Retromania muzyczna
Alan Klim / Flickr CC

Retromania muzyczna

Rozmowa z Simonem Reynoldsem

Przez ostatnie 10-15 lat tkwimy w retromanii, która przenika całą muzykę – co nie oznacza, że nie nic się nie rozwija, lecz raczej, że nowości są spychane na bok

Jeszcze 2 minuty czytania

JACEK PLEWICKI: Czy „retromańskie” podejście wiąże się tylko z popem? Co z awangardą i muzyką klasyczną?

SIMON REYNOLDS:
Sądzę, że retro-skrzywienie jest czymś, co zdarza się w obrębie każdego gatunku muzycznego. Każda forma sztuki dochodzi do punktu, w którym nagromadziło się w niej tyle historii, że same archiwa przyciągają z wręcz grawitacyjną siłą, której coraz trudniej jest się oprzeć. Z czasem wydaje się, że jedyna droga rozwoju gatunku wiedzie przez znój i trud. Wówczas artysta może postępować „naprzód” znacznie łatwiej i przyjemniej, mając na celu jedynie badanie przeszłości.

Simon Reynolds

Ur. 1963 w Londynie, angielski krytyk muzyczny specjalizujący się zwłaszcza w tematyce tanecznej muzyki elektronicznej; pisze także o post-punku i rocku. Współpracuje z takimi pismami jak m.in. „The Wire”, „The New York Times”, „The Guardian”, „The Observer”, „Rolling Stone”. Autor książek, m.in. „Energy Flash: A Journey Through Rave Music and Dance Culture” (1995), „Rip It Up and Start Again: Post Punk 1978-1984” (2005), „Bring The Noise: 20 Years of writing about Hip Rock and Hip-Hop” (2007).

więcej: blog Simona Reyonoldsa

Muzyka klasyczna doszła do tego w latach 20. i 30. XX wieku, gdy neoklasycy – np. Strawiński, Milhaud czy Hindemith – z premedytacją korzystali z formalnych ograniczeń XVIII-wiecznych pojęć, jak fuga czy barokowy concerto grosso. To samo można powiedzieć o jazzie, który po erze free, wolnej improwizacji czy fusion, doszedł do tego samego miejsca w latach 80. XX wieku, co widać chociażby w neoklasycyzującym podejściu Wyntona Marsalisa.
Nie wiem, czy cała muzyka awangardowa też doszła do tego punktu, ale jeśli sięgnie się po czasopisma, choćby takie jak „The Wire”, można odnieść wrażenie, że opisując każdy gatunek – nawet eksperymenty pokroju drone czy noise – dziennikarze korzystają z ustalonych, tradycyjnych kategorii. To, co przełomowe – pionierskie wędrówki w nieznane – miało miejsce dziesiątki lat temu, a współcześni twórcy czynią małe postępy, dokonują prawie niezauważalnych poprawek i przemieszczeń.

Uzależnienie od przeszłości jest jak nałóg, który powinniśmy rzucić? A może to po prostu inny sposób traktowania samej muzyki?
„Uzależnienie popkultury od własnej przeszłości” [podtytuł książki Reynoldsa – przyp. JP] kojarzy mi się raczej z uzależnieniem świata Zachodu od ropy, niekoniecznie z uzależnieniem fizycznym. To raczej nierozerwalny związek z ideami lat 60., 70. i 80. Choć można oczywiście twierdzić, że korzystanie z tej ropy – czyli paliwa ze skamielin – jest czymś pozytywnym. Przecież to forma artystycznej skromności – zamiast oszalałej, roztrzęsionej, a także nieuzasadnionej wiary w nowość, mającej swoje korzenie w niepokojach lat 60., mamy realistyczną wizję tego, jak rozwija się kultura. Przyrasta powoli, odkrywając na nowo stare formy i wykorzystując je w lepszy sposób. Może bezpieczniej jest myśleć o kulturze jak o czymś, co się nie rozrasta.
Niestety mój metabolizm działa w tempie ery postpunka i szaleństw wczesnych lat 90., gdy ukształtowałem się jako krytyk muzyczny. Czasy te były powtórką lat 60. – dominowała w nich obsesja na punkcie zmiany i przyszłości. Ale może ciągłe innowacje i mutacje, a także to ciągłe przyspieszanie kultury jest czymś, czego na dłuższą metę nie da się wytrzymać?

