zimmermanna w reż. Hermanisa
© Ruth Walz / Salzburg Festspiele

„Żołnierze” Zimmermanna w reż. Hermanisa

Jacek Marczyński

Ingo Metzmacher znany jest ze świetnych interpretacji dzieł XX wieku. Alvis Hermanis natomiast to reżyser ceniony w Europie, ale „Żołnierze” są jego operowym debiutem. Niezwykle udanym

Jeszcze 1 minuta czytania

Relację z salzburskiej premiery „Żołnierzy” wiedeńska „Die Presse” zatytułowała „Po to właśnie jest festiwal” – jej entuzjazm podzielili wszyscy widzowie i krytycy. „Żołnierze” Bernda Aloisa Zimmermanna, ukończeni w 1965 roku, nazywani są operą stulecia. Rzeczywiście, trudno porównać ich z jakimkolwiek utworem, może z wyjątkiem „Wozzecka” – z racji pewnego podobieństwa tematycznego i formalnego (tradycyjna terminologia muzyczna dla poszczególnych części). To jednak dzieło totalne o symultanicznej akcji, kolaż różnych sztuk i technik.

Bazując na XVIII-wiecznej sztuce Jakoba Lenza, Zimmermann pokazał bezduszny świat oparty na przemocy i prowadzący do zagłady. Partytura jest mocno osadzona w awangardowych klimatach połowy XX stulecia, ale nawiązuje do tradycji, by wspomnieć wielki tercet kobiet z III aktu, w którym potęgą głosu zahipnotyzowała publiczność w Salzburgu weteranka operowych scen Gabriela Benačkova jako Hrabina de la Roche. Ten fragment „Żołnierzy” odwołuje się zresztą wyraźnie do finału „Kawalera srebrnej róży” Straussa.
Zimmermann zmusza głosy śpiewaków do karkołomnych skoków po pięciolinii, ale muzyków dzieli na składy kameralne, by ich nie zagłuszali; wielkie preludia orkiestrowe przeplatają się z elementami jazzu. W salzburskiej Felsenreitschule muzyka porwała publiczność, wręcz ją osaczyła – nie tylko dlatego, że Wiedeńscy Filharmonicy prowadzeni przez Ingo Metzmachera, a uzupełnieni przez jazzowe combo, grupę perkusyjną i organową, weszli w widownię. Dzięki grze Wiedeńczyków – precyzyjnej w najdrobniejszych niuansach – łatwiej było pojąć strukturę partytury, w której każdy pomysł jest logicznie powiązany z innymi.

Bernd Alois Zimmermann, „Żołnierze”. Ingo Metzmacher (dyr.), Alvis Hermanis (reż.), Salzburg Festspiele,
premiera 26 sierpnia 2012

Ingo Metzmacher znany jest ze świetnych interpretacji dzieł XX wieku. Alvis Hermanis natomiast to reżyser ceniony w Europie, ale „Żołnierze” są jego operowym debiutem. Niezwykle udanym. Wszystkie działania zostały tu wywiedzione z muzyki, choć Łotysz nie dochował wierności librettu. Akcję umieścił w początkach XX stulecia. To ostatni moment, w którym ma uzasadnienie opowieść o tragicznym losie Marie sprowadzonej na złą drogę przez żołnierzy. To także czas, gdy zbliża się koniec pewnej epoki – za chwilę świat pogrąży się w wojnie, która zburzy stare zasady, usankcjonuje brutalność i gwałt.
Alvis Hermanis opowiada o tym, prowadząc symultanicznie akcję. Jej poszczególne epizody zazębiają się tak, jak chciał kompozytor. Reżyser operuje konkretem i symbolem (siano jako metafora erotycznych uciech), stopniowo zagęszcza atmosferę aż do tragicznego finału, kiedy to zakochany w Marie Stolzius morduje oficera Desportesa, który uczynił z niej dziwkę.

„Żołnierze” jako opera totalna wymagają 23 solistów. Hermanis dodał kilkanaście własnych postaci i z całym tym zespołem stworzył wspaniałą kreację zbiorową. Prym wiodła Amerykanka Laura Aikin (Marie), zachwycająca kaskadą wysokich dźwięków i doskonałym aktorstwem, wspierana przez tenora Daniela Brennę (Desportes), bas-barytona Tomasza Koniecznego (Stolzius) i basa Alfreda Muffa (Wesener, ojciec Marie).