Prymus w świątyni fetyszy
„Na zawsze Laurence”, reż. Xavier Dolan

Prymus w świątyni fetyszy

Michał Walkiewicz

Dolan kokietuje i uwodzi, poszukując w języku filmowym formalnych ekwiwalentów dla zmysłów; z drugiej strony – tworzy sztukę, w której ckliwość i nostalgia zawsze wygrywają z ironią. Jego nowy film już w kinach

Jeszcze 2 minuty czytania

Znajomy śmieje się, że kariera Xaviera Dolana powinna była dobiec końca na tydzień przed jego dwudziestymi urodzinami. Właśnie wtedy na ekrany polskich kin wszedł horror „Martyrs. Skazani na strach”, w którym francuska aktorka Mylene Jampanoi pyta Kanadyjczyka o wiek, a następnie za pomocą strzelby wysyła go na wieczny spoczynek. O zazdrość nietrudno, wystarczy dodać kilka liczb: dwadzieścia trzy lata, trzy pełnometrażowe fabuły, tyle samo premier na festiwalu w Cannes, cztery istotne nagrody (m.in. w Cannes i Toronto). Do tego gęsta czupryna, modne okulary, odpowiednio wystylizowany zarost i rzecz niepoliczalna, czyli wyczucie erotycznej siły kina, seksapilu filmowego rzemiosła: umiejętność bezbłędnej rytmizacji poszczególnych ujęć, scen i sekwencji, finezyjnego splatania faktur, dźwięków, kształtów i barw.

Filmy Dolana są sensualne w najpierwotniejszym znaczeniu tego słowa. Z jednej strony Kanadyjczyk kokietuje i uwodzi, poszukując w języku filmowym formalnych ekwiwalentów dla zmysłów smaku, zapachu i dotyku; z drugiej – tworzy sztukę, w której ckliwość i nostalgia zawsze wygrywają z ironią, pozostawiającą widza w poczuciu estetycznej sytości i intelektualnego niespełnienia. Najlepsze wrażenie robi wtedy, gdy nie chce nas oczarować, lecz znokautować, kiedy interesują go spontaniczne reakcje, nie zaś wystudiowane gesty: w scenie, gdy jedna z bohaterek wywraca się na szkolnym korytarzu na oczach uczniów i nauczycieli; kiedy odrzucona dziewczyna próbuje utrzymać nerwy na wodzy, ale nie jest w stanie odpalić papierosa; gdy nauczyciel-transseksualista, skonfrontowany z nieprzychylną mu decyzją komitetu rodzicielskiego, nie potrafi wykrztusić z siebie choćby jednego słowa.

Xavier Dolan w filmie „Zabiłem swoją matkę”

Podobne momenty można policzyć na palcach jednej ręki, pochodzą raptem z trzech filmów. W debiutanckim, na poły autobiograficznym „Zabiłem moją matkę” z 2009 roku bohater przepracowuje toksyczny związek z rodzicielką, która jest dla niego wcieleniem mieszczańskiej obłudy. W późniejszych o rok „Wyśnionych miłościach” Dolan portretuje przyjaciół, którzy ulegają fascynacji powabnym chłopcem rodem z prozy Oscara Wilde'a, dla którego „miłość do siebie jest obietnicą romansu na całe życie”. Najnowszy, „Na zawsze Laurence” opowiada o młodym nauczycielu, który zostaje kobietą i musi uporać się z pielęgnowanym przez lata uczuciem do wiernej i kochającej go dziewczyny.

