Jeszcze 1 minuta czytania

Tomasz Cyz

NASŁUCH:
Kontent

Tomasz Cyz

Tomasz Cyz

„Przegląd prasy”. Najpierw tekst o proteście radnych z Podlasia wobec „antynarodowej” (według nich) adaptacji „Strasznego dworu” Moniuszki, oraz „antypolskiej” (jw.) wymowie musicalu „Korczak” – obie inscenizacje przygotowane na otwarcie Opery i Filharmonii w Białymstoku. Nie będę cytował bzdur wygadywanych przez lokalnych polityków z prawa czy lewa. Głupota jest zaraźliwa. Chodzi tylko o to, że odbioru sztuki trzeba się uczyć, jest on nie mniej skomplikowany niż na przykład budowa maszyny rolniczej. A nieraz system znaków stawianych na scenie jest o niebo trudniejszy od tego, który funkcjonuje na ulicach i w kodeksie drogowym, co nie zapobiega wypadkom. Wyjaśnieniu, jak je rozumieć, służyła kiedyś krytyka. Kiedyś.

Dalej. Proces blogera i dziennikarza, który krytykował w sieci burmistrzynię Mosiny. Najpierw Sąd Okręgowy w Poznaniu uznał, że wypowiedzi, choć ostre, mieściły się w ramach dozwolonej krytyki osób publicznych, i umorzył sprawę, tłumacząc, że w internecie obowiązują luźniejsze obyczaje i bardziej dosadny język niż w mediach klasycznych. Następnie Sąd Najwyższy, cofając sprawę do sądu okręgowego, tłumaczył, iż treści ukazujące się w internecie powinno mierzyć się tą samą miarą co treści w mediach klasycznych, zwłaszcza że internet ma znacznie większy zasięg niż lokalna gazeta papierowa, przez co jest nie mniej istotny i „daleko bardziej niebezpieczny” (z uzasadnienia Sądu). Cieszę się, że treści w sieci uznano sądownie za równoważne z treściami na papierze. Wciąż bowiem słyszę na różnych szczeblach, mimo systemowej promocji cyfryzacji, że to, co na papierze (albo na płaskim ekranie telewizora), jest ważniejsze od tego, co w internecie. A niby dlaczego?

Wreszcie informacja o tym, że amerykański „Newsweek” w przeddzień 80. urodzin rezygnuje z papierowego wydania. Ktoś mówi, że to dowód na to, że podział na internet, prasę, radio i telewizję traci sens. Oczywiście. Problem w tym, że o tym podziale zwykle decydują ludzie wychowani w tradycyjnym, analogowym modelu, którzy używają mediów cyfrowych bardziej dlatego, że to zgodne z duchem czasu, niż ze względu na zmianę paradygmatu. Błąd. Dla dwudziestolatka nie istnieją już nawet niekiedy tytuły stron i portali. On ma dziś Facebook i Twitter, gdzie od grupy znajomych, którym ufa, których zna, dowie się wszystkiego, co najważniejsze. Na dodatek nie potrzebuje do tego odbiornika telewizyjnego czy radiowego, gazety papierowej, kamery z kamerzystą i dźwiękowcem. Wystarczy komórka.

I jeszcze jedno: internet jest teraźniejszością, a nie przyszłością. Istnienie w internecie jest tańsze niż w realu (czyli na papierze etc.), ale nie dużo tańsze. Ale jest ciągle obecne, dostępne. Jak długo? Zależy, co jest przyszłością. Tego jeszcze nie wiem.

PS. Felieton powstał w oparciu o tytuły i informacje z kilku portali internetowych około godz. 9:00 w piątkowy poranek 19 października. To bardziej więc „przegląd treści” niż „przegląd prasy”. Ciekawe, kiedy ta nazwa się zmieni w różnych „przeglądach tygodnia”...


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.