Benjamin na lodzie

Benjamin na lodzie

Adam Lipszyc

Benjaminowi nie udaje się zdobyć Asji Lacis ani nawiązać stosunków ze światem kulturalnym Rosji Radzieckiej. Co zatem pozostaje? Samo miasto. Najwspanialsze partie „Dziennika moskiewskiego” to opisy przestrzeni

Jeszcze 6 minut czytania

Na pierwszej stronie ponad pięćdziesięciostronicowego rękopisu Walter Benjamin skreślił początkowy tytuł „Dziennik moskiewski” i zmienił go na „Hiszpańska podróż”. Jak tłumaczy Gary Smith, który podał tekst do druku, nie wiadomo, kiedy autor dokonał tej zmiany, ani też – co ważniejsze – dlaczego to uczynił. Może idzie tu o „metaforyczną charakterystykę moskiewskich doświadczeń”, może o nieczytelną dziś „aluzję literacką”, a może – rzecz chyba wysoce prawdopodobna – o względy bezpieczeństwa. Ten nowy tytuł szczegółowej, fascynującej relacji z niemal dwumiesięcznego pobytu w rosyjskiej stolicy – od 6 grudnia 1926 do 1 lutego 1927, u samego kresu stabilizacji spod znaku NEP-u – nabiera jednak oczywiście dodatkowego, upiornego odcienia wobec faktu, że to podczas pewnej „hiszpańskiej podróży”, tj. próby przedarcia się z okupowanej Francji do Stanów Zjednoczonych przez frankistowską Hiszpanię, w roku 1940 autor „Pasaży” odebrał sobie życie. Podczas wizyty w Rosji pisarzowi nie zagrażało raczej żadne większe niebezpieczeństwo, można jednak dowodzić, że pod wieloma względami „Dziennik moskiewski” opowiada – owszem – o podróży Benjamina ku granicom i ekstremom jego świata, zarówno w wymiarze realnej egzystencji, jak i w przestrzeni myśli. Wyznaczenie i opisanie tych punktów skrajnych wymaga odrobiny uwagi.

Walter Benjamin, „Dziennik moskiewski”.
Przeł. Bogdan Baran, przedmowa Gershom Scholem,
Aletheia, 220 stron, w księgarniach od sierpnia 2012
Sytuacja wygląda następująco. Benjamin przyjeżdża do Moskwy przede wszystkim ze względu na osobę Asji Lacis, łotewskiej komunistki, w której zakochał się podczas pobytu na Capri w roku 1924. Autor nie opublikowanej jeszcze wówczas „Ulicy jednokierunkowej”, zadedykowanej właśnie Lacis, jest jeszcze żonaty, liczy jednak na związek, a może i małżeństwo z Łotyszką. Lacis, po załamaniu nerwowym przebywająca w moskiewskim sanatorium, stale widuje się z Benjaminem, lecz nie dopuszcza go do siebie zbyt blisko, choć i nie zrywa z nim całkowicie. Jej związek z mieszkającym Moskwie – i, przynajmniej do czasu, przyjaźnie nastawionym wobec Benjamina – niemieckim reżyserem teatralnym Bernhardem Reichem, nie wydaje się tu główną przeszkodą. Sporą część dziennika wypełniają bardzo szczegółowe i przygnębiające opisy bezskutecznych starań Benjamina o Lacis: nieustannie czytamy, jak to znów nie udało mu się z nią być sam na sam, jak nie zdołał jej pocałować, jak się pokłócili. Pod koniec wizyty pozycja Benjamina w tej batalii wydaje się poprawiać (19 stycznia: „Dużo się całowaliśmy”), a w roku 1929, kiedy Lacis mieszkała w Berlinie, Benjamin rozwiódł się dla niej z żoną, ostatecznie jednak ze związku z Łotyszką nic nie wyszło. W każdym razie przez znaczną część moskiewskiego pobytu sytuacja w tym względzie wygląda bardzo ponuro, a wystawiony do wiatru Benjamin musi poprawiać sobie humor takimi oto, skądinąd pięknymi i sugestywnymi medytacjami (24 grudnia): „Doszedłem do wniosku, że nie ma dla nas samotności, gdy jednocześnie samotny jest ktoś, kogo kochamy, w innym miejscu, do którego nie możemy dotrzeć. W ten sposób poczucie samotności wydaje się z natury zjawiskiem zwrotnym, które dotyka nas tylko wtedy, gdy promieniuje na nas od znajomych nam osób, zwykle od ukochanej osoby, gdy zaznają bez nas towarzyskiej przyjemności. I nawet ktoś osamotniony jako taki, w życiu w ogóle, czyje się samotny tylko wtedy, gdy myśli o, choćby nieznanej, kobiecie lub o osobach, które nie są samotne i w których towarzystwie my też nie bylibyśmy samotni”.