Wybierając swoich bohaterów, Dolan wydaje się powtarzać za Wilde'em, że ludzie dzielą się tylko na dwie grupy: czarujących i nudnych (w końcu „absurdem byłoby dzielić ich inaczej”). Ci pierwsi żyją w poczuciu własnej wyjątkowości – zawsze wiedzą lepiej i widzą więcej. W swoim egotyzmie nie zauważają cudzych potrzeb, bo jedyne na co ich stać, to manifestowanie własnych. Za dnia rozprawiają o popkulturze, palą papierosy i powtarzają gesty swoich kinowych idoli, nocami zaś palą skręty, uprawiają seks, „trochę czytają, trenują umysł”. W wolnych chwilach toczą batalię z nudziarzami, jak bohater „Zabiłem moją matkę”, który poirytowany trajkoczącą bez umiaru rodzicielką odsyła ją do lektury „Filozofii w buduarze” Markiza De Sade’a. Robi to nie bez przyczyny, bowiem w swoim słynnym manifeście De Sade pisał: „Jeżeli żyje na świecie kobieta godna najwyższej nienawiści, to jest nią z pewnością twoja matka. Zgryźliwa, zacofana, świętoszkowata, gderliwa i wstrętnie obłudna – założyłabym się, że ta dewotka nie popełniła w życiu najmniejszej niestosowności”. Podobna strategia komunikacji, oparta na ustawicznym dokształcaniu rozmówcy i na upodrzędnianiu jego wrażliwości, to leitmotiv fabuł Dolana. Określa większość relacji jego pogubionych, zakochanych w popkulturowych ikonach bohaterów.

Xavier Dolan w filmie „Wyśnione miłości”

Bunt protagonistów Dolana nie ma jednak szansy powodzenia, skoro wzorce podsuwa im głównie kultura popularna. Reżyser wpada w podobną pułapkę, jego horyzonty wydają się pokrywać z horyzontami postaci. Jeśli stać go na ironię, to jest to jedynie chwilowy kaprys – w finale „Wyśnionych miłości” emocjonalnie poharatani przyjaciele znów „idą w tango”, zafascynowani powierzchownością chłopaka, wyglądającego jak gwiazda nowofalowego kina w typie Jean Pierre'a Leauda. Znów będą palić Gauloises'y, słuchać Dalidy, kochać i cierpieć. Przypominać nam o tym, że dla Kanadyjczyka kino to przede wszystkim świątynia fetyszy. 

„Na zawsze Laurence”, reż. Xavier Dolan.
Kanada, Francja 2012,
w kinach od 9 listopada 2012
Tam, gdzie jedni dostrzegają mentalność prymusa szkoły filmowej, inni widzą umiłowanie kinofilskiej tradycji. Dolan lubi odwoływać się do klasyki europejskiego kina, nieobcy jest mu również pop-art, nowofalowa estetyka (kadrowanie en face, symetria wewnątrzkadrowa), ikonografia retro i finezyjne stylizacje – przywiązanie do mody z epoki idzie u niego w parze z literacką magmą w dialogach („To coś zrobione na rockabilly wygląda jak pożerająca płody królowa gehenny” – komentuje wygląd obcej dziewczyny bohaterka „Wyśnionych miłości”). W swoim najnowszym filmie, połechtany zaufaniem wytwórni i zabezpieczony sporym budżetem, Kanadyjczyk nie udaje już, że chodzi mu o coś więcej niż nostalgię: dramat filmowych bohaterów zostaje przysłonięty kiczowatymi strojami z lat 90., zagłuszony dźwiękami pokoleniowych hymnów The Cure, Depeche Mode i Duran Duran, zniekształcony inscenizacyjnymi popisami. Ledwie wyczuwalny puls satyry na współczesne mieszczaństwo nie pomaga banalnemu, rozpisanemu na tautologiczne sceny filmowi.

Oczywiście, najchętniej zobaczyłbym Dolana w Hollywood, czyli tam, gdzie klisz i popkulturowych symboli nie układa się w fantazyjne wzory, ale prowadzi za ich pomocą opowieść: definiuje konflikty bohaterów, określa ich motywacje, buduje dramaturgię. W systemie kinematograficznym, który nie wybacza formalizmu i nazywa rzeczy po imieniu: gdzie to, co sentymentalne i anachroniczne, nie zawsze jest „vintage”.  


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.