wiersze

Marcin Zegadło

Drugi wiersz drogi

(…) wolne chwile, więc skoro się nie pali, zapala papierosa.
Centrum miasta, początek lata, więc stosunkowo niewiele
opalonych dziewcząt, stosunkowo niewielu opalonych
chłopców, dlatego bez umiaru opala się, okadza. Stracił
umiar i opala obcych. A lipiec, tak czy owak zrobi swoje.
Wyprowadzi na słoneczne proste i dalej w pole z tą [znudzonąbuźką harcować po wypłowiałych łąkach z ambicją bycia
w drodze, z potrzebą odnoszenia się do tego w pożal się boże
podręcznym dzienniku. Żadnych iluminacji, jedynie mętny
opis i lęk na każdej ze stron ( nie bójmy się tego słowa
i tak mówimy o nim za jego plecami). Na przednówku lata,
kiedy okoliczne glinianki znów stają się wilgotnym grobem
dla stosunkowo niewielu jeszcze chłopców, stosunkowo [niewieludziewcząt, kiedy nikt się nie pali do zmian, nikt nie rozlicza
z pogubionych aureoli, a przecież coraz częściej łamie [w krzyżui piecze. U progu kolejnej fali upałów śmiertelność ciała [domaga sięodrobiny uwagi, na przykład: jego dłonie, niemal identyczne
jak dłonie jego ojca, złośliwe znamię na sutki prawej piersi
zostawia czerwoną plamkę na t-shirt’cie, płuca jak różowe [urnyi blizny, blizny, blizny, których nie chce przybywać, które [bledną.Ważne żeby materia lgnęła do materii, ponieważ dni są [policzone,a on nie jest święty ( w końcu mówimy o nim za jego [plecami).Swobodny lot. Nieważkość postanowień. Obiecał i nie [strzępił,więc zachował język, który będzie mu służył jak brzytwa [i będziesię chwytał za słówka, tonąc lub kołysząc się miękko na [przygodnejfali. Na horyzoncie – ławice chmur. Jak nalot bannerów [w centrummiasta. Stąd można już tylko w cudze życie, żeby się uwolnić
od podręcznego dzienniczka, doskonałych więzi. Więc, [dlaczego by
nie? Dlaczego nie? (…)

09.07.2010 r.
Częstochowa

Ktokolwiek czyni w ten sposób
nie zaprze się siebie po trzykroć

Cóż począć, jeśli dobrze czuje się wyłącznie w obecności
drzew? Osiedle umiera na masową skalę. Sąsiad z parteru
zrywa boazerię jakby nie wierzył, że wystarczy drewna na
solidną trumnę. Wiosną ciało martwej kobiety nietknięte
przez reanimację przeleżało pod klatką schodową dobre
trzy godziny. „Ten zapach” – mówi on, kiedy ona podaje
dziecku liść wierzby – „Zapach słodki jak brud, czy my także
będziemy nosić go na sobie, na dnie zmarszczek, czy
otworzy się w nas wtedy kościół jak zimne powietrze?”
A drzewa? Wciąż ich ubywa po kolejnych wybrykach
pogody. Na pierwszym piętrze radio modli się za sąsiadkę.
Szum owadów w ogródkach działkowych, szum w koronach
jak próba koncertu. Ruch, a po chwili wszystko urywa się,
zatrzymuje. Nikt nie zbiega po schodach z krzykiem lub
ze śmiechem. Nikt nie tłucze po nocach próbując [udowodnić,że nigdy nie umrze.„Rzeczy nieustannie należą do nas” – [mówiona, kiedy dziecko rozciera w dłoniach liść wierzby. „Jest coś
o tym, w tych twoich książkach? A po chwili dodaje „Masz [w sobiewięcej szkła niż żywicy” – i wsuwa dłoń pod jego koszulę.

„A teraz, teraz spróbuj być ostry - misiu.”

15.07.2010 r.
Częstochowa

Marcin Zegadło – ur. 1977 r., poeta, autor trzech tomów wierszy: „Monotonne rewolucje” (Stowarzyszenie Literackie im. K.K. Baczyńskiego, Łódź 2003), „nawyki ciał śpiących” (Biblioteka Studium, Zielona Sowa, Kraków 2006), „Światło powrotne” (Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2010). Publikował m.in. w „Kresach”, „Czasie Kultury”, „Pograniczach”, „Studium”, „Pro Arte”, Magazynie Literackim „Red”, „Portrecie”, „Tyglu Kultury” oraz „Gazecie Wyborczej”. Mieszka w Częstochowie.