Alsja Lacis i Walter Benjamin

Obiekt pożądania, punkt skrajny w domenie erotycznej, okazuje się więc niedostępny i nawet jeśli 20 grudnia Benjamin próbuje sobie tłumaczyć, że „już moje zjawienie się u bram jej twierdzy, Moskwy, oznacza pierwszy sukces”, to „jakikolwiek następny (…) wydaje się niemożliwy do osiągnięcia”. Te zabiegi w domenie erotycznej są do pewnego stopnia splecione z kwestią zasadniczych wyborów egzystencjalnych i politycznych. Mechanizmy są tu odmienne, ale wynik także negatywny. Benjamin rozważa ostateczne opowiedzenie się po stronie komunizmu i przystąpienie do Komunistycznej Partii Niemiec. Taki wybór mógłby dodatkowo – przynajmniej w jego przekonaniu – ułatwić mu stworzenie „solidnych ram” dla jego pracy, co wobec faktu, że nie zdołał uzyskać habilitacji na uniwersytecie we Frankfurcie, pozostaje więc wolnym strzelcem, stało się sprawą palącą. Jak wszakże notuje 9 stycznia, przed wstąpieniem do partii powstrzymuje go, z jednej strony, opór przed „rezygnacją z osobistej niezależności” (gdyby miał zamieszkać w Rosji), z drugiej zaś – lęk przed konsekwencjami „akcesu do klasy uciskanej” (gdyby miał pozostać na Zachodzie). Tej granicy nie przekracza więc Benjamin z własnej woli. W podjęciu decyzji o przystąpieniu do partii z pewnością pomogłoby mu jednak nawiązanie ściślejszych stosunków ze światem kulturalnym Rosji Radzieckiej. Z tego wszakże – a obok zdobycia Asji był to chyba drugi najistotniejszy cel wyprawy – również nic nie wyszło. Jego obszerne hasło o Goethem pisane na zamówienie radzieckiej encyklopedii zostało odrzucone, nie zorganizowano mu „odczytu”, na który liczył. Bardziej za pośrednictwem Reicha niż Lacis Benjamin poznaje kilka osób, nieliczne ustosunkowane postacie nie przejawiają jednak chęci współpracy, a jeśli pominąć przelotną rozmowę z Wsiewołodem Meyerholdem, nie udaje mu się też nawiązać kontaktu z żadnym liczącym się twórcą. Nie bez znaczenia oczywiście pozostaje tutaj fakt, że Benjamin nie zna rosyjskiego.

