Nie pogarszać sprawy

Nie pogarszać sprawy

Jakub Socha

Pasikowski potraktował ten film jak obowiązek wobec wspólnoty, w której żyje – jego obsesje, pesymistyczne spojrzenie na świat, finalnie ustąpiły miejsca Polsce, a raczej Polakom i Żydom

Jeszcze 1 minuta czytania

„Pokłosie” opiera się na trzech fundamentach: gatunku, melancholii i obowiązku. Fabularnie film jest dalekim echem „Czarnego dnia w Black Rock” Johna Sturgesa, w którym to główny bohater, weteran wojenny, przyjeżdża do tytułowego miasteczka, by odszukać japońskiego farmera. Miejscowi witają go z nieufnością i agresją, on jednak nie odpuszcza, zaczyna drążyć, choć jeszcze nie wie nic o trupie i o szafie. U Pasikowskiego tym, który przybywa z zewnątrz, jest Franciszek – kilkadziesiąt lat temu opuścił swoją wioskę i wyjechał do Stanów. Teraz wraca, by dowiedzieć się, dlaczego żona jego młodszego brata, Józefa, odeszła od niego i zabrała się też za ocean.
W rodzinnych stronach nikt się z jego przybycia nie cieszy. Nie wiadomo zresztą, czy Franciszkiem kieruje współczucie, czy może raczej chciałby pozbyć się bratowej i nakłonić ją do powrotu. Później niby zacznie coś mówić o prawdzie, ale równocześnie będzie złorzeczył na tych, którzy ukradli mu papierosy. Ciekawa postać, świetnie zagrana przez Ireneusza Czopa.

Początkowo Józef nic nie chce mówić; prędzej już można się czegoś dowiedzieć od mieszkańców, a raczej wyczytać z ich twarzy coś jakby: „nie wtrącaj się!”. Patrzą krzywo, zaciskają szczęki. Gdy tajemnica wychodzi na jaw, gdy okazuje się, że sąsiedzi (a także żona) odwrócili się od Józefa w momencie, gdy zaczął skupować macewy, z których porobiono podkłady do dróg i wychodki, i zwozić je na swoje pole, Franciszek odpada. Łatwiej mu zrozumieć mieszkańców wsi niż brata – przyjechał w końcu do Polski z nabytą wśród Polonusów wiedzą o „Żydkach”, zdaje sobie sprawę, że można ich nie lubić. Widzowi pewnie też będzie ciężko rozgryźć zachowanie tego niespodziewanie przyzwoitego człowieka – Maciej Stuhr wkłada jednak w tę postać tyle pasji, że odpowiedź na te pytania staje się po prostu mniej ważna od samego gestu.

Gdy krzywe spojrzenia przeradzają się w pięści, starszy brat trzeźwieje; rozpoczyna śledztwo, a film osadza się na dobre w gatunku. „Pokłosie” to czarny kryminał, formalnie i estetycznie najbardziej przypomina „Glinę”, serial, który kilka lat temu Pasikowski nakręcił dla telewizji. Śledztwo jest tu ważne, ale nigdy ważniejsze od świata, w którym się ono rozgrywa i, co ważne, nie kończy się żadnym zwycięstwem. Odkrycie sprawców nie powoduje, że świat odzyskuje utracony na chwilę ład, żadnego ładu nigdy nie było, w przyszłości też go nie będzie. „Bóg tak chciał” – widnieje napis na grobie rodzicóww braci. To nie jest fraza, z którą specjalnie można dyskutować. Z filmem Pasikowskiego dyskutować będzie pewnie niejeden. Pasikowski podejrzewam jednak, że dyskutować już nie chce. Jego spojrzenie na świat jest spojrzeniem melancholika, który żyje w poczuciu, że jedyne, co można, to nie pogarszać sprawy.

„Pokłosie”, reż. Władysław Pasikowski.
 Polska 2012, w kinach od 9 listopada 2012
Gdyby Pasikowski zrobił tak jak w „Glinie”, i pozostał przy kinie noir, artystycznie pewnie więcej by wygrał. Tyle że w tym przypadku nie chodziło o tego typu wygraną. Reżyser potraktował ten film jak obowiązek wobec wspólnoty, w której żyje – jego obsesje, pesymistyczne spojrzenie na świat, finalnie ustąpiły miejsca Polsce, a raczej Polakom i Żydom. To stąd wzięły się niektóre dialogi, sceny, symbole, fragmenty muzyczne. Oglądane tylko z perspektywy filmowej roboty w żaden sposób nie mogą się obronić. Jednak „Pokłosie” to coś więcej niż film. Na pewno będziemy mogli się zaraz o tym przekonać. Rozpęta się burza, niektórzy Pasikowskiemu nie darują, a tym jeszcze bardziej potwierdzą, że film, który w sposób tak otwarty i mocny pokazuje polskie zbrodnie na ludności żydowskiej, był niezbędny. O ilu naszych filmach można to samo powiedzieć?

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.