A przeszłość jest niewyczerpanym źródłem? Czy podejście retro może doprowadzić do momentu, kiedy wciąż tworzyć się będzie muzykę, której już nikt nie będzie chciał słuchać na serio?
Teoretycznie ilość kombinacji, jakie można ułożyć z elementów przeszłości, jest nieskończona (mam tu na myśli muzykę XX-wieczną, czyli tę nagrywaną). W praktyce okazuje się, że wiele dobrze znanych, zużytych, już niepotrzebnych pomysłów wraca wciąż i wciąż. Z zasadą zrób-to-sam wiąże się problem wytwarzania muzyki w nadmiarze, co możliwe jest dzięki dostępnym dziś narzędziom technicznym. Wielu utalentowanych ludzi, choć nie artystów, podejmuje dziś się tworzenia muzyki. A myślenie w skali retro przemawia do wielu, bo wymaga włożenia pewnego wysiłku – samo tworzenie i poprawianie sztuki może być bardzo przyjemne.
Ale do tego nie trzeba myśleć o najtrudniejszej części tworzenia, jaką jest wizja, innowacyjność – podejmowanie wątków, którymi nikt wcześniej się nie zajął – wyciąganie czegoś nowego na światło dzienne.

Jesteś w stanie wyobrazić sobie sposób przetwarzania zasobów muzycznej przeszłości tak, by mogły one stanowić punkt wyjścia dla przyszłych działań? Czy retromania jest w ogóle krokiem w kierunku dalszej ewolucji muzyki?
Simon Reynolds „Retromania”, FABER & FABER, 2011Prześmiewcze podejście do przeszłości może z pewnością służyć wyrażaniu emocji i tworzeniu osobistej wizji. Sporo moich ulubionych muzyków to szperacze i archeolodzy historii muzyki pop (i jej krzywego zwierciadła) – twórcy tacy jak Ariel Pink czy ci z wytwórni Ghost Box – The Focus Group, Belbury Poly i The Advisory Circle [w „Retromanii” autor określa pole działania tych twórców jako hauntologia i hipnagogia – JP]. Wielu twórców odwołuje się także do wcześniejszych zjawisk związanych z muzyką analogową i  pierwszych przejawów tej cyfrowo-klawiszowej – do muzyki industrial, New Age czy kosmicznej muzyki lat 70. – twórcy, tacy jak Oneohtrix Point Never, Ekoplekz i inni wykorzystują te dźwięki, by podążać w nowych kierunkach. Zastanawiam się jednak, czy hauntologia, hipnagogia i New Age nie dokonały przypadkiem swojego żywota. Przeczy temu twórczość Jamesa Ferraro i Oneohtrix Point Never, którzy zapuścili się na zupełnie nowe tereny.

Nie wiem, czy retromania jest „konieczna” – nie powinno się mówić o historii muzyki jak o procesie, który ma cel, który prowadzi do jakiegoś przeznaczenia albo określonego wyniku. Przez ostatnie 10-15 lat tkwimy jednak w retromanii, która przenika całą muzykę – co nie oznacza, że nie nic się nie rozwija, lecz raczej, że nowości są spychane na bok, zupełnie porozrzucane – to raczej odosobnieni twórcy, a nie całe gatunki czy ruchy. Poza dubstepem w XXI wieku nie powstał żaden istotnie nowy gatunek muzyczny. Co najwyżej można tu mówić o drobnych przesunięciach w obrębie zastałego hip-hopu i kultury indie. Historia XXI wieku to jak na razie statyczność i spowolnienie, które zamykam pod hasłem „retromania”.
Być może jednak ten zastój się kończy. Komercyjna elektroniczna muzyka taneczna (EDM – Electronic Dance Music) i jej dążenie do „cyfrowego maksymalizmu”, który dotyczy chociażby dubstepu Skrillexa i jemu podobnych twórców, odwołują się do jakiejś współczesności, jeśli nawet nie futuryzmu. W EDM słychać pastisz XX-wiecznych odmian muzyki tanecznej, ale ich nagromadzenie i przytłaczający blichtr dźwięku HD to dźwięk roku 2012.


Wywiad opublikowany na stronie muzykotekaszkolna.pl