Stare drewniane mauzoleum Lenina pod murami Kremla

Między innymi ta ostatnia okoliczność decyduje też o niskiej jakości dwóch artykułów o współczesnej literaturze rosyjskiej, jakie Benjamin opublikował po powrocie z Moskwy – „Polityczne frakcje pisarzy rosyjskich” i „Nowa literatura w Rosji” – opierając się chyba głównie na relacjach swoich moskiewskich znajomych. Pierwszy z nich kończy się paradnym passusem, w którym Benjamin tłumaczy, że dziś w Rosji od „pisania ważniejsze jest czytanie” i dlatego „najlepsza rosyjska literatura – gdy jest ona tym, czym być powinna – może być tylko barwnym obrazkiem w elementarzu, z którego chłopi uczą się czytać, w cieniu Lenina”. Bardziej bezpośredni kontakt miał Benjamin z radzieckim teatrem: jak zaświadczają wpisy w „Dzienniku”, udało mu się w Moskwie obejrzeć szereg spektakli. I te jednak mógł śledzić w pełni tylko wówczas, gdy miał pod bokiem kogoś znajomego w roli tłumacza, i choć komentarze w „Dzienniku” dotyczące kolejnych przedstawień bywają ciekawe, to nie ma w nich większych rewelacji. Z opublikowanych po powrocie z Moskwy tekstów Benjamina kwestiom teatralnym poświęcone jest tylko krótkie sprawozdanie z publicznej dyskusji o Meyerholdowej adaptacji „Rewizora” („Dysputa u Meyerholda”). Dyskusji, którą – jak zaświadcza wpis w „Dzienniku” – autor słyszał tylko w części, a której jeszcze mniejszą część mu tłumaczono. Jeśli chodzi o kontakt z rosyjską sztuką, największy intelektualny plon Benjamin zebrał chyba w dziedzinie filmu. O wizytach w kinie mowa jest wDzienniku” niemal równie często, jak o teatrze, i choć komentarzy dotyczących samych filmów jest tutaj niewiele, rezultatem wizyty w Moskwie są dwa istotne artykuły o rosyjskim kinie, z których jeden („Odpowiedź Oscarowi A.H. Schmitzowi”; przedmiotem sporu jest przede wszystkim Pancernik Potiomkin”) zawiera bardzo sugestywne uwagi o relacjach między sztuką a polityką i znakomite sformułowania włączone później do głośnego eseju o dziele sztuki w dobie reprodukcji technicznej. Tyle że, jak otwarcie stwierdza Benjamin w pierwszym zdaniu drugiego z tych esejów („O sytuacji w rosyjskiej sztuce filmowej”), „do szczytowych osiągnięć rosyjskiego przemysłu filmowego łatwiej jest dotrzeć w Berlinie niż w Moskwie”.

Moskiewski bulwar

Co zatem pozostaje? Bardzo dużo. A mianowicie: samo miasto. Jeszcze przed wyjazdem do Moskwy Benjamin uzgodnił z Martinem Buberem, że dla prowadzonego przez autora „Ja i Ty” pisma „Die Kreatur” napisze esej o rosyjskiej stolicy. Najwspanialsze partie „Dziennika” to drobiazgowe, często zachwycające opisy różnych wymiarów przestrzeni miejskiej i z tych właśnie fragmentów – przemontowanych, a czasem przeredagowanych – w przeważającej mierze składa się obszerny tekst opublikowany w 1927 roku w „Die Kreatur”, jeden z najważniejszych spośród słynnych Benjaminowskich „portretów miast”. Warto odnotować różnice między tymi dwoma tekstami. Z jednej strony, esej jest z pewnością (jeszcze) bardziej wycyzelowany pod względem stylu, z drugiej strony jednak – przemilcza szereg wątpliwości i uwag krytycznych, których jeszcze całkiem sporo odnaleźć można w „Dzienniku”. Prawdą jest, że również w eseju znalazły się fragmenty dotyczące brudu czy żebractwa, które raczej nie mogły spodobać się partii. Nie znajdziemy tam jednak choćby pomieszczonej w „Dzienniku” uwagi, zgodnie z którą „ze wszystkich moskiewskich instytucji” tylko żebracy „są wiarygodni i niezmiennie zajmują swoje miejsce. Wszystko tu bowiem stoi pod znakiem remontu”. Z kolei w „Dzienniku” nie natrafimy na dość paskudne stwierdzenie, pojawiające się na początku eseju, zgodnie z którym spośród przyjeżdżających do Rosji ludzi Zachodu zdolnością „widzenia” obdarzeni są tylko ci, co podjęli „decyzję” (w domyśle: „opowiedzieli się”). W „Dzienniku” Benjamin drwi z niegdysiejszego generała, który został dyrektorem teatru; w eseju podaje tę nominację jako przykład podziwu godnej mobilności człowieka radzieckiego. Cały esej zaś – na przemian olśniewający urodą opisów i drażniący polityczną naiwnością – kończy się pełnym zachwytu opisem fotografii Lenina czytającego „Prawdę”: „wzrok z pewnością zwrócony ku sprawom odległym, lecz niestrudzona troska serca – ku chwili obecnej”. Bez względu jednak na te istotne różnice między „Dziennikiem” a esejem o Moskwie, najważniejsze wydaje się pytanie o to, do czego właściwie zmierza Benjamin w swoim opisie rosyjskiej stolicy.

Plac Strastnoj przy Twerskiej (później plac Puszkina)

Dziennik” nie zawiera zbyt wielu wypowiedzi o charakterze stricte filozoficznym, dwie z nich wszakże pozostają w ścisłym związku z nader poważnymi intencjami, które stoją za Benjaminowskim portretem Moskwy. Jedna z tych wypowiedzi odnosi się do tego portretu całkiem bezpośrednio. 27 grudnia Benjamin relacjonuje rozmowę z Reichem, poczas której rozważali pisarstwo samego Benjamina, a Reich uznał je za zbyt skondensowane i hermetyczne. Benjamin notuje: „Musiałem jednak przeciwstawić mu myśl, która od czasów dawnego eseju «O języku w ogóle i o języku człowieka» nigdy nie budziła moich wątpliwości: zwróciłem uwagę na polaryzację wszystkiego, co językowe, na ekspresję i komunikat. Musiało to nawiązywać do często poruszanego przez nas tematu «destrukcji języka» jako tendencji współczesnej literatury rosyjskiej. Albowiem bezwzględne rozwijanie komunikacyjnej strony języka prowadzi nieuchronnie do jego destrukcji. Na innej drodze zaś prowadzi do niej, mianowicie w postaci mistycznego milczenia, absolutyzacja jego strony ekspresyjnej. Z tych dwóch tendencji bardziej aktualna wydaje mi się obecna tendencja komunikacyjna. Niezbędny wszakże jest kompromis w jakiejś formie. W każdym razie przyznałem, że moja sytuacja autorska jest kryzysowa. Powiedziałem mu, że nie widzę tu wyjścia dla siebie, ponieważ naprawdę do przodu posuwać mogą mnie jedynie konkretne zadania i trudności, a nie same tylko przekonania czy abstrakcyjne decyzje. Tu Reich przypomniał mi moje szkice o miastach. Bardzo mnie to pokrzepiło. Zacząłem poważniej myśleć o prezentacji Moskwy” (przekład skorygowany). Innymi słowy: nasycona zmysłowością prezentacja konkretnej przestrzeni kulturowej, przestrzeni miejskiej, może urzeczywistnić zbawienny kompromis między tendencją zmierzającą w stronę czysto informacyjego, jałowego sprawozdania a przeciwstawną skłonnością do równie jałowego, mistycznego milczenia.

Kramy pod murem Kitajgrodu

Prawdziwą stawkę takiej prezentacji pozwala uchwycić nieco wcześniejszy passus. 22 grudnia Benjamin notuje fragment innej rozmowy z Reichem: „Starałem się wyjaśnić mu, na czym polega różnica pomiędzy materialistycznym a uniwersalistycznym sposobem przedstawiania. Sposób uniwersalistyczny jest zawsze idealistyczny, gdyż niedialektyczny. Dialektyka mianowicie z konieczności zmierza w tym kierunku, że każdą tezę lub antytezę, na które natrafia, przedstawia jako syntezę triadycznej struktury, zmierzając na tej drodze coraz głębiej do wnętrza przedmiotu, i przedstawia uniwersum tylko w nim samym. Każde inne pojęcie uniwersum jest bezprzedmiotowe, idealistyczne. (…) Powoływałem się na przeciwieństwo teorii i metody. Dążąc do przedstawienia rzeczy ogólnych, teoria dryfuje nad nauką, gdy tymczasem metodę charakteryzuje to, że każde ogólne badanie zasad od razu znajduje właściwy sobie przedmiot”. Poprawna strategia uprawiania filozofii nie polega zatem na konstruowaniu teorii, która dzięki swojej ogólności miałaby rzekomo sięgać tego, co uniwersalne, lecz na poszukiwaniu uniwersalności w opisie konkretnego, materialnego przedmiotu. Jak zwykle w swoim myśleniu o metodzie myślenia, Benjamin nie jest tu bardzo odległy od Goetheańskiej koncepcji „prafenomenów”, obecnych w materialnych zjawiskach. W jednej ze swoich najważniejszych prac, metodologicznej przedmowie do książki o niemieckim dramacie żałobnym, Benjamin starał się przenieść koncepcję Goethego ze świata przyrody do ludzkiego świata dziejów i kultury, utożsamiając owe prafenomeny z „ideami”, które mają odsłonić się w konstelacjach kulturowych zjawisk analizowanych przez filozofa. Owe idee były też dlań tożsame z „imionami” rzeczy, albowiem zgodnie z ekscentryczną koncepcją Benjamina wyłożoną właśnie we wspomnianym eseju o „języku w ogóle”, świat naszego doświadczenia przesycony jest językiem, w którym skrywają się imiona rzeczy – a naszym zadaniem jest je wydobyć.

Plac Czerwony, 10 rocznica Rewolucji Październikowej

Taki też jest cel przyświecający prezentacji Moskwy. Starając się utrzymać ów zbawienny kompromis między „komunikacją” a „ekspresją”, unikając czystej sprawozdawczości i czystego milczenia, Benjamin próbuje w konkretnym, materialnym opisie wychwycić „to, co uniwersalne”, prafenomeny, idee, imiona rzeczy. W liście z 23 lutego 1927 roku do Martina Bubera, cytowanym we wstępie do „Dziennika” przez Gershoma Scholema, Benjamin pisze: „Mój opis będzie daleki od jakichkolwiek teorii. W ten sposób, mam nadzieję, uda mi się sprawić, by stworzone [das Kreatürliche, aluzja do nazwy pisma Bubera «Die Kreatur», czyli «świat stworzony»] przemówiło: jeśli tylko uda mi się uchwycić i oddać ten zupełnie nowy, dziwny język, który głośno rozbrzmiewa zza rezonującej maski zupełnie odmienionego otoczenia”. Paradoksalnie zatem, nie znając języka, którym mówią mieszkańcy Moskwy, Benjamin stara się zmusić do mówienia samą metropolię. Nie jest to też dla niego byle jakie miasto. „Moskwa taka, jaka się prezentuje tu i teraz”, pisze w dalszej części listu do Bubera, „odsłania wszelkie możliwości w schematycznym skrócie: przede wszystkim możliwości upadku i powodzenia rewolucji”. Wydobycie „imienia” Moskwy jest dla Benjamina tak istotne, ponieważ to miasto wyznacza pewien punkt krytyczny na jego historiozoficznej mapie doświadczenia. W kilku znaczeniach, niekoniecznie ze sobą zbieżnych.

PietrowkaLektura gęstych opisów moskiewskiej przestrzni miejskiej, jakie Benjamin oferuje w „Dzienniku” i eseju o rosyjskiej stolicy, pozwala chyba wyróżnić trzy takie znaczenia. Pierwsze z nich jest bodaj najbardziej oczywiste: Moskwa jest miastem rewolucyjnym, miastem, w którym proletariat przejął władzę, a wszystkie stosunki ulec muszą przeobrażeniu. Drugie znaczenie wiązałoby się z jedną z najbardziej charakterystycznych cech Benjaminowskiego opisu. Uderzające jest mianowicie to, jak wiele uwagi poświęca Benjamin światu dziecięcemu. Dzieci są wyłącznym tematem czwartej z numerowanych cząstek eseju, na którą złożyły się w większości rozproszone fragmenty „Dziennika”. W samym „Dzienniku” właściwie bez ustanku natrafiamy też na odniesienia do pewnego specyficznego regionu dziecięcego świata: do królestwa zabawek. Benjamin, oszalały kolekcjoner, kupuje je w olbrzymich ilościach, a podczas wizyty w Sergijew Posad bardziej interesuje się sklepem z zabawkami niż ławrą ze słynną ikoną Rublowa. Raz po raz odwiedza też Muzeum Zabawek, w którym zamawia fotografie części eksponatów: niektóre z tych fotografii staną się ilustracjami do króciutkiego artykułu zatytułowanego po prostu „Rosyjskie zabawki”. Nie jest to sprawa błaha. Jak zaświadcza szereg późniejszych prac, zwłaszcza eseje „Nauka o podobieństwie” i „O zdolności mimetycznej”, a także – mniej bezpośrednio – medytacje nad własnym dzieciństwem pomieszczone w książce o Berlinie („Berlińskie dzieciństwo około roku tysiąc dziewięćsetnego”), dla Benjamina doświadczenia dziecięce, w tym świat dziecięcych zabaw miały charakter wyróżniony: dzieciństwo to czas bezpośredniego kontaktu z żywiołem naturalnych korespondencji, „podobieństw”, czyli imion wplecionych w fakturę doświadczenia. Odzyskanie tego doświadczenia na poziomie dorosłej świadomości byłoby może tożsame z wyłuskaniem imion rzeczy, a zabawki są bodaj czymś w rodzaju archiwów, niemych depozytariuszy tych skarbów. Jeśli więc Benjamin zdaje się czasem snuć fantazję o Moskwie jako poniekąd mieście dziecięcym, raz jeszcze w swojej wyobraźni lokuje ją w pewnym punkcie krytycznym, w punkcie krytycznej ekspozycji owego źródłowego, dziecięcego doświadczenia.

Handel na placu Strastnoj

Trzeci sens tego krytycznego charakteru moskiewskiego świata wiązałby się z nieustannie przez Benjamina odnotowywaną obecnością żywiołu wiejskiego w przestrzeni rosyjskiej stolicy. Najważniejszy pod tym względem wydaje się zapis w „Dzienniku” oznaczony datą 5 stycznia, powtórzony w siedemnastej cząstce eseju o Moskwie. Benjamin pisze tutaj między innymi: „W tych ulicach jedno jest osobliwe: rosyjska wieś bawi się na nich w chowanego. Jeśli przejść przez którąś z wielkich bram (…), staje się u początku rozległej osady, która często jest tak rozłożysta i szeroko zaplanowana, jakby przestrzeń w tym mieście nic nie kosztowała. W ten sposób odsłania się gospodarstwo lub wieś. Teren jest nierówny, dzieci jeżdżą na sankach, zgarniają śnieg; w rogach kozły na drewno, sprzęt lub węgiel, wokół rosną drzewa, prymitywne schody lub dobudówki nadają tylnej lub bocznej stronie domów, które od ulicy prezentują się bardzo po miejsku, wygląd chłopskiej chaty. W ten sposób ulicy przybywa wymiar wiejskiego krajobrazu. – Moskwa nigdzie nie wygląda jak miasto, lecz jak jego obrzeża (Weichbild)” (przekład skorygowany). Aby uchwycić głębszy sens, jaki dla Benjamina mogło mieć to rozpoznanie, warto – za radą ważnego komentatora jego pism, Kazimierza Rapackiego – przywołać fragment nieco późniejszego eseju poświęconego Marsylii: „Obrzeża (Weichbilder) to stan wyjątkowy miasta, terytorium, na którym bez ustanku toczy się rozstrzygająca walka między miastem a wsią”. A kategoria „stanu wyjątkowego”, z pewnością nie byle jakie pojęcie, każe z kolei pomyśleć o ósmej spośród słynnych tez „O pojęciu historii” z roku 1940, która rozpoczyna się tak oto: „Tradycja uciśnionych poucza nas, że «stan wyjątkowy», w którym żyjemy, jest regułą. Musimy wypracować pojęcie historii, które odpowiada tej sytuacji. Wówczas dostrzeżemy, że naszym zadaniem jest wprowadzenie rzeczywistego stanu wyjątkowego; w ten sposób umocni się nasza pozycja w walce z faszyzmem”. W tej późnej pracy Benjamin myślał o rewolucyjnym czy mesjańskim stanie wyjątkowym jako właściwej reakcji na demoniczny stan wyjątkowy faszystowskiej dyktatury. Jeśli te rozważania rzutujemy wstecz na medytacje o rosyjskiej stolicy, dojdziemy może do wniosku, że Moskwa – nie tyle jako wieś, ile właśnie jako „obrzeża” – to dla Benjamina rewolucyjne przedmieścia, rzeczywisty stan wyjątkowy przestrzeni miejskich znaczeń, punkt źródłowy i rozstrzygający zarazem. Ten, w którym – znowuż – imiona nie toną w plątaninie doświadczeń, lecz ukazują się naraz w krytycznej ekspozycji.

Plac Arabski

Benjamin na różne, mniej lub bardziej przekonujące sposoby, zaplata ze sobą te trzy wątki. Nawet w przytoczonym wyżej fragmencie wieś jest dzieckiem, które bawi się z miastem w chowanego. Benjamin podkreśla ludowy charakter rosyjskich zabawek, chłopskie pochodzenie proletariuszy, sugeruje też paralele między nauką dzieci i walką z analfabetyzmem dorosłych, między po raz pierwszy wystawionymi na kontakt ze sztuką dziećmi i proletariuszami w galerii Tretiakowskiej, która – ze względu na obfitość malarstwa rodzajowego – sama wydaje mu się podobna do „wielkiej książki z ilustracjami”. O ilustrowanej książce dla dzieci myśli też może Benjamin opisując – drobiazgowo i pięknie – wszystkie kolory Moskwy, które żywo, znów jakby w krytycznej ekspozycji odbijają się od śnieżnego tła. Powiązania te są oczywiście różnej jakości intelektualnej, a przynajmniej część z nich zawdzięcza chyba to i owo „orientalistycznej” figurze myślowej, zgodnie z którą dzicy są jak dzieci. Co gorsza, nie jest do końca pewne, czy z tego splotu rzeczywiście wyłania się jakiś spójny obraz Moskwy jako „miasta krytycznego”, miasta w stanie wyjątkowym. Czy naprawdę istnieje analogia między (domniemaną) ekspozycją dziecięcego doświadczenia a rewolucyjnym nowym początkiem? Czy porządek estetyczno-mistyczny nie pomieszał się tutaj z trywialnym porządkiem politycznym? Czy w takim punkcie krytycznym miałoby chodzić o jakiś restart kultury? O nowy początek czy przejęcie kultury mieszczańskiej przez nowe siły?

Ulica Twerska-Jamska, w pobliżu której mieszkali Benjamin i Lacis

Trudno rozstrzygnąć. Wydaje się jednak, że mieniąc się tymi rozmaitymi kolorami i znaczeniami Moskwa – raczej Moskwa fantastyczna niż ta rzeczywista, u progu stalinowskiej nocy, której rychłego nadejścia autor „Dziennika” w ogóle nie potrafi przeczuć – ukazała się Benjaminowi jako taki niezwykły punkt krytyczny, punkt, w którym dorosły, w pełni świadomości, mógłby stać się dzieckiem i zacząć wszystko od nowa (z Asją? w partii?). Może dałoby się tam żyć uwalniając się od brzemienia własnego, berlińskiego dzieciństwa około roku tysiąc dziewięćsetnego i od brzemienia europejskiej historii zarchiwizowanej w Paryżu, stolicy dziewiętnastego wieku – a może udałoby się tam nawet przechwycić to brzemię, które wcześniej dźwigało się na plecach, a które teraz można by wziąć w swoje ręce? Benjamin, z wahaniem, sprawdza chyba, czy nie dałoby się do tego punktu dotrzeć. Niczym dziecko czy półanalfabeta rozszyfrowuje rosyjskie napisy, z radością rozwiązuje „zagadkę człowieka z alfabetem”, który po prostu sprzedaje „litery do naklejania na walonki, żeby się nie myliły” (13 grudnia). Te próby idą w parze z dziecięcą nauką chodzenia po lodzie, którą w eseju o Moskwie nazywa wprost „stadium dziecięcym”. W chodzeniu po lodzie pomagają właśnie walonki oznaczone inicjałami naszych imion; proces niepewnego czytania towarzyszy procesowi chwiejnej wędrówki nowicjusza (6 grudnia, pierwszy dzień pobytu): „Poszedłem więc Twerską w stronę Kremla i po półgodzinie zawróciłem, uważnie sylabizując napisy na szyldach sklepowych i krocząc ostrożnie po gładkim lodzie”. Ale już wkrótce Benjamin porzuca naukę rosyjskiego, tłumacząc sobie przy tym, że jeśli miałby tu przyjechać raz jeszcze, wcześniej nauczy się języka. Pod sam koniec wizyty, gdy robi się cieplej i ociepleniu ulegają też stosunki z Asją, notuje (26 stycznia): „Moskwa znów staje mi się bliższa. Jak w pierwszych dniach swojego pobytu znów nabieram ochoty do nauki rosyjskiego”. Ale zaraz przecież wyjeżdża. A chodzenie? Benjamin jest zmęczony, znużony, wyczerpany. Uwagi na ten temat pojawiają się w „Dzienniku” chyba tak samo często, jak uwagi o zakupie nowych zabawek. W książce o Berlinie, wspominając klocki, dzięki którym uczył się czytać, Benjamin raz jeszcze łączy czytanie i chodzenie: „Dziś potrafię chodzić; uczyć się chodzić już nie”. Dlatego będąc w Moskwie, nie może do niej dotrzeć. I zostaje na lodzie.
 

Dziękujemy wydawnictwu Aletheia za możliwość wykorzystania ilustracji zamieszczonych w „Dzienniku moskiewskim”.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.